​Prowincjonalna lekarka „załatwiła” w Brukseli Polskę na cacy.

 |  Written by Andy51  |  46
Kopacz ma mocne papiery na premierostwo . Na początku 2000 r. zadłużyła kierowany przez siebie NZOZ w Szydłowcu na 3,5 mln zł po czym poszła w politykę do PO. Będąc ministrem zdrowia rozłożyła ją i chyba jest tą główną macherką od kręcenia lodów w służbie zdrowia , o której mówiła  Sawicka. Kontynuatorem dewastacji  służby zdrowia jest były poseł SLD obecnie PO , Arłukowicz .
Będąc  marszałkiem Sejmu, reprezentowała PO nie cały Sejm. Jej wściekłe ataki na śp. prof. Religę kiedy był min zdrowia w rządzie PiS, ministrowi i lekarzowi, któremu nie sięga do pięt oraz niemal psia wierność do swojego pana Tuska, spowodowała , że ta  Dyzma w spódnicy zrobiła  karierę, która doprowadziła ją do premierostwa.
Cała seria wpadek premier Kopacz nie spowodowała żadnej reakcji w mediach, wszak są one prorządowe,  są takie  jak za czasów komuny , czyli pasem transmisyjnym dla przekazywania i bronienia przez propagandystów wszelkich posunięć rządu  maluczkim.
Przypuszczam , że gdyby nastąpiła ( co nie daj Boże ) aneksja Pomorza Zachodniego i Śląska przez Niemców, media przedstawiły by to jako sukces rządu PO - PSL.
Nie inaczej było w Brukseli, Kopacz za mgliste obietnice podpisała pakiet klimatyczny , który pogrąży polską gospodarkę. Jeden z propagandowych apologetów PO i pani Kopacz, w telewizji zwanej publiczną Piotr Kraśko, wobec twardych faktów przedstawionych przecież nie przez specjalistę w tej dziedzinie Zbigniewa Ziobro, musiał polec.
Polska po raz kolejny będzie musiała zapłacić za fanaberie zachodnioeuropejskiego lewactwa w czasie gdy główni globalni gracze, USA, Chiny, Brazylia, mają pakiet klimatyczny w głębokim poważaniu. Machina propagandowa ruszyła mówiąc o miliardach , które dostanie Polska, podczas gdy w dokumencie źródłowym nie ma mowy o konkretnych sumach , którymi Ewa Kopacz rzuca na lewo i na prawo.
Po raz kolejny wychodzi brak wolnych mediów ( poza nielicznymi wyjątkami), które podpisaną umowę by przeanalizowała i poddała osądowi wyborców. Zgadzam się ze słowami jednego z polityków, który powiedział za słowami Kopacz , że dostaliśmy na maksa ale w plecy.  
 
http://niezalezna.pl/60814-krasko-na-deskach-probowal-bronic-kopacz-i-polegl-na-liczbach

Img.: http://m.money.pl/wiadomosci/artykul/polska-bedzie-bronic-swoich-racji-w... @kot
5
5 (5)

46 Comments

Szary Kot's picture

Szary Kot
Nie podoba mi się tytuł tego wpisu.
Wcześniej wspominał o tym Traube. Co ma idiotka i karierowiczka do ciężkiej często pracy lekarza w małej miejscowości???
Ciągłe powielanie określenia Kopary "prowincjonalna lekarka" pokazuje pogardę wobec ludzi mieszkających na tzw. prowincji. Od wielu lat mieszkam we Wrocławiu, ale pochodzę z małego, powiatowego miasteczka i dość często do niego jeżdżę. To tam jest Polska "A", zapewniam.
W ostatnim czasie do dużych miast przyjeżdżają ludzie, którzy chca mieć łatwiej, wszelakie lemingi, słoiki, którym się wydaje, że są kimś ważnym i coś znaczą, bo skończyli Zarządzanie (czymś tam), wynajmują pokój w dużym mieście i mogą demonstrować wielkomiejskość oraz europejskość.
A ileż trzeba wysiłku i samozaparcia, aby na prowincji sobie radzić!
 

"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
Andy51's picture

Andy51
Użyłem sformuowania , które w stosunku do pani Kopacz użyła prof Staniszkis. To że takiego określenia używa się do określonej osoby , wcale nie świadczy o tym , że ma się w pogardzie tzw. prowincję.
Szary Kot's picture

Szary Kot
wiem, że nie Ty je puściłeś w obieg. Przepraszam, może zbyt mocno naskoczyłam.
Pani Staniszkis uważa się zapewne za damę z wielkiego miasta, samej stolycy i użyła tego terminu niewłasciwie.
Myślę, że nie należy powielać niestosownych określeń, choćby nie wiem jak bardzo utytułowani je wymyślali.
 

"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
Andy51's picture

Andy51
W pewnym sensie mogę się z Tobą zgodzić.
Traube's picture

Traube
w obieg to określenie, dała tym dowód, że sama jest w gruncie rzeczy zakompleksioną wieśniarą, której się wydaje iż fakt zamieszkiwania w Warszawie czyni ją kimś lepszym od osoby mieszkającej w Rzeszowie lub jakimś Pawłowie.
 
ro's picture

ro
Popieram Szarą Kotkę.
Pozwolę sobie zauważyć, że pani Kopacz nie jest w stanie dotknąć żadne pogardliwe określenie, bo oni, ci z "czołówki", poza posiadaniem wrodzonych przedyspozycji, są szkoleni w kierunku nabierania odporności na inwektywy. Inaczej nie byliby zdolni do "walki politycznej".
Obrażany polityk, czy celebryta, jeżeli reaguje oburzeniem, czy w inny histeryczny sposób na obelgi, to najzwyczajniej w świecie gra. Tak jak aktor, któremu partner na scenie po raz 168-my w tym sezonie wymyśla od ostatnich, nazywa głupcem, łajdakiem, czy jeszcze gorzej. 

Inwektywa dotyka natomiast trafionych rykoszetem. Ja "prowincję" przerabiałem przez całe dzieciństwo - czworo kuzynów miałem "ze sTOLIcy". W pierwszym pokoleniu, bo w pierwszym, ale "prowincja" niezależnie od stażu, brzmi jednakowo.


 
Andy51's picture

Andy51
Polska dzieli się na stolicę i prowincję , ja nie jestem ze stolicy, ale jak ktoś mnie tak określa to się po prostu śmieje.
ro's picture

ro
Nie chodzi o to, że Ciebie, czy mnie. Chodzi o to, że ktoś i że określa.
Nie sądzę, że chciałbym kiedykolwiek mieszkać w "stolycy" (jednej, czy drugiej). Nie sądzę, żebym chciał mieszkać nawet we Ľwowì.
 
Ellenai's picture

Ellenai

Na miłość boską! Bo to się tak określa. Jest stolica i jest prowincja. I tak jest w każdym kraju.  Jedni wolą stolicę, a inni wolą prowincję. I to wszystko. Jeśli ktoś podkłada pod to oceny i stolica to jest aż STOLICA, a prowincja to jest tylko prowincja, to taki ktoś jest pozbawiony rozumu i najpewniej ma kompleksy jak stąd na Księżyc :)
Jeszcze raz:
z prowincji - ma inne znaczenie niż prowincjonalny

tak samo jak:
mieć pretensje - nie oznacza być pretensjonalnym
ignorować kogoś lub coś - nie oznacza być ignorantem
dziecinny to nie to samo, co dziecięcy

Ech, ludziska! Nie srożcie się tak na tę naszą STOLYCĘ :) Jest całkiem znośna i całkiem normalni ludzie tu mieszkają, a tylko jakieś przygłupy udające "warsiawiaków" robią jej fatalną opinię :)

Traube's picture

Traube
"To że takiego określenia używa się do określonej osoby , wcale nie świadczy o tym , że ma się w pogardzie tzw. prowincję."

Jasne!

Powiedziałbym nawet, że wręcz przeciwnie.

Używanie takiego określenia świadczy o głębokim szacunku do określonej osoby i dlatego właśnie zarówno prof. Staniszkis, jak i Ty, użyliście go w odniesieniu do pani Kopacz.

Nieprawdaż?
max's picture

max
O, semantyka. ;)
Już jestem. ;)

Pytanie jak sobie zdefiniujemy genezę. Bo jeżeli przymiotnik prowincjonalna pochodzi od prowincjonalizmu czy prowincjonalności, to (za słownikiem):
 

► prowincjonalność

ogół negatywnych cech przypisywanych mieszkańcom obszarów opóźnionych w rozwoju cywilizacyjnym i kulturalnym; parafiańszczyzna, zaściankowość, prowincjonalizm

I wszystko jasne. :)
A jeżeli od prowincji, to od lat niektórzy biadają, że słowo to ma nieodmiennie negatywny wydźwięk. Tak po prostu jest i, obawiam się, nic tego nie zmieni.

Gdy ktoś użył terminu "zaściankowa lekarka" czy też spotkałoby się to z Twoim potępieniem? Bo przecież zaścianek, etc... ;)

Odwróćmy sytuację. Czy słowo "wielkomiejski", teoretycznie rónież neutralne, budzi wyłącznie pozytywne skojarzenia? Niestety, nie. Tak po prostu jest. :)

Jeśli ktoś określi mnie jako "wielkomiejskiego Maxa" zasadniczo powie prawdę, urodziłęm sięi mieszkam w wielkim (jak na warunki polskie) mieście. A jak powinienem zrozumieć intencje? No, chyba nieszczególnie przychylne względem mnie, prawda? :)

PS. Jako mieszczucha z wielkiego miasta, z krwi i kości, który nic, ale to nic nie musi udowadniać sobie ani innym (w kwestii owej wielkomiejskości), nic nie bawi mnie bardziej niż próby wspomnianych lemingów i słoików, którzy na siłę próbują być bardziej papiescy niż papież. Efekt? Dalej mają wszelkie małomiasteczkowe wady, a dorzucili wielkomiejskie. :))

Dawna arystokracja, ta prawdziwa, nie zwracała zbytniej uwagi na precyzyjnie potem opracowane zasady savoir-vivre. Opracowane przez powoli rosnące w znaczenie mieszczaństwo. Sztywne przestrzeganie regułek zachowanie miało udowodnić rzeczywistą "szlachetność" tkwiących w kompleksach nuworyszów. :) Biedaki! :)

Swoją drogą, savoir-vivre, współczesnie, warto znać. Czasem można się do niego zastosować. A czasem nie. Zależy. :)

 

"Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo."
Szary Kot's picture

Szary Kot
poza znaczeniem słowa "prowincjonalny" w mojej krytyce ważne były intencje jego użycia (nie chodzi oczywiście o Andego, bo to niestety jemu się dostało sad, tylko o coraz bardziej powszechne stosowanie tego określenia).

Określenie "prowincjonalna lekarka" ma jednoznacznie deprecjonować kompetencje PEK.
Tylko co ma wspólnego miejsce wykonywania zawodu z kompetencjami? Jako szefowa ZOZ-u w małym miasteczku, premierzyca była wyjątkowo niekompetentna i tę niekompetencję przeniosła do Warszawy. Gdyby szefowała jakiejś przychodni na Ursynowie, Pradze, Żoliborzu..., prawdopodobnie byłaby równie beznadziejna. Jej niekompetencja jest cechą osobniczą i nie zależy od miejsca urodzenia, wychowania, czy wykonywanej pracy.

W dużym mieście miszkam już bardzo długo, ale nigdy do końca nie wyrosłam z małego miasteczka. I wcale nie chcę wyrosnąć. Znam wady mieszkańców prowincji, bo mają ich sporo, jednak na pewno nie jest to brak kompetencji czy zdolności.
Zawsze też złości mnie ton wyższości jaki lubią przyjmować mędrkowie, zwłaszcza stołeczni, gdy mówią o Polsce powiatowej.

Słowo "wielkomiejski" ma mniej pejoratywnych obciążeń. Owszem, kojarzy się z hałasem, zanieczyszczeniem powietrza, ciasną zabudową i nadmiernym zagęszczeniem ludzi, ale do czasu "młodych, wykształconych z wielkich miast" w socjologicznym kontekście było raczej (z małymi wyjątkami) pozytywne. Wielki słowotwórca Donald uznał jednak, że należy trochę przy tym znaczeniu namieszać frown

Zasady savoir-vivre staram się znać i czasami nawet stosować, choć zapewne zdarzają mi się wpadki, w końcu nie przeszłam przeszkolenia dyplomatycznego wink. Choć ważniejsze chyba jest pytanie, czy swoim zachowaniem nie sprawię komuś przykrości lub czy go nie obrażę.
Widzisz, dobrze że nie jestem politykiem i nie muszę trzymać się żelaznych zasad etykiety, bo wobec tzw. możnych tego świata czasami chętnie bym te zasady łamała i byłyby problemy devil
 

"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
ro's picture

ro
Słowo "wielkomiejski" jest wartościowane przez  rzeczowniki.
Wielkomiejski gwar - sympatyczny, wielkomiejski hałas - męczący, wielkomiejska zabudowa - po prostu, wielkomiejski szyk - snobistyczny, wielkomiejski blichtr - pogardliwe.

Słowo "prowincjonalny" - wartościuje, zawsze deprecjonująco lub deprymująco. Nawet prowincjonalne miasteczko jest czymś do czego się tęskni z perspektywy stolicy, gdy się "zmarnowało życie na robienie kariery i pieniędzy", które "przecież szczęścia nie dają".

Słowo "zaściankowy" - to samo, co "prowincjonalny", tylko jeszcze bardziej. Nie ma rzeczownika, któremu splendoru dodałaby zaściankowość.
Natomiast była wioska, która ma dla mnie większą wartość, niż - sorry - Kraków, Warszawa i Wrocław razem wzięte, a nawet Lwów - nazywała się Zaścianocze. Teraz nazywa się trochę inaczej, ale nie napiszę jak, bo znowu przeczytam, że jestem wodą na młyn Putina (albo jakoś).

Swoistą pochodną słowa "prowincja", jest nazwa Galicja. Ale już tu o tym pisałem, więc nie będę się powtarzał.
Danz's picture

Danz
Ewa Kopacz załatwiła Polsce podwyżkę cen energii i ucieczkę międzynarodowego przemysłu z Polski na dziesięciolecia, albo i na zawsze.
Ewa Kopacz i jej PO-wska ekipa to katastrofa dla Polski, tylko po co te kłamstwa w mediach?
Niestety taka jest "arcybolesna prawda" cytując klasyka.
Pozdrawiam.

Cytat:
Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów. 
Empedokles

max's picture

max
Jak to, "po co"?
Świadomość kształtuje byt, czyż nie? :)
A na pewno kształtuje samopoczucie.

Popatrz, taki neandertalczyk czy inny mamuciarz był szczęśliwy jak miał co żreć, ciepłą jaskinię z samicą, dobra pozycję w hordzie, dłuższą włócznie, kociołek z ogniem na bieżąco...
Był szczęśliwy? Był. A przynajmniej mógł być.

Tak samo i Polacy, którzy za chwilę nie będą mieli co do garnka włożyć, powinni mieć tę możliwość bycia szczęśliwym, mimo opłakanych warunków życia. W tym celu należy im tylko zmienić optykę postrzegania rzeczywistości. A kajbyśmy sięporównali z Birmą? A z Koreą? A na tym zgniłym Zachodzie wcale nie tak dobrze. Jakby się dobrze przypatrzeć, to nawet - pod pewnymi względami - jesteśmy zdecydowanie do przodu, tak jest!

"Po co"...
Ty byś chciał ludziom nadzieję odebrać, życie z kolorów odrzeć, w imię jakiegoś tam realizmu i prawdy. Bardzo nieładnie.

A nasi rodzimi spece od propagandy robią świetną robotę. Ratują nas jak mogą i czynią nasze życie, po prostu, po ludzku, lepszym.

"Always look at the bright side of life." & "Ignorance is bliss."

pozdrawiam :)

"Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo."
Szary Kot's picture

Szary Kot
potrafisz pięknie, dialektycznie wytłumaczyć. Korea w parze ze zgniłym zachodem, w neandertalskim sosie... cymes!
Uśmiałam się setnie, dzięki! laugh

Więc chodź, pomaluj mi świat, na różowo i na..... różowo
 

"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
Danz's picture

Danz
Powiem szczerze, zabrzmiałeś jak gościu z Rzepy Hajdarowiczalaugh, który piętnuje opozycję jako "histeryczną" (ostatnio Bronek K. odwiedził redakcję Rzepy i uścisnął dłoń Hajdarowicza w podziękowaniu za akcję "trotyl").  A przecież nic się nie stało, Polacy nic się nie stało.
Poniżej link i cytat:


Opozycja wpadła w histerię, ogłasza całkowitą klęskę, zamykanie kopalń, spadek rozwoju gospodarczego naszego kraju, bezrobocie, będziemy dostarczycielem taniej siły roboczej, zrezygnowaliśmy z energetyki opartej o tani polski węgiel na rzecz kupowania drogiej energii ze źródeł odnawialnych poza granicami naszego kraju, najbardziej stracą na tym Polacy, a najbardziej zyska na tym Putin.

http://www.ekonomia.rp.pl/artykul/867178,1152086-Pelna-histeria.html

Pozdrawiam.

Cytat:
Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów. 
Empedokles

max's picture

max
Prawda?
Tylko że z mojej strony to dość gorzka ironia, czy też sarkazm, jak wolisz. Nie wiem, co miał na względzie pan z "Rzeczpospolitej" - a raczej, gorzej, wiem.

Tyle, że w tym co napisałem, jest więcej niż odrobina prawdy. Spora część Polaków "kupi" każdy kit wciskany przez media. Kupi, bo potrzebuje różnych radosnych diagnoz, zapewniania, że nie jest źle (ba, jest wspaniale!), potrzebuje głaskania po główce i bajki na dobranoc. Wieczorem, ze szklanego ekranu przemówi dziennikarz X, politolog Y, socjolog Z i będzie przekonywał, że w szafie nie ma żadnego Czarnego Luda, że jak zgaśnie światło nie powinniśmy się bać. A ci, którzy wierzą, iż z szafy coś może wyleźć to oszołomy, zabobonni idioci. A w ogóle to duży chłopiec nie powinien się bać. Jaki Czarny Lud? A szafa - przecież nie ma żadnej szafy, to... komódka.

A jednak Czarny Lud istnieje.

*****
Celowo nawiązuje do stanu ducha przestraszonego dziecka. Miliony Polaków rozpaczliwie nie chcą uświadomić sobie, w jakiej sytuacji znajduje się Polska. Zamykają oczy na rzeczywistość, realia, ceny, standard życia...

Niech już nawet będzie trochę nienormalnie. Łapówkarstwo wszędzie - trudno, widocznie tak musi być. Żyje się drożej - kryzys, kryzys, nikt nie jest winien. Kolejna afera? Wiadomo, polityka brudna rzecz, wszędzie się zdarzają.

Byle tylko nie dopuścić do siebie prawdy. Ona strasznie niewygodna.
A od zakłamywania rzeczywistości mamy różne super-nianie medialne.
Mało, że Polakom potrzebne.
Wręcz kochane za swoją czułość i dobroć.
Polacy chcą być oszukiwani.

WIdzisz mechanikę? Widzisz, jak to działa?

"Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo."
Szary Kot's picture

Szary Kot
niedosięgły przykład czułości i dobroci dała nam przecie sama Pani Premier.
Te drzwi tak mocno zatrzasnęła i tak gorliwie będzie się nami opiekować,
że poczujemy się zagłaskani na śmierć.
Koty w pierwszej kolejności laugh

I znów znikam z tego wątku, i chyba tym razem także wiesz dlaczego, prawda? wink
Pozdrawiam serdecznie, bardzo miło było "pogadać".
 

"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
Danz's picture

Danz
A jednak czarny lud istnieje i uparcie głosuje na POPSLD.
No chyba, że wybory to fikcja...
Pozdrawiam.

Cytat:
Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów. 
Empedokles

ro's picture

ro
Jak to właściwie jest z tym kształtowaniem: co tu jest kształtowane?

Jedna z największych zagadek polszczyzny od czasów Kopernika - "pieniądz gorszy wypiera pieniądz lepszy" - i bądź tu mądry!
Który wypiera, a który jest wypierany?
devil
max's picture

max
Odpiszę Ci podając pewien zestaw... cech charakteru, powiedzmy. :)

Lenistwo. Wygodnictwo. Tchórzostwo. Konformizm. Zakompleksienie. Niewiedza.
Trzeba dopieścić, utulić, ugłaskać.
I hodować, hodować te cechy, bez nich cała robota na nic.

***
Ludzie sądzą, prawie bez wyjątków, że istnieje jedna, w miarę spójna, wizja i fonia rzeczywistości. Która postrzegamy, słyszymy.. (o smrodzie pisać nie chciałem :D) - wszyscy.

Niby tak. I niby białe jest białe, czarne jest czarne, a słońce wschodzi na wschodzie. Dla wszystkich. 

Ale wiesz, da się zrobić tak, żeby ludzie zaczęli wybiórczo tę rzeczywistość odbierać. Dajmy na to - można udaltonizować. Po latach okazuje się, że spora część Polaków w ogóle już nie widzi koloru... na przykład... czerwonego. ;)

Powstaje kilka spreparowanych matrixów, dla poszczególnych grup społecznych. Świadomość, lemingowa już teraz świadomość, ma pole do popisu. Sami będą zamykać oczy na niewygodne fragmenty obrazu.

Dlatego jest tak ciężko przeważającą część polskiego społeczeństwa "odkręcić" i wyciagnąć z matrixu.




 

"Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo."
Ellenai's picture

Ellenai
Prawidłowe sformułowanie, to "pieniądz lepszy jest wypierany przez pieniądz gorszy".
Zapominamy formy biernej tak samo, jak zap[omnieliśmy czasu zaprzeszłego.
Patrzą na mnie jak na dziwoląga, gdy uparcie uzywam formy: "powinnam była to zrobić", uwazając, że to jednak nie to samo co "powinnam to zrobić" :)
Andy51's picture

Andy51
Sprzedali prawie 100% lokalnych gazet Niemcom, dziennikii ogólopolskie są w przeważającej większośc albo resortowych dzieci albo postkomunistów i mamy tego efekt.
Traube's picture

Traube
który zamieściłem parę dni pod ankietą zawierającą to samo określenie.

"Nie bardzo mi się podoba "prowincjonalna lekarka".
Zawiera w sobie głupi szablon, wg którego lekarz z Warszawy lub Krakowa jest lepszym fachowcem od lekarza z Sulechowa albo Kartuz.
Prawda jest bardzo często zupełnie inna.
Z moich doświadczeń wynika, że pracę na atrakcyjnych klinikach dostawali wcale nie najlepsi, ale najlepiej ustawieni.
Z kolei w małych ośrodkach, także na wsi, spotykałem w Polsce doskonałych fachowców, którym większość kolegów z Poznania lub Gdańska mogłaby co najwyżej buty szorować. Niektórzy z tych kolegów bez najmniejszych problemów radzą sobie w Anglii czy Szwecji, a przykłady mam wśród najbliższych znajomych.
Tempa nabywania doświadczenia zawodowego "na prowincji" nie da się nawet porównać z klinikami uniwersyteckimi.
Określenie "prowincjonalna lekarka" jest pogardliwe i krzywdzące dla całej masy przyzwoitych lekarzy.
To samo powiedziałbym zresztą o innych określeniach zawierających taki kwantyfikator.
Moje dzieci pierwsze lata podstawówki chodziły do małej szkoły na wsi, a potem do szkoły w małym miasteczku. Zaręczam, że wielu z ich nauczycieli biło na głowę całą rzeszę moich, wielkomiejskich, pedagogów, a taki wspaniałej nauczycielki z podstawówki, jak wychowawczyni starszego syna z owej wiejskiej szkoły nie spotkałem podczas własnej edukacji nigdy.
No cóż, to też tylko "prowincjonalna nauczycielka".


 
Ellenai's picture

Ellenai
Niestety, język polski przechodzi niezbyt dobre dla niego samego przekształcenia, polegające głównie na uproszczeniu. Coraz mniej osób wyczuwa niuanse, w jakie niegdyś był on bogaty.
To samo stało się ze znaczeniem słowa "prowincjonalny".
Najpierw przykład. Otóż zgodzicie się chyba, ze o człowieku z prowincji, czyli pochodzącym z prowincji lub mieszkającym na prowincji, nie mozna powiedzieć, że jest "człowiekiem prowincjonalnym", bo ma to kompletnie inne znaczenie. Można o nim jedynie powiedzieć, że "jest człowiekiem z prowincji". I określenie to nie jest w żaden sposób ocenne, a po prostu stwierdza fakt, ze ów człowiek nie jest ze stolicy. I nic więcej!

Sam przymiotnik "prowincjonalny" może natomiast mieć znaczenie indyferentne, czyli absolutnie nie ocenne i wtedy oznacza po prostu: endemiczny, lokalny, wiejski, miejscowy, regionalny, rodzimy, swojski, tubylczy, peryferyjny, terenowy. 

Może też mieć znaczenie ocenne, ale wtedy z kolei nie oznacza, że jest związany z prowincją, ale że jest: bezmyślny, bezrozumny, ciasny, ciemny, ignorancki, kołtunowaty, kołtuński, niedouczony, niegramotny, nieinteligentny, niekulturalny, nielotny, niemądry, nieoświecony, nierozgarnięty, nierozumny, obskurancki, ograniczony, pozbawiony kultury, prymitywny, skołtuniały, tępy, zacofany, pretensjonalny, drobnomieszczański, filisterski, ignorancki, niedouczony, nieinteligentny, nierozumny, obskurancki, ograniczony, prymitywny, schematyczny, tępy, wsteczny.
A człowiek tępy, prymitywny, nielotny czy nierozgarnięty równie dobrze może urodzic się czy mieszkać w Nowym Jorku, jak i w Pcimiu.

Te rózne znaczenia słowa "prowincjonalny" znane są od wieków i dopiero ostatnimi czasy zaczęto je traktować jako synonimy, a więc "z prowincji" = "prowincjonalny". Jestem jednak absolutnie przekonana, że pani profesor Staniszkis nie ma problemu z rozróżnieniem tych dwóch znaczeń.

Okreslenie "prowincjonalna lekarka" jest zatem określeniem obraźliwym, ale trafnie oddającym typ umysłowowości i sposobu istnienia Ewy Kopacz. I znaczy co innego, niż "lekarka z prowincji", które określeniem obraźliwym w żaden sposób nie jest.
"Prowincjonalna lekarka" oznacza zatem osobę, która ma może wiedzę potrzebną lekarzowi, a więc ściśle zawodową, ale poza tym jest ograniczona, schematyczna, pretensjonalna i stanowczo zbyt mało lotna jak na wymogi kierowania państwem.


 
Traube's picture

Traube
Ja to, niestety, znam z życia.
Sam przeszedłem drogę od dużego miasta Gdańska na prowincję.
Na prowincji pracowałem w Polsce i na prowincji pracuję w Szwecji.
Spotykałem wielokrotnie głupców powołujących się jako na autorytety na znanych mi osobiście, czasem jeszcze z LO, cwaniaków i nieuków, których głównym walorem było to iż byli z Gdańska/Gdyni.
Opinie moich doświadczonych i uczciwych kolegów "z prowincji" były traktowane pobłażliwie przez głupców cytujących mi np. kolegę, u którego - tak jak stoisz - mogłabyś sobie kupić rentę na schizofrenię, depresję czy cokolwiek innego. Ma on z pewnością ogromną wiedzę na temat możliwości różnych krętactw i kombinacji, ale rzetelnej wiedzy tyle, co kot napłakał. Niestety, nie bardzo wypadało mi się dzielić z pacjentami wiedzą na temat kolegów z klinik albo - ogólnie - z wielkiego miasta.
Użycie owego głupiego zwrotu w tytule nie wynika z żadnych subtelności semantycznych, tylko z powielania kalki, wg prowincjonalna lekarka to taki odpad, co to sobie nie dałby gdzie indziej rady, a w swojej wiosce tworzy trzon elity wraz nauczycielem i proboszczem.

 
Ellenai's picture

Ellenai
Sam napisałeś, że tylko głupcy jako główny walor świadczący o fachowości podkreślają pochodzenie z dużego miasta, choć w gruncie rzeczy przecież każde miasto poza stolicą - choćby nawet było od niej większe, w myśl faktycznego znaczenia słowa "prowincja", jest własnie prowincją, a nie stolicą.
I nie jest to stwierdzenie w zaden sposób ocenne. Głupiec nie potrafi odróżnić znaczenia słów "prowincjonalny" oraz "z prowincji".  Podobni głupcy traktują zamiennie słowa "ignorować" i "ignorancja", a przecież oznaczają one coś zupełnie innego.
Staniszkis nie jest winna temu, że ktoś powiela idiotyczne kalki, nie czując róznicy znaczeń.
 
Traube's picture

Traube
Nie wgłębiając się w subtelności - mnie ten głupi tytuł dotyka osobiście. Andy51 nie kierował się jakimiś semantycznymi zawiłościami dając akurat taki nagłówek. Tak wyszło, że Polskę reprezentowała gdzieś tam "prowincjonalna lekarka" i załatwiła nas na amen. Gdyby to była jakaś inna lekarka, to może i rezultat byłby lepszy...Ot, wydało mu się czymś zabawnym, aby już w tytule podkreślić tę Kopaczowej prowincjonalność.
Nb. zastanawia mnie jakie studia w polskich warunkach przygotowują najlepiej do rządzenia krajem. Prawnik zajmujący się głównie sprawami rozwodowymi jest lepiej przygotowany od lekarza szefującego przez kilka lat ZOZ, a obu bije na głowę absolwent historii na Uniwersytecie, który rządził dotychczas jedynie własnym psem. Już weterynarz byłby śmieszny, ale architekt jest zupełnie OK.

Sorry...tak sobie pożartowałem :-)
Ellenai's picture

Ellenai
Kiedy tu akurat trzeba się wgłębić w subtelności :)
Gdyby one nie istniały, to miałbyś bezwzględną rację.
Powiązanie z prowincją w żaden, podkreslam - żaden sposób - nie okresla wartości człowieka, jego talentu, wiedzy czy mozliwości zawodowych. Równie dobrze taki ktoś może być geniuszem lub idiotą.
Natomiast przymiotnik "prowincjonalny" w odniesieniu do cech człowieka, ma niestety wydźwięk zdecydowanie pejoratywny. Tak to jest w języku polskim i tego nie zmienisz. Problem raczej w tym, że własnie, zgodnie z ogólną tendencją upraszczania języka, stawia się znak równości pomiędzy "z prowincji", a "prowincjonalnym". Dopiero wtedy zwykłe informacyjne stwierdzenie "z prowincji" zaczyna nabierać wydźwięku negatywnego.
Najwięcej zła wyrządzili tu i wyrządzają nadal niedokształceni idioci, którzy mierzą ludzi według wielkości miejscowości. Zapominaja przy tym, że prowincja to jest WSZYSTKO, a więc także Katowice, Gdańsk, Poznań, Wrocła czy Kraków, co jest poza Warszawą. To jest zwykłe określenie na wszystko, co stolicą nie jest. W USA stolicą jest Waszyngton, a Nowy Jork to prowincja. I co z tego??? Czy Nowy Jork jest prowincjonalny? Przecież nie jest, choć jest prowincją.

Staniszkis jest osobą jeszcze starszej daty niż ja. Z całą pewnością nie chciala podkreślić, że Kopacz jest z prowincji, ale że jest prowincjonalną idiotką.

Do tego nie sądzę, by lekarka z Warszawy była kimś lepszym na stanowisku premiera niż lekarka z prowincji. Gdyby była równie prowincjonalna co Kopacz, to rezultat byłby podobny :)
A to, ze lekarka... no cóż. Ja także wolałabym, by była politykiem a krwi i kości, albo przynajmniej miała mentalność polityka, a nie lekarki, pielęgniarki, nauczycielki, kasjerki... nawet bardzo dobrej.

 
Danz's picture

Danz
Lepiej nie potrafiłbym tego napisać.
Podpisuję się pod Twoim komentarzem.
Pozdrawiam.

Cytat:
Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów. 
Empedokles

Ellenai's picture

Ellenai
nie śmiałam na to liczyć :))
ro's picture

ro
Tym razem pozwolę sobie nie zgodzić się z Tobą, choć kudy mi do Twojej humanistycznej wiedzy!

Zacząć trzeba od tego, że w Polsce... nie ma prowincji.
A tak, nie ma!

Prowincja to jednostka terytorialna niektórych państw. Ciotka Wiki wymienia prowincje w Afganistanie, w Angoli, w Arabii Saudyjskiej, w Argentynie, w Belgii, w Burkina Faso, w Chinach, w Ekwadorze, w Estonii, na Filipinach, w Finlandii, w Gabonie, w Hiszpanii, w Holandii, w Indonezji, w Irlandii, w Japonii (dawny podział kraju, przed 1871 r.), w Kamerunie, w Kanadzie, w Korei Południowej, w Korei Północnej, w Kostaryce, na Kubie, w Mozambiku, w Pakistanie, w Panamie, w Prusach, w RPA, w Sierra Leone, w Tajlandii, w Turcji i we Włoszech.
Były też prowincje w I Rzeczypospolitej, prowincje rzymskie. Są prowincje kościelne i zakonne – jednostki administracji.
Prowincjami nazywano również kolonie brytyjskie w Ameryce Północnej.

Mianem prowincji  określa się też obszar daleko od stolicy, to prawda. Ale daleko! Natomiast nie zapomnę, jak Jan Nowicki, nie byle jaki aktor (z miasteczka Kowal na trasie Łódź - Toruń; żeby nie było, że tylko warszawiacy) stracił mój szacunek, gdy prychnął o „jakiejś prowincjonalnej Mławie”.

Moi „cioteczni” jeździli „na prowincję” nie tylko nad południową granicę, do Głuchołaz gdzie mieszkałem (oni oczywiście mówili „do Głuchołazów”, bo przecież wiedzieli lepiej niż tubylcy, jak należy odmieniać nazwę miasteczka), ale mieli willę na prowincji – w Wołominie (sic!).

Dla porządku jeszcze:
„Prowincja” – album zespołu Akurat.
Prowincja – krakowska kawiarnia.
„Prowincja” – czasopismo społeczno-kulturalne wydawane w Opolu od grudnia 2006 roku. 

Tak więc te wszystkie "prowincjonalne" znaczenia  - jeśli chodzi o nasz kraj i język moim zdaniem są trochę zawieszone w próżni.
wink

Pozdrawiam

  
Ellenai's picture

Ellenai
A ja za to zgodzę się z Tobą... częściowo :)
To prawda, że w sensie jednostki terytorialnej prowincja u nas nie istnieje, bo mamy zupełnie inny podział administracyjny, oparty na województwach, powiatach i gminach. Choć przecież w Rzeczpospolitej Obojga Narodów prowincje istniały.

Ale już z obecną prowincją to wcale nie jest tak, że musi to być obszar połozony daleko, na peryferiach.
Takiego błędnego znaczenia określenie to nabrało własnie dopiero wraz z z pogardliwym traktowaniem małych miasteczek i wsi. Dlatego dziś prowincją wielu określa nie Gdańsk czy Kraków, ale nieduże miejscowości i dlatego do słowa "prowincja" coraz częściej doczepia się dodatkowe, pejoratywne określenia traktowane jako zamienne: "dziura", "wygwizdowo",   "wiocha zabita dechami" itd. Nie są to jednak, zaręczam, terminy bliskoznaczne. Wystarczy sobie przypomnieć choćby II Rzeczpospolitą, gdzie na prowincję jeździło się w czasie wakacji  i nikt tej prowincji nie traktował jako coś gorszego.

I przepraszam, ale Jan Nowicki nie jest tu dla mnie argumentem. Wiem, jakim potrafi być bucem.
Własnie takie pogardliwe prychnięcia tych, dla kórych przeniesienie się z prowincji do stolicy jest równoznaczne z awansem społecznym, powodują utrwalenie się szkodliwych i głupich przekłamań językowych.
Ellenai's picture

Ellenai
Pozwolę sobie jeszcze na uzupełnienie, jako że język ojczysty jest tak wdzięcznym tematem, że zawsze chętnie o nim rozmawiam :)

Często proszę rozmówców, by nie podpierali się Wikipedią. To jest kompendium wiedzy potocznej,
a więc jest swego rodzaju "przekrojem" funcjonującej powszechnie wiedzy społeczeństwa. I tak własnie nalezy ją traktować,  co nie znaczy, że moze stanowić ostateczny i rozstrzygający argument w rozmowie. Wiki tworzą przeważnie amatorzy, a nie fachowcy w konkretnej dziedzinie.
Tak jest i w tym przypadku, który przywołałeś.  Komuś wydało się, że prowincja musi być położona daleko i stworzył sobie z tego definicję.
Tymczasem wszyscy chyba znamy takie okreslenia, jak "odległa prowincja", "daleka prowincja" czy "głęboka prowincja". Gdyby kazda prowincja ex definitione musiała być odległa, to wszystkie te określenia byłyby tautologiami - równie niepoprawnymi jak np. "okres czasu" czy "okres miesiąca".
Natomiast one są jak najbardziej prawidłowe.
Problemem jest natomiast zanikające "wyczucie" jezyka ojczystego, które niegdyś wynosiło się już domu, a lata nauki je dodatkowo wzbogacały o wiedzę. Dziś, w dobie królowania określeń takich, jak cool, zajebisty i sie ma, język ubożeje, a przykładanie wagi do niuansów językowych, które stanowią wszak o jego bogactwie, wydaje się być anachronizmem.

Moja rodzina pochodzi niewątpliwie z przedwojennej prowincji, i to odległej, bo z polskich Kresów :)
W moim domu mówiło się bardzo starannie, z dbałością o język. Jest to zresztą cecha wyróżniająca wielu kresowiaków, bo im dalej od centrum Polski, tym bardziej dbano o polską mowę.
Nawet dziś jest podobnie. Najpiękniejszą polszczyznę można dziś spotkać na Lubelszczyźnie.
Kiedy tam jadę, nie gadam, ale słucham - wszędzie: w sklepie, na ulicy podsłuchuję ludzkie rozmowy, bo to jest dla mnie niczym miód w serce. Nawet kresowiacy, którzy najczęściej osiedlali się na ziemiach zachodnich, przez długie lata - bywa - nabyli pewnych naleciałości obcojęzycznych. Lubelszczyzna natomiast trwa w polskości. Ta ziemia, określana przez wielu pogardliwie Polską B i oczywiście prowincją zabitą dechami, jest tak naprawdę wielkim naszym polskim skarbem.
ro's picture

ro
Ciocię Wikę lubię, bo jest zawsze w pobliżu, zna wszystkie okoliczne ploteczki, a przede wszystkim ma lepszą pamięć, niż ja. A nawet jeśli się myli... Cóż! O tym, że "nie ma takiego zwierzęcia" wypowiadały się same naukowe sławy. 
Ale masz oczywiście rację co do "egalitarnej wiedzy", też zdarzyło mi się dokonać kilku poprawek i uzupełnień. Oczywiście w dziedzinach, o których mam jako takie pojęcie. Albo tak mi sie wydaje. devil

Wracając na prowincję: zgadzam się, określenie "odległa prowincja" raczej nie jest tautologią, ale wtedy kiedy kojarzy się z Palestyną, albo z Brytanią. Z Kłodzkiem czy Jasłem raczej nie.
Natomiast zauważ, że nie ma bliskiej, ani płytkiej prowincji, więc trochę tautologii w tej "dalekiej prowincji" jest. wink

Co do reszty... Zadziwiało mnie to jako dziecko, że my pochodzimy z Kresów, a mówimy językiem niemal literackim, podczas gdy "nawet w Krakowie" mówią trochę inaczej.  

Pozdrawiam
 
Ellenai's picture

Ellenai
Natomiast zauważ, że nie ma bliskiej, ani płytkiej prowincji, więc trochę tautologii w tej "dalekiej prowincji" jest.

Otóż nieprawda. Płytkiej prowincji rzeczywiście nie ma, ale bliska czy nieodległa jak najbardziej jest. Przed wojną powszechnie mówiło się: "wyprowadzili się z Krakowa na nieodległą prowincję". Moja babcia używała takich określeń jeszcze w latach siedemdziesiątych.
Całkiem naturalne było także powiedzenie "prowincja krakowska" czy "prowincja warszawska".
Jeśli ktoś mieszkał na prowincji krakowskiej, to oznacza, że nie mieszkał w samym Krakowie, ale w jakiejś podkrakowskiej wsi czy miejscowości. Jesli dziś takie okreslenia wydają nam sie dziwne to oznacza jedynie, że zagubiliśmy gdzieś znaczenie słowa "prowincja", dodając mu pejoratywnego wydźwięku, którego niegdyś nie miało.
ro's picture

ro
To prawda, słowa zmieniają znaczenie, czasem w dość zaskakujący sposób, na przykład piwo, które zastąpił napój, gdy ono przywiązało się do jęczmienia i chmielu. (Kto wie czego nasi przodkowie wypijali kwartę lub cztery?)

Kobieta - mam dyskomfort, gdy tego słowa używam.
 
Ale skoro mówisz, że "nieodległa prowincja"... 
Niech i tak będzie.
polfic's picture

polfic
Tusk stwierdził, że Kopacz zrobiła to lepiej, niż on sam by zrobił. Zabrzmiało to przerażająco. Po dokładnym przyjrzeniu się sprawie, trzeba mu przyznać, niestety, rację.
Andy51's picture

Andy51
Tusk chyba pierwszy raz powiedział przypadkiem prawdę.
Ellenai's picture

Ellenai
Jestem zdania, że my akurat, przyzwyczajeni do samodzielnego myslenia, znający naszą polską tradycję narodową i kochający ojczysty język, nie musimy dawac się wciskać w kanał banałów produkowanych przez MWzWM, dla których mieszkanie w duzym mieście to nobilitacja.
Bo spójrzmy prawdzie w oczy. W czym mieszkańcy wielkich osrodków moga górować nad tymi, którzy mieszkają w polskich miasteczkach i wsiach? Co niby ma powodować, że mają podstawy, by czuć się od nich lepszymi?
Duże ośrodki na pewno dają więcej możliwości. To tutaj umiejscowione są uczelnie, tutaj jest więcej możliwości kulturalnego spędzania czasu. Teoretycznie więc mieszkańcy dużych miast mają szansę być lepiej wyrobionymi kulturalnie i lepiej wykształconymi. No własnie. Tylko teoretycznie.
Na studia przyjeżdza sie wszak nawet z namniejszych wiosek, a talent i zdolności nie zależą od miejsca urodzenia, prawda? Od samego oglądania bramy uniwersytetu, choćby i codziennie, mądrości i wiedzy zaś nie przybywa :)
A kultura? Ciekawa jestem ilu tych "wielkomiejskich" rzeczywiście potrafi i chce z niej korzystać.
Ja widzę, że najbardziej oblegane są puby, gdzie chleje się na potęgę, a jedyny kontakt z kulturą, to karaoke. Gdyby tak zrobić badania.... (ale takie prawdziwe, a nie sondaże, z których niewątpliwie wyjdzie, że każdy mieszkaniec stolicy co najmniej raz w miesiacu jest w kinie, dwa razy w teatrze i raz w filharmonii, a w tygodniu odwiedza muzea i galerie, a do tego czyta 5 książek miesięcznie), to całkiem prawdopodobne, że wiekszość tych mieszkańców stołecznych w teatrze nie była nigdy w życiu, a ktoś ze wsi czy małego miasteczka - specjalnie pojechał do miasta z wycieczką własnie po to, by do tego teatru pójść. Często ludzie z mniejszych miejscowości mają wieksze ambicje i większą dążność do zdobywania wiedzy, niż ci, którzy wszystko mają pod nosem.

I wreszcie - znam naprawdę sporo warszawiaków i wiem jedno - ci, którzy obnoszą się "na prowincji" z warszawską rejestracją swoich samochodów i próbują miejscowym udowodnić jakimi to są swiatowcami, to naprawdę albo kompletne prymitywy, albo w znakomitej wiekszości własnie ci, którzy przenieśli się z prowincji i sami mają tę prowincję za nic. To oni kpią z własnego gniazda (jak aktor Nowicki), a nie warszawiacy.
ro's picture

ro
- Wie pan, najpierw to nie chciałam się zgodzić, bo to jednak Warszawa. Tyle się w telewizji słyszy, w radio o tych rozbojach w biały dzień na ulicy. Na murach jakieś świństwa wypisują. Strach wyjść z domu.
- Miećka przestań!    
- A dlaczego mam przestać? A potem wie pan sobie pomyślałam, że to jednak stolica. No... kultura. Do kina można codziennie pójść, do teatru można codziennie pójść. Różni jacyś politycy sławni przyjeżdżają, przyjęcia się wtedy w takich pięknych pałacach urządza. To nie to co Pułtusk.
- Daj spokój Miećka mówię ci!          
- A dlaczego mam przestać? Wie pan, jednak w Warszawie to ciągle kogoś ciekawego można na ulicy spotkać, a to aktualnego prezesa telewizji, a to jakiegoś sławnego aktora, albo wie pan... tego pisarza Sofronowa.          
- Miećka! Sofronowa w to nie mieszaj!

["Alternatywy 4"]
Ellenai's picture

Ellenai
Pięknie wydobyłeś sposób myślenia różnych Mieciek :)

Wiesz, Ro - kocham Warszawę miłością ślepą i bezrozumną :) To dla mnie najpiękniejsze miasto na świecie. Ale często myślę, że potrafiłabym kochać ją jeszcze bardziej, gdyby nie było tutaj polityków, celebrytów i tego chorego blichtru, który każe różnym palantom wsiadać do autobusu obowiązkowo z kubkiem kawy ze Starbucks i "Newsweekiem" pod pachą.
ro's picture

ro
Jako dziecko i nastolatek też lubiłem Warszawę. Pamiętam jeszcze tę ze śladami po kulach na ścianach domów...
Właściwie to nie lubiłem w Warszawie tylko jednego. Ale może napiszę tak:
Gdzieś w latach 80-tych przyjechałem do Warszawy z pięcioletnią wówczas córką. Był wczesny letni wieczór, niebo jeszcze jasne, ale lampy już oświetlały miasto. Wysiedliśmy na Centralnym i przejściem podziemnym szliśmy w kierunku Marszałkowskiej i Widok, gdzie mieszkała moja Ciocia. Wyszliśmy po schodach na zewnątrz, córka stanęła popatrzyła w górę... i się rozpłakała.
smiley

Teraz, gdy rodzinka wyjechała daleko, jeśli przyjeżdżam, to tylko do któregoś z urzędów. Przyjeżdżam i zaraz  wracam. Nawet na obiad zatrzymuję się gdzieś po drodze (najczęściej "U Górali").
Raz przyjechałem pociągiem i miałem trochę czasu, więc po załatwieniu sprawy, zamiast brać taksówkę, przespacerowałem się Raszyńską, a potem Alejami.
Wszystko jest inne, nawet odgłos kroków. 
Zauroczył mnie wieżowiec - ten którego na tle bezchmurnego nieba prawie nie widać. Jest jak zjawa. Stałem i patrzyłem dłuższą chwilę. Nawet w Nowym Jorku takiego nie widziałem.
 

Więcej notek tego samego Autora:

=>>