"Limitowana emisja CO2 – odroczony wyrok"

 |  Written by Ursa Minor  |  0

Szefowie rządów krajów Unii Europejskiej (czyli Rada Europejska) 24 października przyjęli ramy, w oparciu o które będzie budowana polityka klimatyczna UE. Oznacza to w praktyce, że każdy kraj będzie musiał m.in. obniżać corocznie emisje nie jak dotychczas o 1,74 proc., ale 2,2 proc. rocznie, począwszy od 2021 roku. Oczywiście, każdy następny ułamek procenta jest droższy i trudniejszy do zrealizowania. Jednocześnie główną metodą walki UE z globalnym ociepleniem będzie nadal przydzielanie i aukcyjny handel certyfikatami ETS, czyli zezwoleniami na emisję CO2 do atmosfery. Wygląda jednak na to, że wartość zezwolenia na tonę emisji nie będzie zostawiona wolnemu rynkowi (dziś to jest ok. 6 euro za tonę), ale będzie regulowana i podniesiona do wartości być może 30 euro za tonę.

Na to wszystko nakładają się tzw. benchmarki (można to rozumieć jako repery odniesienia albo wzorce porównawcze) dla przydziału bezpłatnych uprawnień do emisji, które uwaga… będą okresowo poddawane przeglądowi stosownie do postępu technologicznego. Oznacza to, że głównie niemieckie nowo budowane elektrownie węglowe będą pułapem, na jaki będą musiały wskoczyć polskie elektrownie, jeśli chcą korzystać z dotacji inwestycyjnych i dodatkowych darmowych uprawnień do emisji. Choć ma być rezerwa i z niej finansowane inwestycje, nie ma żadnych gwarancji, że będzie ona istotna i kto ile dostanie.

Jeśli jest (a nie ma) sukces premier Ewy Kopacz, to także jeszcze większy jest sukces Angeli Merkel, bo jeśli Polacy nie mają płacić za droższy prąd, to dotowane będą spore niemieckie udziały w rynku energii w Polsce. Gdyby prąd w Polsce zdrożał, to wtedy spadłoby zużycie – nie zarobiłby niemiecki kapitał energetyczny w Polsce. Dodatkowo mamy efekt skali, bo wzrósłby udział procentowy produkcji energii ze źródeł odnawialnych (OZE), a za taką energię jeszcze muszą elektrownie płacić, bo muszą kupować droższy efemeryczny (np. wyprodukowany przez siłownie wiatrowe) prąd z OZE. To się nie opłaci, ale wątpię, czy rząd to jakoś liczy.

Ponadto Niemcy dochodzą do spalania 200 mln ton węgla brunatnego rocznie (Polska ok. 55 mln ton). Łącznie Niemcy spalają około dwa razy więcej węgla kamiennego i brunatnego niż Polska, a przy tym Niemcy mają dużo gorszą strukturę spalania, bo węgiel brunatny jest brudniejszym paliwem niż węgiel kamienny. Mimo to wracają do węgla i budują (na różnych etapach lub planują budowę, lub mają wygaszone i mogą uruchomić) 20 elektrowni węglowych.

W konkluzjach brukselskich ustaleń czytamy deklarację, że w celu zapewnienia solidarności, wzrostu i połączeń międzysystemowych 10 proc. uprawnień EU ETS, które państwa członkowskie mają zbyć na aukcji, zostanie rozdzielonych między te państwa, których PKB na mieszkańca nie przekroczył 90 proc. średniej UE (w roku 2013). Dodatkowo ma być 2 proc. rezerwy. Ta druga rezerwa wydaje się ważna, to z niej mają być pokrywane inwestycje w energetykę.

Tu mamy jednak następny problem bo istniejący instrument finansowania tzw. NER300 (New Entrants’ Reserve – program dofinansowania inwestycji oparty o sprzedaż rezerwowej puli 300 mln ton zezwoleń na emisję CO2) zostanie zwiększony do 400 mln ton, czyli będzie to NER400. Tyle że NER 300 skończył się klapą, bo miał m.in. dofinansować w UE 12 demonstracyjnych instalacji CCS (CARBON CAPTURE AND STORAGE) do wychwytywania, transportu i geologicznego składowania CO2, ale żadna instalacja do zatłaczania nie powstała nawet w zalążku – każdy się wycofał, bo nie ma finansowania, a zagrożenia środowiskowe dla ludzi są ogromne, nie licząc kosztów. Za tą jednak technologią intensywnie działał od ok. 2007 r. Jerzy Buzek. Do programu NER400 będą się kwalifikować projekty inwestycyjne, również projekty małej skali, we wszystkich państwach członkowskich. Dla jasności, bo sprawa jest w tekście konkluzji mocno zagmatwana, NER400 nie ma nic wspólnego ze wspomnianą dwuprocentową rezerwą poza tym, że polskie szanse na sukces w tym zakresie są minimalne.

W mojej ocenie, główną pulę z omawianej rezerwy NER400 uzyskają Niemcy, gdyż tam jest dobry krajowy system wsparcia inwestycji – u nas biogazownie upadają, a Azoty czy Bełchatów poniosły porażkę przy CCS, notują w tym zakresie wielomilionowe straty. Aby były pieniądze na wsparcie inwestycji, uprawnienia do emisji muszą być droższe, bo z ich sprzedaży pochodzić mają fundusze. Dlatego m.in. ceny ETS będą regulowane i tylko na tej podstawie budżet NER400 będzie przewidywalny. Komisja Europejska gwarantuje sobie instrumenty regulacyjne ceny ETS, ale nie wiadomo, jak z tego skorzysta i kiedy. W efekcie dziś nie ma pewności, kto na tym zyska – możliwe są wszelkie niemal scenariusze, ale Polska nie będzie miała faktycznego wpływu na nie.

Co prawda nowa rezerwa obejmująca 2 proc. uprawnień w zakresie unijnego ETS będzie wspierała inwestycje w państwach członkowskich o niskich dochodach (PKB na mieszkańca poniżej 60 proc. średniej UE), ale rezerwa ta będzie podatna na manipulacje. Inny zapis mówi, że środki te będą rozdzielane kombinacyjnie – tylko w 50 proc. z kryterium PKB, a w 50 proc. z kryterium zweryfikowanych emisji. W tej drugiej części należy się spodziewać kluczowej roli benchmarków. Pamiętajmy też, że my ciągle mówimy o jakimś kąsku z 2 proc. czegoś, co może być nic niewarte, bo zależy od regulowanej ceny ETS. Ponadto podstawa wyboru projektów zostanie poddana przeglądowi do końca 2024 roku, czyli gdy elektrownie w Polsce będą nadal słabe technologicznie i nie będą wyznaczały benchmarków. W praktyce raczej nie dostaniemy żadnego dofinansowania, jeśli nie będą to elektrownie niemieckie w Polsce. W tym czasie ograniczymy się w wieloleciu o kilkadziesiąt procent – i wbrew zapewnieniom wielu nieuchronnie wiązać się będzie ze wzrostem cen energii elektrycznej. Wprawdzie w konkluzjach członkowie Rady Europejskiej zapewniają, że uwzględnione będą przystępne ceny energii, to są to aberracje, bo już dziś są one u nas nieprzystępne.

Polska ma ok. 1/4 zainstalowanej mocy per capita w stosunku do Szwecji, a gdyby Polacy wrócili z emigracji i każdy zapalił światło, to w Polsce zabraknie prądu. Tymczasem nowy pakiet to ograniczenia inwestycji węglowych, które dla nas są najtańsze, to niebezpieczeństwo manipulacji i uzależnienia od decyzji urzędników (szantaż państw) w stylu: dostaniecie, jeśli zrobicie krok dalej i wyrzekniecie się na zawsze czegoś. Kumulatywnie oznacza to zadłużanie albo raczej życie na koszt przyszłych pokoleń. Zobowiązujemy nasze dzieci, że czegoś się wyrzekną za to, aby nam żyło się lepiej dziś. Skrajna perfidia, głupota, zdrada? Chyba tak głupich nie ma.

Niestety, widać, że polityka zdominowała wiedzę. Brakuje rzetelnej oceny roli antropoemisji w zmianach klimatu, bo tu niczego pewnego nie ma (np. dane do co naturalnych emisji i pochłaniania budzą poważne wątpliwości). Należy pamiętać, że brukselska umowa zwana Nowym Pakietem Klimatycznym to nie żadne konkretne zapisy, ale ramy, w które zostaną wtłoczone rozporządzenia faktycznie skutkujące działaniami i efektami ekonomicznymi. Nie ma rozporządzeń, nie ma sukcesu – jest liczenie na łaskę. Wywalczenie przez Polskę deklaratywnej furtki, że być może będziemy mogli oddawać 40 proc. zezwoleń dla branż objętych systemem ETS za darmo, pozwoli jeszcze egzystować energetyce czy, ale jeśli się przyglądnąć cementowniom to wygląda to bardzo źle, poczynając już od 2020 roku i będzie narastało ze względu na coroczny wzrost ograniczeń emisji. Bez darmowych ETS dla przemysłu cementowego produkcja klinkieru zaniknie. Tu łatwo to udokumentować, bo produkcja klinkieru ze skały węglanowej (wapień z dodatkiem magnezytu) polega na rozdzieleniu węglanu na użyteczną tlenkową składową klinkieru i odpadową CO2. Taki rozkład chemiczny, aby wyprodukować tonę klinkieru, uwalnia dokładnie 525 kg CO2. Jest to nieunikniony proces chemiczny (tzw. emisja procesowa), który polega na podgrzaniu wsadu skalnego w oparciu o paliwo węglowe. Spalanie węgla oczywiście uwalnia dodatkowe 357 kg CO2 (emisja paliwowa) Łącznie więc, aby wyprodukować jedną tonę klinkieru koniecznym jest wyemitowanie 852 kg CO2. Tymczasem, konkluzje Rady Europejskiej, do których przychyliła się Kopacz, przewidują, że należy do roku 2030 obniżyć emisję CO2 na instalacjach przemysłowych o 43 proc. (tj. dla klinkieru o 365 kg na tonę produktu), w stosunku do roku 2005. To w przybliżeniu tyle ile wynosi składowa paliwowa. Polskie cementownie już mają najmniejszą emisję. Należy więc albo zastosować inny system podgrzewania (inne, bezemisyjne, paliwo) albo kupić energię, albo na aukcji pozwolenia ETS. Najbardziej ekonomiczne będzie likwidacja cementowni, kopalni wapienia itd. i przeniesienie produkcji poza UE. Oznacza to dalszą utratę następnych dziesiątek miejsc pracy – koncerny dadzą sobie radę – ludzie nie!

W praktyce obniży to zainteresowanie polskim węglem i zwiększy import gazu z Rosji. Poza tym każde z tych rozwiązań podniesie koszt produkcji klinkieru o kilkadziesiąt złotych za tonę, a więc spowoduje albo upadek, albo wyniesienie przemysłu cementowego poza UE, albo pozostanie on tam, gdzie państwo ma wolne darmowe ETS. Polska ich nie będzie miała, bo odda wolne ETS energetyce. To oznacza utratę miejsc pracy nie tylko w górnictwie węgla kamiennego, ale także katastrofę w górnictwie odkrywkowym, licząc od geologów i górników eksploatujących wapień, po pracowników cementowni, hurtowni itd. Kolejno, oznacza to upadek budownictwa będącego siłą napędową gospodarki. Podobne perspektywy jak dla przemysłu cementowego, są dla przemysłu wapienniczego, chemicznego (produkcja amoniaku) hutniczego sodowego i szklanego. W każdym przypadku zgoda Kopacz na konkluzje oznacza eliminację procesowej emisji CO2. To wszystko pomiędzy latami 2020 a 2030.

Po roku 2030 nastąpi skok do studni na głowę, ponieważ roczny wskaźnik zmniejszenia pułapu maksymalnych dozwolonych emisji będzie wynosił 2,2 procent. W konkluzjach z dokumentu wynika, że jest to główny europejski instrument wykorzystywany do osiągnięcia celu emisyjnego – nikt z kreatorów UE z tego darmo nie zrezygnuje.

Ponadto darmowe zezwolenia emisyjne będą mogły być przeniesione na transport, a to oznacza, że albo będzie drożał transport, albo energia elektryczna. Jeśli państwo członkowskie nie zdecyduje się objąć sektora transportu systemem ETS, to być może będzie to oznaczało, że aby jechać, trzeba będzie wykupić certyfikat na swój pojazd, by wejść w system opłat za emisję CO2. To napędzi koniunkturę przemysłowi motoryzacyjnemu, gdzie dominują Niemcy. My musimy pozostać przy „uldze” dla energetyki, więc podrożeć może polski transport, który przestanie być konkurencyjny w Europie. Dochodzą do tego nieokreślone ograniczenia emisji wynikające z działalności rolniczej, więc niechybnie podrożeje żywność, mimo że produkcja roślinna zmniejsza stężenie CO2 w powietrzu.

Nie mam więc wątpliwości, że za sukces Kopacz, za tę 40-procentową „łaskę” UE z wyrokiem odroczonym o 11 lat, będziemy musieli jednak w jakiś sposób zapłacić. To jest tylko 11 lat, a „zysk” w wieloleciu wynosi w praktyce kilka procent ze względu na wspomniane 2,2 procent. Tak zwane darmowe 40 proc. dla przemysłu to w istocie pozwalanie na dopłacanie z własnej kieszeni – niczego nie dostajemy! Takie dopłacanie spadnie na podatnika – to zgoda na drenowanie polskiego budżetu, aby elektrownie nie podniosły ceny prądu.

Epatuje rząd procentami, a nie konkretnymi tonami emisji CO2, a tu wygląda inaczej, bo te 40 proc. oznacza, że będzie dotyczyło zmniejszającej się z roku na rok kwoty wyrażonej w tonach. Pozostałe 60 proc. i tak będzie w normalnym obrocie, na który UE będzie wyznaczała ceny, które dziś są za niskie i system został ośmieszony przez rynek – tym gorzej dla gospodarki. Polska będzie miała prawo do rozdawania tych zezwoleń za darmo elektrowniom, zaś problem z zakładami papierniczymi, transportem, rolnictwem itd. pozostanie nierozwiązany, podobnie jak z cementowniami, które są najmniej emisyjne w UE. U nas produkcja 1 tony cementu powoduje emisję nawet mniej niż 1 tony CO2, a w niektórych krajach nawet ponad 1,2 tony CO2.

Produkcja cementu przenosi się na Ukrainę, a dalej do Chin (ponad połowa światowej produkcji). Jeśli Kopacz mówiła o „sukcesie”, to chyba nie rozumiała szczegółów konkluzji i wciska nam kota w worku, jakim będą rozporządzenia. Gdyby to był taki sukces, to tekst konkluzji wisiałby na stronie Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, ze wskazaniem konkretnych punków będących naszym sukcesem. Tymczasem poszukiwania prowadzone przez dyrektora mojego biura, telefony do KPRM, Ministerstwa Środowiska i Komisji Ochrony Środowiska Sejmie ujawniły, że nikt tam tego dokumentu nie ma. Po umówionym ponownym skontaktowaniu się z Departamentem Spraw Zagranicznych kancelarii premiera zostaliśmy pokierowani przez pana Michała Sachowskiego na stronę Rady Europejskiej.

Wolno mi więc sądzić, że rząd i wielu komentatorów konkluzji nie czytało tego dokumentu, bo go nie miało, więc nie mogli go rozumieć. Jeśli jednak Kopacz rozumiała konkluzje, to weźmy przykładowe jedno zdanie z konkluzji i zapytajmy jej, co ono oznacza. Cytuję: „Dla państw członkowskich, których krajowe cele w zakresie zmniejszenia emisji są znacznie wyższe zarówno od średniej UE, jak i od ich potencjału zmniejszenia efektywnego kosztowo, a także dla państw członkowskich, które nie miały bezpłatnych uprawnień dla instalacji przemysłowych w 2013 r., określona zostanie większa elastyczność w realizacji celów – w postaci ograniczonego, jednorazowego zmniejszenia uprawnień ETS, w sprawie którego decyzja zostanie podjęta przed 2020 r., z jednoczesnym zachowaniem przewidywalności i integralności środowiskowej.

O jakiej wielkości i jakie zmniejszenie uprawnień ETS chodzi? System bezwzględnie się komplikuje – warstwy, generacje, odstępstwa, ulgi, odpisy, uwarunkowania, deklaracje… – to miejsce do manipulacji czy nawet politycznej (nie tylko) korupcji. W Polsce chyba do końca nikt się w tym nie orientuje i bez zmiany koalicji rządzącej już nie będzie. Czytając konkluzje, trudno nie mieć wątpliwości interpretacyjnych i zapewne w wielu miejscach mogę wykazać niezrozumienie. Kancelaria premiera chyba też! Myślę, że głównym konsultantem rządu powinien być prof. Jan Szyszko, ale może lepiej, aby jednak niewiele mówił, bo PO – PSL jak zwykle zrobi odwrotnie.

Taki eurobełkot przypominający ekonomię polityczną stanu wojennego i ogrom deklaratywnych niedopowiedzeń dominuje w konkluzjach. Na taką dowolność zapisów nie można się zgodzić i teraz było prawo weta po raz ostatni. Rezygnacja Kopacz z weta to zobowiązanie przyszłych pokoleń, by dziś nam żyło się lepiej – to zbrodnia na naszych dzieciach. Cały ten koszmar jest jednak efektem zgody Tuska z 2008 r. na 208 mln ton emisji dla Polski zamiast na 280 mln ton rocznie. Minister środowiska rządu PiS (prof. Jan Szyszko) zaskarżył ograniczenie emisji do 208 mln ton, proces był już wygrany, a Tusk z tego zrezygnował. Poczynając od podpisania pakietu energetyczno-klimatycznego w 2008 r., a kończąc na zgodzie na zasady określone w konkluzjach Rady Europejskiej obradującej w marcu 2014 r., Tusk przyczynił się do tego co uzgadnia Rada Europejska 24 października br., uchwalając ramy polityki klimatyczno-energetycznej Unii Europejskiej do roku 2030. Polska jedynie rzutem na taśmę mogła cokolwiek zrobić, korzystając z prawa weta – Kopacz tego nie zrobiła, bo zaprzeczyłaby całej tuskopolityce i ujawniła grzechy PO – PSL. Koszmarne przyjęcie w ostatnich latach dyrektyw dotyczących ograniczenia emisji, odnawialnych źródeł energii i CCS (wychwytu i magazynowania CO2 w strukturach geologicznych) to strzał w polską energetykę i górnictwo i ekonomiczny knock-out Polaków. W historii Polski nigdy nie było tak źle z górnictwem węgla kamiennego, jak jest obecnie. Wygląda na to, że nikt nie chce kupić zobowiązań JSW, czyli najlepszej spółki węgla kamiennego w Polsce. Każdy górnik implikuje powstanie minimum trzech miejsc pracy. Upadek części kopalń to likwidacja może ponad 100 tys. miejsc pracy, czyli licząc z rodzinami, to utrata utrzymania dla może nawet pół miliona Polaków. Ludzie ci zamiast płacić podatki, będą ich odbiorcami (świadczenia, zapomogi). Wszystko to dzieje się w miejscu, które mogłoby być jednym z najbogatszych miejsc w Europie. Główną przyczyną jest brak polityki surowcowej, której zręby przygotował rząd PiS, a Platforma zaniechała, oraz uległość względem UE w zakresie polityki energetyczno-klimatycznej.

Polityka klimatyczna będzie w historii ludzkości opisywana jako najbardziej, do XXI wieku, przemyślany ”przekręt„ międzynarodowy. PR jest tu kluczem na każdym kroku, także w sprawie omawianych konkluzji. Proszę zwrócić uwagę, że szczyt rozpoczął się z półtoragodzinnym opóźnieniem, bo przed jego początkiem premier Kopacz, Merkel, Hollande i van Rompuy dyskutowali – to było budowanie napięcia. Komunikat: jest kompromis, każdy coś dostał i Polska też. Tyle że w dokumencie nie ma ani razu Polski wymienionej z nazwy. 

Prof. Mariusz-Orion Jędrysek

Autor jest kierownikiem Zakładu Geologii Stosowanej i Geochemii na Uniwersytecie Wrocławskim, posłem na Sejm RP (PiS).

http://www.naszdziennik.pl/mysl/115493,limitowana-emisja-co2-odroczony-w...

0
No votes yet

Więcej notek tego samego Autora:

=>>