„Nie da się zabić tego miasta” - filmowy hołd złożony bohaterskiej Warszawie. Dziś 20:30 Polsat News"

 |  Written by Ursa Minor  |  3

opublikowano: 31 lipca 2014, 11:52 · aktualizacja: 31 lipca 2014, 12:00

20-minutowy dokument zaprezentuje Telewizja Polsat News, dziś (czwartek) o 20:30 i jutro o 23:00.

Paweł Wudarczyk, operator telewizji Polsat i Marcin Wikło, dziennikarz wPolityce.pl i tygodnika „wSieci” zainspirowani zostali zgromadzonymi przez Główną Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu zeznaniami kobiet. W filmie role opowiadających o dramatycznych przeżyciach Warszawianek odegrały aktorki: Katarzyna Misiewicz - Żurek, Kim Grygierzec i Anna Kerth. Swoją rolę mają także mieszkańcy Warszawy.

 

Katarzyna Misiewicz - Żurek, Kim Grygierzec i Anna Kerth. Katarzyna Misiewicz - Żurek, Kim Grygierzec i Anna Kerth.

Historia Warszawy jest niezwykła, doceniam ją i szanuję. Niech to będzie nasz hołd dla miasta, którego naprawdę nie da się zabić. Udowadniamy to naszym filmem

— mówi Marcin Wikło, który urodził się w Kielcach, ale od kilkunastu lat mieszka w stolicy.

Film powstał bez sponsorów i producentów. Zrodził się z naszej fascynacji Warszawą. Po prostu

— dodaje Paweł Wudarczyk.

W filmie wykorzystano niepublikowane dotąd fotografie ze zbiorów Muzeum Powstania Warszawskiego. Serdecznie zapraszamy do oglądania.

http://wpolityce.pl/historia/207371-nie-da-sie-zabic-tego-miasta-filmowy...

0
No votes yet

3 Comments

Ursa Minor's picture

Ursa Minor

 

fot. materiały prasowe fot. materiały prasowe

O filmie Jana Komasy powiedziano już wiele słów. Chyba tyle zdań, co recenzentów. Także na naszym portalu możecie państwo przeczytać tekst Marcina Wikły, z którym w zdecydowanej większości się zgadzam.

CZYTAJ TAKŻE: „Miasto 44” - miłość, krew i śmierć jak w „Matriksie” - koniec Wajdy w polskim kinie. NASZA RECENZJA

Aczkolwiek do filmu mam także wiele zastrzeżeń. Nie chodzi jednak tylko o to, aby film zmieszać z błotem czy wynieść pod niebiosa.

To pierwsze współczesne dzieło, które w tak widowiskowy – i przystępny dla laików sposób, pokazuje losy Powstania Warszawskiego. Warto w tym wszystkim zwrócić uwagę na emocjonalny aspekt Miasta 44, który – pomimo przesadzonych efektów specjalnych – był naprawdę mocny.

Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że Warszawa jest miastem bliskim memu sercu – tu się urodziłam, tu mieszkam. Jednak po raz pierwszy, po obejrzeniu Miasta44, na Warszawę spojrzałam zupełnie z innej perspektywy. Dlatego właśnie Komasie udało się coś niezwykłego. Przejeżdżając dziś ulicami stolicy zobaczyłam miasto, które 70 lat temu spływało ofiarną krwią swoich dzieci. Warszawa to miasto, które dosłownie przeżyło własną śmierć. Miasto, w którego murach ginęło w imię godności i honoru waleczne pokolenie naszych pradziadków i dziadków biło się o każdy skrawek i ulicę. Miasto, które było świadkiem jednej z największych rzezi współczesnego świata. I właśnie to miasto potrafiło podnieść się i odrodzić z gruzów.

Warszawa w tym filmie staje się de facto symbolem Polaków czasów II Wojny Światowej oraz sowieckiej dominacji. Nie ma chyba drugiego takiego miasta, które zostałoby praktycznie zmiecione z powierzchni ziemi, bo czym odrodziło się i stało się jednym z piękniejszych miejsc współczesnej Europy. Taka sama jest właśnie determinacja Polaków, którzy wychodząc z Powstania potrafili wyjść z podniesioną głową i przez następne 45 lat czekać na moment, aby znów odrodzić się jako wolny naród.

I za tę symbolikę Janowi Komasie zdecydowanie dziękuję. Warszawa, ukochana przeze mnie od zawsze, stała się teraz jeszcze miastem-symbolem. Miastem niezwyciężonym i dumnym. A przecież ciężko było to pokazać na ekranie, bo trudno jest odtworzyć Warszawę tamtych 63 dni. Miasto wygląda teraz zdecydowanie inaczej i próżno szukać – na szczęście – miejsc, które chociażby przypominałyby tamte burzone budynki i zasypane gruzami ulice. Dzięki współczesnej, zaawansowanej technice w „Mieście 44” możemy to w przybliżeniu zobaczyć. Wczoraj dostrzegłam na ekranie niszczone Al. Jerozolimskie, Szpitalną, burzoną Wolę i bombardowany szpital na Czerniakowie. Niestety tych ujęć było według mnie trochę za mało. W końcu Warszawa to niemy świadek Powstania Warszawskiego, który odradzał się wraz z tymi, co przeżyli grozę tamtych dni oraz przetrwali UB-eckie czystki. Jednak doceńmy te, które były.

Zdjęcie Magdalena Czarnecka

autor: Magdalena Czarnecka

http://wpolityce.pl/historia/207398-widzialam-miasto-44-komasie-udalo-si...

Ursa Minor's picture

Ursa Minor

 

Oprawa kibiców Legii. Fot. legia.com Oprawa kibiców Legii. Fot. legia.com

Polska debata o Powstaniu Warszawskim wbrew pozorom nie dotyczy przeszłości. W ogromnym stopniu dotyczy teraźniejszości i współczesnych Polaków. Dlatego jest taka gorąca, zażarta, a momentami wręcz kipi emocjami, głównie negatywnymi. Nie chodzi w niej o rozliczenie z II Rzeczpospolitą, której Powstanie Warszawskie było ostatnim, najbardziej dramatycznym aktem. Chodzi o rozliczenie z III RP, a Powstanie Warszawskie jest tylko dobrym po temu środkiem, bo dotyczy fundamentalnych wartości i najważniejszych wyborów.

Debata o powstaniu przede wszystkim pokazuje lęki, kompleksy i problemy współczesnych Polaków. Wielu z tych, którzy wskazują na „polityczną głupotę” i „strategiczny bezsens” powstania reaguje na wiszące w powietrzu, ale niewypowiadane fundamentalne pytania. Jak bym się zachował/zachowała w tamtej sytuacji? Jak się zachowywałem/zachowywałam w czasach komuny i po 1989 r.? Jak zachowałabym/zachowałbym się w przyszłości, gdyby trzeba było dokonać podobnych wyborów jak te, które mieli powstańcy, ale także przeciętni ludzie, mieszkańcy Warszawy? To są pytania o odpowiedzialność, o patriotyzm, o odwagę, zaufanie, obowiązek, solidarność, o altruizm i egoizm, o wspólnotę i jednostkę, o zaangażowanie, o pojmowanie polskości wreszcie.

Nie było tak, że po pięciu latach wojny tamte powstańcze pokolenia nie miały nic do stracenia, bo już bardzo dużo straciły, więc było im wszystko jedno. Wręcz przeciwnie, one straciły tak wiele, że te ocalałe resztki miały ogromną wartość. To nie byli desperaci, którym było wszystko jedno. W sierpniu 1944 r. to byli ludzie mający świadomość, że wojna skończy się w perspektywie kilku miesięcy i trzeba będzie urządzać się w nowej rzeczywistości. Trzeba będzie odzyskać to, co się straciło, uporządkować relacje z bliskimi, przyjaciółmi, a często zacząć wszystko od nowa. W sierpniu 1944 r. tamte pokolenia miały bardzo dużo do stracenia. Tym bardziej że miały świadomość, co nadciąga do Polski ze wschodu. Miały świadomość spustoszeń moralnych, jakich wojna i okupacja dokonały w milionach ocalałych Polaków. Miały świadomość tego, jakie zasady i wartości wojna i okupacja zawiesiły, zrelatywizowały czy uprościły, żeby można było w ogóle prowadzić walkę z okupantem, zachowując jednocześnie człowieczeństwo.

Współczesne pokolenia debatujące o powstaniu są często tak bardzo emocjonalne, a czasem wręcz wściekłe z takiego powodu, że ta debata jest dla nich rodzajem rachunku sumienia, życiowego egzaminu, jest wywołaniem do tablicy. Dla współczesnych powstanie to pytania o teraźniejsze, zakorzenione w realiach III RP wartości i zasady, czyli o odpowiedzialność, o patriotyzm, o odwagę, zaufanie, obowiązek, solidarność, o altruizm i egoizm, o wspólnotę i jednostkę, o zaangażowanie, o pojmowanie polskości. Są to te same pytania, przed jakimi stawali powstańcy, warszawiacy i Polacy 1 sierpnia 1944 r.

Debatując teraz o powstaniu często trzeba sobie odpowiedzieć, czy byłoby mnie stać na poświęcenie, które w najmniejszym stopniu nie gwarantuje sukcesu? Czy byłoby mnie stać na odwagę, która może się skończyć katastrofą, łącznie ze śmiercią bliskich i własną? Czy miał(a)bym zaufanie do czynników państwowych, gdyby te wezwały mnie do walki czy konspiracyjnej pracy na rzecz tego państwa w sytuacji zagrożenia, choć ich motywy i wybory byłyby mi obce, niezrozumiałe bądź nie miał(a)bym na nie żadnego wpływu? Czy byłoby mnie stać na ryzyko utraty dorobku życia, mieszkania, samochodu? Czy byłoby mnie stać choćby na porzucenie wygodnego życia, jakie przynajmniej do czasu gwarantuje stanie na uboczu, nieangażowanie się? Czy byłoby mnie stać na jakiekolwiek działanie i ryzyko, zamiast bezpiecznego mówienia o działaniu i tylko oceniania oraz recenzowania praktycznej aktywności innych? Czy byłoby mnie stać na porzucenie przekonania, że liczę się tylko ja i moi bliscy? Czy byłoby mnie stać na jakikolwiek czyn, gdy się nie wie, czy ostatecznie będzie on miał założony sens?

Takie pytania można by mnożyć, a im ich więcej, tym większe u wielu zniecierpliwienie, poirytowanie, a często wręcz wściekłość. No bo dlaczego ktoś śmie takim ukierunkowaniem debaty (wcale nie wezwaniem do czynu, a tylko dyskusją) zakłócać czyjeś wygodne życie skupione na sobie, bliskich, karierze i przyjemnościach? Po co pytać o takie rzeczy, gdy jest spokojnie, bezproblemowo i wydaje się, że jest bezpiecznie. A te pytania mają fundamentalne znaczenie także, a może przede wszystkim w czasie pokoju, bo odpowiedzi na nie dają wiedzę o tym, jakim Polacy są narodem, ile są gotowi zrobić dla własnej wspólnoty narodowej, na co byłoby ich stać, gdyby byt narodu i państwa były zagrożone. To nie są czcze rozważania teoretyczne, lecz pytania o to, jak w obecnej Polsce wygląda poczucie odpowiedzialności, poświęcenia, patriotyzmu, woli działania. A jednocześnie są to pytania o siłę i trwałość oportunizmu, koniunkturalizmu, pragmatyzmu, tzw. realizmu. Takie ustawienie debaty wielu irytuje, a wręcz wścieka, bo wymaga od nich zastanowienia się nad tym, jakimi są obywatelami, jakimi są Polakami.

Skrajne emocje, a często wściekłość wywołuje porównanie współczesnych do powstańców warszawskich, dla tych współczesnych wypadające fatalnie. W większości wtedy wystąpili dwudziestolatkowie i trzydziestolatkowie, a powstańcami były też rzesze nastolatków. Ci ludzie mieli oczywiście masę wątpliwości, a poglądy polityczne dzieliły ich nawet bardziej niż dzielą współczesnych. I mieli za sobą doświadczenie klęski września 1939 r. oraz ogromną traumę okupacji, a wreszcie lęk przed tym, że przeżyli tyle koszmarnych lat i mogą zginąć tuż przed końcem wojny. Mieli zatem wiele powodów, by nie angażować się w powstanie. A jednak w ogromnej większości podjęli walkę i nie mieli wątpliwości, że tak trzeba było zrobić. Byli gotowi ponieść najwyższą ofiarę, choć nawet w czasie walk toczyli zaciekłe spory o polityczny i strategiczny cel i sens powstania.

Ci bardzo młodzi ludzie w sierpniu 1944 r. okazali się nad wyraz dojrzali, świadomi, niezwykle przywiązani do ideałów i wartości. Budzą oni podziw u współczesnych, a jednocześnie wielu współczesnych, szczególnie tzw. realistów i pragmatyków ich postawa wścieka. Z tego powodu wścieka, że ci współcześni w większości nie byliby gotowi na takie poświecenie, o ile w ogóle na jakiś czyn. A tym bardziej mając 20 lat, bo przecież dzisiejsi dwudziestolatkowie, a nawet trzydziestolatkowie to właściwie duże dzieci. Tamci młodzi są więc ogromnym wyrzutem sumienia, są zadrą dla tych, którzy sądzą, że wszystko da się wydyskutować, wynegocjować, zagadać i że nie trzeba podejmować żadnych ryzykownych działań. Że da się uniknąć walki i skrajnych wyborów. Współczesnych wścieka, że tamci dwudziestolatkowie kierowali się kantowskim kategorycznym imperatywem, że po okupacyjnym spustoszeniu stać ich było na „czyste” wybory moralne.

Wprawdzie mówi się, że przecież sami powstańcy to najczystszej wody bohaterowie, a „złymi” byli dowódcy i londyńscy politycy (nie wszyscy), ale to bohaterstwo jest jednak bardzo niewygodne i wyzywające. Bo tamci walczyli mimo wątpliwości i nierzadko sprzeciwu, zaś współcześni na wątpliwościach budują uzasadnienie do tego, żeby się nie angażować, nie ryzykować, nie poświęcać. Żeby nic nie robić poza tym, co prywatnie ważne dla nich i ich bliskich.

Rzeczywiście musi budzić wściekłość, a co najmniej irytację to, że dwudziestolatkowie z 1944 r. mieli wszystko to, czego brakuje dzisiejszym trzydziestolatkom, a nierzadko także osobom po czterdziestce i pięćdziesiątce. I akurat to najwięcej mówi o tym, czym i jak bardzo różni się III RP od II RP. Jak fundamentalnie różni się także w porównaniu z ostatnim aktem II Rzeczpospolitej, jakim było Powstanie Warszawskie.

autor: Stanisław Janecki

http://wpolityce.pl/spoleczenstwo/207426-stanislaw-janecki-dlaczego-tak-...

Ursa Minor's picture

Ursa Minor

opublikowano: 31 lipca 2014, 20:26 · aktualizacja: 31 lipca 2014, 20:27

PAP/Paweł Supernak PAP/Paweł Supernak

Potrzeba nam dziś ducha, który przyświecał uczestnikom Powstania Warszawskiego opartym na triadzie wartości: Bóg, honor i Ojczyzna decydującej o naszym istnieniu i naszej tożsamości zbiorowej - powiedział w rozmowie z KAI abp Henryk Hoser w przeddzień 70. rocznicy jego wybuchu.

Ludzie, którzy tracą wiarę, mogą już tylko wierzyć w siebie a to jest bardzo słabe odniesienie. Stąd dzisiejsza Europa jest w kryzysie zarówno moralnym jak i ekonomicznym a co za tym idzie, nie tylko nie jest w stanie wiele zaoferować innym, ale również nie jest zdolna do samoobrony

— zauważył bp warszawsko-praski.

Nawiązując do przypadającej w tym roku 70. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, abp Hoser przestrzegł przed zbyt pochopnym osądzaniem tych, którzy zdecydowali o jego rozpoczęciu.

To co my dzisiaj wiemy o tym, co się dokonywało w zaciszu gabinetów, gdzie Roosvelt ze Stalinem ustalali dalekosiężne plany skierowane przeciwko Wielkiej Brytanii, czy w końcu ustalenia w Jałcie. One w 1944 r. nie były powszechnie znane, a zatem nie można oskarżać przywódców Powstania za to, że wysłali ludzi na śmierć

— zauważył ordynariusz warszawsko-praski.

Zwrócił on uwagę, że Powstanie nie mogło nie wybuchnąć, ponieważ oznaczałoby to masowe aresztowania młodzieży i mężczyzn, którzy wbrew zarządzonej przez Niemców mobilizacji nie stawili się do kopania rowów przeciwczołgowych. Konsekwencją tego i tak byłyby masowe represje.

Ponadto biorąc pod uwagę fakt obecności na prawym brzegu Wisły Armii Czerwonej, hitlerowcy i tak zastosowaliby zasadę spalonej ziemi, tak więc miasto zostałoby zburzone. (…) Większość zniszczeń Warszawy dokonała się nie w roku 1939, nawet nie w czasie walk Powstańczych, ale właśnie w wyniku działalność Niemców po Powstaniu, którzy aż do stycznia 1945 roku równali miasto z ziemią

— stwierdził abp Hoser.

Powstanie skończyło się klęską militarną, cywilną i narodową jedynie w tym sensie, że ci, którzy byli jego bohaterami stali się celem prześladowań ze strony okupanta sowieckiego i wypełniali katownie i więzienia najpierw NKWD, a później UB. Wielu z nich zostało skazanych na śmierć z paradoksalnym wyrokiem ‘kolaboracji z Niemcami’. Odkłamanie tych wszystkich bardzo krzywdzących ocen jest dziś jednym z naszych najważniejszych powinności

— podkreślił ordynariusz warszawsko-praski.

Potrzeba nam dziś ducha, który przyświecał uczestnikom Powstania Warszawskiego a który był duchem obrony godności człowieka, wolności i niezawisłości oraz realizacją tradycyjnego hasła: „Bóg, honor, Ojczyzna” - tej triady decydującej o naszym istnieniu i naszej zbiorowej tożsamości. - Świadectwem tamtego czasu są nie tylko groby i wspomnienie klęski, ale również wspaniała poezja i znakomite piosenki świadczące o tym, jaki był prawdziwy duch Powstania Warszawskiego

— zauważył arcybiskup.

Dojrzała postawa tysięcy Polaków w czasie II Wojny Światowej była owocem znakomitego wychowania w okresie dwudziestolecia międzywojennego. To było wychowanie integralne. Wszyscy byli kształtowani w jednym duchu. Tymczasem dzisiaj zarówno społeczeństwo jak i rządzący tracą cele i zadania wychowawcze. Współczesna szkoła bardziej uczy niż wychowuje, a niejednokrotnie jest również propagatorką antywartości. To nie jest dobra prognoza na przyszłość

— stwierdził abp Hoser.

Europa jest dziś w zarówno w kryzysie moralnym jak i ekonomicznym, a co za tym idzie, nie tylko nie jest w stanie innym wiele zaoferować, ale również jest niezdolna do samoobrony, co możemy obserwować w konfrontacji z polityką rosyjską, która jest niesłychanie skuteczna

— zauważył abp Hoser. Wskazał, że jedną z przyczyn tego stanu jest odcięcie się od własnych korzeni.

Ludzie, którzy tracą wiarę, mogą już tylko wierzyć w siebie a to jest bardzo słabe odniesienie. Nikt nie jest perpetuum mobile. Aby żyć potrzebuje skądś czerpać a nic nie zastąpi inspiracji Ducha Świętego, którego powiew jest również w historii świata.

Zdaniem bp warszawsko-praskiego potrzebujemy odnowienia wiary i przebudzenia społecznego, które - jak zaznaczył - jest możliwe.

Przykładem może być dla nas Francja, gdzie obserwujemy obecnie zwiększony ruch świadomych obywateli.

Niezbędny jest nam więc jakiś dystans do hedonizmu i materializmu który pozwala dostrzec cele duchowe, których ani rdza, ani mól nie niszczy, a złodziej nie porywa. To są wartości, na których powinniśmy budować nasze życie osobiste, społeczne i narodowe

— podsumował abp Hoser.

Decyzją ordynariusza warszawsko-praskiego we wszystkich świątyniach diecezji 1 sierpnia w godzinie „W” zabiją dzwony.

http://wpolityce.pl/kosciol/207451-abp-henryk-hoser-potrzebujemy-dzis-du...

Więcej notek tego samego Autora:

=>>