Czerwone, niebieskie grzybki

 |  Written by alchymista  |  6

Pułkownik Kuliński oczami Sławomira Cenckiewicza.

 

Kluczowym cytatem tej książki są słowa płk Kuklińskiego: „Latami przyklejałem na wielkich sztabowych mapach symbole grzyba atomowego: niebieskie tam, gdzie uderzenia miały paść z Zachodu, czerwone tu, gdzie miały paść nasze... A ja nie mogłem nie myśleć, co te grzybki oznaczają”. Ten cytat jest osią całej książki. Na szczęście jednak Cenckiewicz uniknął nachalnego wtłaczania do głowy jakiejkolwiek tezy. Swego rodzaju protekcjonalną sympatię widać u autora zarówno wobec głównego bohatera książki, jak i wobec jego bolszewickich przełożonych i kolegów, z których niektórzy również byli szpiegami CIA. Wczuwając się w osobowość pułkownika, Cenckiewicz wczuwa się również w osobowości innych. Ułatwia mu to zresztą charakter materiałów archiwalnych, które niemal zawsze ocierają się o nauki społeczne i psychologię. Najwięcej ostrożności i krytycyzmu wykazuje autor wobec wczesnych lat życia i kariery wojskowej „Jacka Stronga”, gdyż informacje są sprzeczne lub niedostatecznie potwierdzone.

Jako historyk XVII wieku nie mam narzędzi do pełnej oceny warsztatu naukowego profesora Cenckiewicza. Podzielę się więc kilkoma własnymi refleksjami, jak również wątpliwościami.

 

Pułkownik Kukliński jako artysta i hazardzista.

Takie twarze znam głównie z afiszów wyborczych. Zwykle jest to morda jakiegoś dobrze odżywionego osiłka o skwaszonym wyrazie twarzy i wykrzywionych od kłamstwa ustach. Twarz tę należy jednak odchudzić, gdyż oficer żadnej armii nie może sobie pozwolić na nadwagę. Po odchudzeniu te sowieckie mordy widzimy na stronie 182 książki. Oto pułkownik Ryszard Kukliński z papierosem w ręku i major Julian Babula stoją na placu czerwonym w Moskwie, dokąd przyjechali w roku 1975 na kurs operacyjno-strategiczny. Ich kurtki mundurowe przypominają raczej fartuchy robotnicze, niż kurtki oficerów. Na głowach sowieckie „talerze”, nie tak wielkie jednak, jak „talerze” armii czerwonej – ordnung muss sein. Na mordach wypisane cwaniactwo, pogarda do podwładnych, dominacja i kłamstwo oraz służalczość. Kukliński dodatkowo wyraźnie jest spuchnięty i niedospany (pracował głównie po nocy, a i w dzień prawie nie sypiał).

Jedna z tych sowieckich facjat jest to facjata szpiega CIA. Jak to było możliwe? Okazuje się to bardzo proste. Lenie z szamerowanymi wężykami lubią pracowitych chłoptasiów. Kukliński odwala za Jaruzelskiego, Siwickiego i kogo tam jeszcze całą czarną robotę. Jest niesłychanie porządny w pracy i potwornie pracowity. Znakomicie rysuje. Jaruzelski i Siwicki to uwielbiają. Dają mu dostęp do wszystkich materiałów. Protekcja zwierzchników całkowicie osłania go przed WSW, które go co prawda standardowo sprawdza, ale niezbyt wnikliwie. Nikt jakoś nie docieka, dlaczego w beznadziejnym, sowieckim ustroju znajduje się ktoś tak dalece pracowity i emocjonalnie zaangażowany, by po nocach ślęczeć nad dokumentami i przetwarzać dane. Najwyraźniej wszyscy uwierzyli, że ustrój jest doskonały, skoro jest choć jeden taki ideowiec, jak Kukliński. Nikt nie wnika w stan psychiczny pułkownika, który latami nanosi te grzybki na mapy i nawet nie zastanawia się, co to może oznaczać dla środkowej Europy i dla całego świata. Wszyscy też patrzą przez palce na jego problemy rodzinne i nadzwyczajną wprost skłonność do kobiet. Najwyraźniej zakładają, że jak ktoś ma tyle kochanek, to na złe rzeczy nie może już mieć czasu.

Pszczoła koronna! To właśnie skojarzenie przyszło mi do głowy, gdy czytałem opis jego nadzwyczajnych podbojów łóżkowych. W dawnych czasach takie „branie” mieli głównie monarchowie. A tu pod bokiem Jaruzelskiego, Siwickiego i innych „samców alfa” taki ruhacz! Najwyraźniej im się to podobało. Sami nie bardzo mogli, bo im wyżej w sowieckiej hierarchii niewolnictwa, tym mniej turgoru. Ale jemu pozwalali. Wokół pułkownika utworzona jest jakby zasłona ochronna i welon sympatii. Najwyraźniej każdy niewolnik tęskni za wolnością. Każdy też lubi słuchać pieśni i każdy podziwia artystę, wierząc, że artysta na co dzień rozmawia z Absolutem. Kukliński był dla nich artystą, lirnikiem wolności. Ale w istocie wiódł życie hazardzisty.

 

Kukliński jako patriota

Uważam, że każdy człowiek przynajmniej próbuje wieść takie życie, jakie mu się najbardziej podoba. Można więc zakładać, że Kukliński-artysta to było jedno z możliwych wcieleń tego człowieka. Być może w normalnym ustroju pułkownik byłby artystą-plastykiem ze szczególnym upodobaniem do aktów damskich i chętnie zaglądającym do kieliszka, choć może niekoniecznie alkoholikiem. Oglądałem jak wszyscy kilka wystąpień Kuklińskiego z lat 90. i sprawił na mnie wrażenie człowieka niesłychanie wrażliwego i serdecznego. To zupełnie nie była ta sama morda, co ta na pamiątkowej „pocztówce” z placu czerwonego, choć oczywiście trzeba brać pod uwagę efekty operacji plastycznej. To musiały być dla kobiet bardzo ujmujące cechy, równie ujmujące, jak dla jego przełożonych, a zwłaszcza zimnego i kostycznego Jaruzelskiego. Taki człowiek tworzy kobiecie atmosferę opieki i zaufania, i to wielu paniom w zupełności wystarczy do zawiązania przelotnego romansu.

Jeśli zatem Kukliński miał duszę artysty – a jeśli Cenckiewicz czegoś nie przekłamał, to myślę, że miał - to jak artysta rozumie patriotyzm? Najprawdopodobniej na sposób estetyczny. Kukliński był zapalonym żeglarzem, co świadczyłoby o tym, że doceniał piękno natury. Często musiał się zastanawiać co się z tym wszystkim stanie, gdy dojdzie do wojny jądrowej. To go przerażało z każdym rokiem coraz bardziej. Nie nadawał się na cyborga-rzeźnika. Był żołnierzem starego typu, epoki napoleońskiej, typem kawalerzysty lub partyzanta o nieco niestabilnej emocjonalności.

I tu dochodzimy do najsłabszego punktu jego życiorysu, a mianowicie – motywacji. Przerażenie z powodu skutków wojny jądrowej nie wydaje mi się dostatecznym dowodem na cokolwiek, a tym bardziej nie na patriotyzm pułkownika. Odwróćmy na chwilę nasz świat wartości do góry nogami i spójrzmy na to z „drugiej strony lustra”. Oto premier Donald T., przerażony potencjalnym atakiem jądrowym na Warszawę, nawiązuje wszechstronną i nieskrywaną współpracę z Władymirem Władymirowiczem. Motywacje Donalda T. są ze wszech miar patriotyczne – chce ocalić Polskę, ba, całą Europę, przed skutkami „nieostrożnej” polityki Lecha Kaczyńskiego. Większa część społeczeństwa milcząco utwierdza Donalda T. w przekonaniu, że trzeba podkulić ogon i czekać na lepsze czasy. Patriota, prawda?

Na zewnętrznych stronach okładki autor zamieścił mapki, obrazujące pierwsze trzy dni wojny UW kontra NATO. Wynika z nich niezbicie, że „działania wojenne” - a w istocie niesłychana w historii rzeź i zagłada wielu form życia, nie tylko ludzi – toczyłyby się na obszarze Polski, Niemiec i Danii. Naturalnie nie tylko tam, ale do tych danych mamy akurat dostęp dzięki Cenckiewiczowi. W tej sytuacji nasuwa się prosty wniosek, że również wśród oficerów RFN powinien się był znaleźć jakiś „Jack Strong” na usługach GRU lub KGB, albowiem ich kraj zostałby podobnie zniszczony jak Polska. A więc patriotycznie nastawiony oficer Bundeswehry powinien pójść na współpracę z Sowietami. Prawda?

Jeżeli najważniejszym zadaniem żołnierza jest uchronić swój kraj przed zagładą, to wynika z tego logiczny wniosek, że żadna z armii NATO nie była w stanie uchronić ludności cywilnej przed skutkami napaści. Jeśli założenia sowieckie z lat 70. były realne, to Stany Zjednoczone miały utracić 90 mln ludności, ¾ potencjału gospodarczego, a straty armii miały sięgnąć 80% stanu osobowego (podaję za autorem). To oznacza, że koncepcja wojny po stronie NATO była równie utopijna, jak wojny po stronie UW. Z tą tylko „drobną” różnicą, że UW chciał zaatakować pierwszy, a NATO chciało „tylko” odwetu. Poddaję to pod rozwagę autorowi i nam wszystkim, nie jako dowód na rzecz relatywizacji historii czy rozmywania dobra i zła, lecz jako ostrzeżenie przed utożsamianiem przerażenia z motywacją patriotyczną. To nie jest to samo!

Na koniec pojawia się kolejna wątpliwość, która bezsprzecznie wynika z lektury książki. Skoro istnieje „jądrowa wspólnota” interesów ludności cywilnej Niemiec, Danii i Polski, to czemu nie powołać wspólnej Trzeciej Rzeszy Niemieckiej? Czemu – wzorem Radka Sikorskiego – nie podporządkować się Berlinowi, skoro w razie wojny oba nasze kraje są dokładnie tak samo zagrożone zagładą? Dotyczy to zresztą także Francji... Może współpraca lub nawet podległość uchroniłaby nas przed „nieodpowiedzialnymi Jankesami” i ich bombkami pod choinkę?

 

Na zakończenie dodam, że moje pokolenie jest przytłoczone brakiem alternatyw. Dla czytelników Ziemkiewicza, ale i nie tylko Ziemkiewicza – także dla różnej maści liberałów oraz lewaków – świat ma tylko jedną alternatywę: Niemcy lub Rosja. Może nowe pokolenie się z tego otrząśnie. Cała w tym nadzieja. A pułkownik Kukliński widziany oczami Cenckiewicza nadal jest dla mnie postacią przede wszystkim niezwykłą i intrygującą.

 

Jakub Brodacki

4.4
4.4 (5)

6 Comments

Szary Kot's picture

Szary Kot
Najwięcej wątpliwości mam do Twojego przedostatniego akapitu, zaczynającego się od słów: "Na koniec pojawia się kolejna wątpliwość"
Nawołując sarkastycznie do powołania wspólnoty..... masz na myśli (albo Cenckiewicz ma na myśli?) obecny czas, czy też końcówkę lat 70???
Jeśli chodzi o teraz, to jak się mają plany wojenne sprzed ponad 30 lat do sytuacji obecnej? A może w przepastnych archiwach pentagonu istnieją agresywne, zaborcze, imperialistyczne plany przeprowadzenia wojny jądrowej na terenach Polski, Niemiec, Dani czy Francji? surprise
A jeśli chodzi o lata 70. Hmm, czy wtedy Polska mogła wybrać sobie sojusze?

I jeszcze motywacja płk. Kuklińskiego. Skąd pewność, jakie one były? Tak naprawdę zna je dany człowiek i Pan Bóg, inni moga gdybać...
 

"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
alchymista's picture

alchymista
Moja wątpliwość właśnie wynika z faktu, że ciągle żyjemy "najnowszą historią" i ciągle toczymy "wczorajszą wojnę". Zagrożenie wojną atomową nie jest wcale mniejsze, jeżeli brać serio rozmaite "strachy na Lachy" puszczane w mediach "naszych" i "ichnich".

Nie wiem co ma na myśli Cenckiewicz. Ja tylko głośno myślę. Nie są to może najgłębsze przemyślenia, ale nawiązują do naszej dzisiejszej "wielkiej polityki", która również jest bardzo płytka.

A motywacje Kuklińskiego? Autor starał się je przedstawić na podstawie dostępnych źródeł. Ja tylko wyciągam wnioski z książki.
KaNo's picture

KaNo
Znamy tylko jedną stronę medalu - materiały, które Kukliński przekazał Amerykanom. Dotyczą one jedynie Układu Warszawskiego. Nie posiadamy informacji, które miał Kukliński na temat planów i struktury wojsk NATO. W oparciu o te dane sztabowcy UW przygotowywali swoją koncepcję pierwszego uderzenia. Widać z niej, że znali plany NATO. Kukliński, jako jedna z niewielu osób, posiadał wszystkie te informacje, jako sztabowiec zapewne potrafił ocenić prawdopodobny efekt końcowy takiej wojny i stopień gotowości do jej realizacji. Potrafił też pewnie wskazać słabe punkty w planach NATO, ale tego się długo nie dowiemy (nie ma o tym informacji w opublikowanych przez Amerykanów dokumentach), nie dowiemy się też zapewne, jak zmieniły się koncepcje NATO, ile czasu potrzebowali sztabowcy UW na niezbędne modyfikacje. Wiemy jedno - wówczas nie zdążyli.
Decyzja płk. Kuklińskiego nie mieści się jedynie w kategori "zdrada/bohaterstwo", ale była jednocześnie czymś więcej - próbą powstrzymania planowanego ludobójstwa na nieznaną dotąd skalę.
Nieco więcej na moim blogu:
Ostatni i pierwszy żołnierz wyklęty
alchymista's picture

alchymista
Mam mieszane uczucia. Z jednej strony się zgadzam: to byłoby ludobójstwo. Z drugiej strony sama koncepcja wojny jądrowej funkcjonowała w najlepsze zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie. A więc obie strony zakładały, że dojdzie do ludobójstwa i wpisywały to w swoją strategię. Przekonaj mnie, że jest inaczej.

Brak planów NATO nie zwalnia mnie od myślenia. Każdy ma prawo do wątpliwości.

Ale skoro tak, to przyszła mi do głowy inna interpretacja. Pułkownik Kukliński byłby tu raczej bohaterem formatu światowego, a nie tylko polskiego czy europejskiego. Uchronił świat przed wojną jądrową. W tym sensie wpisuje się raczej w postacie ludzi błogosławionych czy wręcz świętych, nie zaś patriotów w tradycyjnym tego słowa rozumieniu. Mogę przyjąć taką interpretację.

Przyjmując taką interprtację wątpliwości jednak pozostają i mają one charakter zasadniczy, szczególnie w dobie rosyjskiego najazdu na Ukrainę, o czym pisałem podając przykład Donalda T.
polfic's picture

polfic
Tak z opisu charakteru, skojarzył mi się z Bolesławem Wieniawą-Długoszowskim.
alchymista's picture

alchymista
Mnie to nie przyszło do głowy, ale chyba masz rację. To jest ten typ osobowości.

Nota bene facet, który prowadzi tak aktywne życie erotyczne ma wieksze doświadczenie psychologiczne i dodatkową wiedzę o mężach i szefach tych pań. Ponadto sądzę, że dobre relacje z kobietami dają szerszy zakres wiedzy o świecie, a wiedza to władza.

Więcej notek tego samego Autora:

=>>