Po pierwsze - podjąć walkę

 |  Written by Krzysztof Karnkowski  |  1
W tym roku mija 20 lat od powołania do życia Konwentu św. Katarzyny, porozumienia sił prawicowych, którego głównym celem było wyłonienie wspólnego kandydata zrzeszonych w nim środowisk w wyborach prezydenckich 1995. Początkowo wybierano spośród 8 kandydatów, z których czterech zrezygnowało jeszcze przed ostatecznymi decyzjami. Ostatecznie wzięto pod uwagę 4 kandydatury – Hanny Gronkiewicz-Waltz,  Leszka Moczulskiego, Jana Olszewskiego i Adama Strzembosza. I to ostatnie, co jest pewne, ponieważ ogłoszenie zwyciężczynią tych pionierskich „prawyborów” Gronkiewicz-Waltz spowodowało votum separatum zwolenników Olszewskiego i rozpad inicjatywy. W wyborach ostatecznie Olszewski otrzymał prawie 7% głosów, wcześniej uzyskawszy poparcie wycofującego się z wyścigu Lecha Kaczyńskiego. Gronkiewicz-Waltz zadowolić musiała się wynikiem poniżej 3%. Oprócz nich prawicowi wyborcy mogli wybrać jeszcze Janusza Korwina-Mikkego, Jana Pietrzaka i Leszka Bubla. Najwięcej głosów zdobył jednak Lech Wałęsa, który z wynikiem na poziomie 33% wszedł do drugiej tury, by ostatecznie przegrać niewielką różnicą z Aleksandrem Kwaśniewskim.

Wałęsa startował z bardzo niskiego poziomu poparcia, zaś dla olbrzymiej części swoich wyborców sprzed 5 lat był całkowicie nie do zaakceptowania po pamiętnej nocy 4 czerwca 1992 roku. Dlatego przez kilkanaście miesięcy poprzedzających wybory trwał festiwal z udziałem kolejnych kandydatów, którzy mieli stać się alternatywą dla skompromitowanego prezydenta. Tego, że finalnie wygra postkomunista nikt chyba nie brał jeszcze poważnie pod uwagę.

Latem 2014 roku sytuacja polskiej prawicy, zwłaszcza skupionej wokół Prawa i Sprawiedliwości, wydaje się być zupełnie inna – nie ma już kwestii partyjnego rozdrobnienia, a po ostatnich kontaktach na linii PiS – Polska Razem – Solidarna Polska również problem ambicji liderów wydaje się być opanowany. A jednak, jeśli popatrzeć uważniej, można zauważyć też pewne podobieństwo. Bronisław Komorowski łączy bowiem w swojej prezydenturze sposób pełnienia funkcji bliski Aleksandrowi Kwaśniewskiemu z płytkim wizerunkiem konserwatywnego patrioty, który wystarcza by zachować poparcie sporej grupy przynajmniej teoretycznie odwołujących się do takich wartości wyborców, podobnie jak udawało się to jeszcze w 1995 roku Wałęsie. Dzięki tej zaskakującej fuzji Komorowski utrzymuje cały czas popularność porównywalną z tym pierwszym, mając nad nim tę jeszcze przewagę, że podbiera potencjalnych wyborców również wśród mniej wymagającej części elektoratu opozycji i z lewej, i z prawej strony.
Dzisiejsza prawica musi więc zmierzyć się z przeciwnikiem, będącym odpowiednikiem nie tylko Wałęsy AD 1995, lecz również Kwaśniewskiego z roku 2000. To zadanie wydaje się wręcz niewykonalne, zaś potencjalni kandydaci jawią się jako kamikadze. Prawo i Sprawiedliwość jako największa opozycyjna stoi więc przed trudnym zadaniem znalezienia kandydata, który będzie w stanie podjąć w miarę wyrównaną walkę z Komorowskim, a zarazem którego bardzo realna przegrana nie będzie dużą stratą wizerunkową dla partii.

Nie brak osób, chętnych służyć w tej trudnej sytuacji dobrą radą, zwłaszcza wśród dziennikarzy konserwatywnych tygodników i portali. Pojawiają się więc kolejne nazwiska osób, które – według pomysłodawców – mają szansę stanąć w szranki z Komorowskim i poszerzyć elektorat, wychodząc poza grupę przekonanych wyborców PiS. Nie zawsze są to pomysły szczęśliwe, choć nie można odmówić potencjalnym kandydatom wiedzy czy przyzwoitości.  Politolog, dr Błażej Poboży, kilka dni temu zaproponował kandydaturę Ryszarda Bugaja. Argumentem za Bugajem jest jego potencjalna zdolność zdobycia elektoratu lewicowego, dzięki czemu, podobnie jak w II turze w roku 2005, kandydat PiS mógłby zdobyć głosy elektoratu socjalnego, również tego, który popiera SLD.  Pomysł ten obarczony jest jednak sporym ryzykiem, ponieważ równocześnie PiS pozbawiałby się głosów wyborców bardziej liberalnych, lecz zniechęconych już na dobre do Platformy.  Bardziej przekonać mogłaby ich Zyta Gilowska czy zgłoszony przez Piotra Semkę Jarosław Gowin. Gilowska jednak, według ostatnich informacji, nie planuje wracać do polityki, zaś Gowin prawdopodobnie zadowoli się na razie walką o prezydenturę Krakowa. Jest to zresztą o wiele lepsza koncepcja, niż wystawianie go w wyborach prezydenckich. Niektórzy publicyści, na co dzień ledwo maskujący swoją niechęć do PiS, do którego w naszej zero-jedynkowej polityce zostali przypisani, próbowali lansować Gowina jako alternatywę dla obu głównych partii. Propozycja Semki jest echem tej niedawnej tęsknoty, jednak dla elektoratu PiS polityk, który jeszcze wiosną zeszłego roku był ministrem w rządzie Donalda Tuska może być trudny do zaakceptowania w roli pretendenta do najwyższego urzędu.

Pozostałe nazwiska, które już pojawiły się na giełdzie to kandydatury profesorów. Oprócz Piotra Glińskiego wskazuje się na prof. Andrzeja Nowaka, Zdzisława Krasnodębskiego, Mirosława Piotrowskiego i Ryszarda Legutkę. Z tej piątki Gliński pozostaje prawdopodobnie najbardziej rozpoznawalny, a przy tym posiada największą zdolność przyciągnięcia nie-pisowskiego, centrowego elektoratu.  Choć bywa lekceważąco przedstawiany jako „etatowy kandydat na wszystkie stanowiska”, dotąd przegrywał w starciach gabinetowych, teraz dopiero miałby szansę poddać się demokratycznemu osądowi wyborców. Pozostali kandydaci z tej grupy są zbyt mało znani poza własnym środowiskiem. Może jednak lepiej będzie z ich wiedzy i doświadczenia skorzystać, jeśli dojdzie do obsadzania stanowisk ministerialnych?
Europoseł Ryszard Czarnecki zaproponował przeprowadzenie w PiS prawyborów. Aby takie mogły się odbyć potrzeba kilku kandydatów. Czarnecki uważa jednak, że kandydatura powinna być polityczna. Nie podaje przy tym nazwisk. Dla niektórych komentatorów kimś takim mógłby być Marek Jurek, który jako pierwszy z dawnych polityków PiS odnalazł formułę współpracy z tą partią. Jurek byłby akceptowalny dla środowisk „na prawo od PiS” i Radia Maryja. Inną ciekawą propozycją, która pojawiła się przed wyborami w 2010 roku i którą chciałbym przypomnieć, jest dawny szef „Solidarności” Janusz Śniadek. Być może to sposób na uzyskanie poparcia części wyborców centrolewicowych, a przy okazji również związkowców. W swoim czasie w kontekście wyborów prezydenckich wspominano tez o dawnym szefie CBA, Mariuszu Kamińskim. Jednak przegrana polityka należącego do PiS mogłaby przyczynić się do osłabienia całej partii.

Na pewno jest spośród kogo wybierać, choć warto pamiętać przy tym o poruszonych w tym artykule sprawach i potencjalnych kierunkach medialnego ataku. Partyjne zdyscyplinowanie powinno pomóc w uniknięciu przywołanej historii konwentu św. Katarzyny.  Prawybory mogą skierować na PiS uwagę mediów, trzeba jednak pamiętać, że nie będzie to życzliwe zainteresowanie, a wszelkie, choćby i wyimaginowane konflikty i spory zostaną nagłośnione i wyolbrzymione.

Większość obserwatorów wydaje się być całkowicie pogodzona z perspektywą drugiej kadencji Bronisława Komorowskiego.  Polska demokracja – zdają się myśleć -  musi po prostu przejść przez to, jak przez dekadę Aleksandra Kwaśniewskiego.  Z przegraną trzeba się liczyć, ale nie można zakładać jej z góry, to bowiem może pociągnąć za sobą apatię i zniechęcenie, na które PiS nie może sobie pozwolić. Do przyszłorocznych wyborów wydarzyć może się jeszcze sporo, również wokół prezydenta.  Sondaże, wciąż bardzo dobre, nie są dane raz na zawsze. Największa partia opozycyjna, chcąc zaszkodzić popularności prezydenta powinna podkreślać jego związki z Platformą. Trzeba przypominać, że to właśnie prezydentura Komorowskiego miała być gwarancją skutecznego przeprowadzenia przez ekipę Tuska niezbędnych reform, które – rzekomo – blokował Lech Kaczyński. Praktyka pokazała coś zupełnie innego. Słychać też od czasu do czasu po prezydenckich ambicjach Tuska. I choć trudno brać na poważnie kandydaturę coraz mniej popularnego premiera, do tego wyrażającego się o prezydenturze w sposób lekceważący, takie dywagacje mogą prowadzić do dezorientacji elektoratu i osłabienia pozycji dzisiejszego prezydenta. Nie zapominajmy o Wojciechu Sumlińskim, który na przyszły rok zapowiada książkę o Bronisławie Komorowskim, wcześniej zaś, we wrześniu, ma nadzieję spotkać się w nim w sądzie. Praktyka wskazuje, że na sali sądowej nie rozegra się główna batalia o prezydenturę, ale czy nie tam rozstrzygnie się kwestia doprowadzenia do drugiej tury, tego nie byłbym już taki pewien.

Tekst ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie, a napisany został w sobotę, 23 sierpnia
 
5
5 (3)

1 Comments

polfic's picture

polfic
A jaki jest Twój typ? Mój to wiadomo :)

Pozdrawiam

Więcej notek tego samego Autora:

=>>