Podwójne pożegnanie

 |  Written by Krzysztof Karnkowski  |  4
Losy Bronisława Komorowskiego i Radosława Sikorskiego splotły się w sposób widoczny dla wszystkich tuż po tym, gdy Donald Tusk ogłosił, że nie będzie ubiegał się o fotel prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej. Obaj politycy, którzy wówczas stanęli przeciw sobie w partyjnych prawyborach, niecałe 6 lat później znajdują się w najtrudniejszym w dziejach swych politycznych karier momencie. Bronisław Komorowski, pewny zwycięzca wyborów prezydenckich – w których nawet wątpliwość, czy wszystko zdąży rozegrać się w pierwszej turze, nie martwiła większości jego zwolenników – przegrywa i 6 sierpnia kończy urzędowanie. Radosław Sikorski zapowiada, że nie będzie startował w wyborach parlamentarnych. Oficjalnie przedstawia się go jako „ofiarę afery taśmowej”, plotka głosi jednak, że ustąpić musiał miejsce na liście niezbyt kompetentnej przyjaciółce Ewy Kopacz.

Oficjalne biografie obu polityków wykazują dużo cech wspólnych, chociaż w pewnym momencie zdawało się, że są po różnych stronach barykady. Obaj antykomuniści, przez pewien czas krytyczni wobec okrągłego stołu, potem zaś dziwnie miękcy wobec posowieckich oficerów i ich polskich przyjaciół. Komorowski do obozu III RP przystał prawie od razu, a kolejne afery i wątpliwości nie przeszkadzały mu w zdobywaniu kolejnych szczebli kariery. Sikorski na drugą stronę przeszedł dużo później, wkrótce po odejściu z rządu Prawa i Sprawiedliwości. Wcześniejszy żarliwy, jak się wydawało, antykomunista stał się orędownikiem Putinowskiej Rosji w NATO i strażnikiem obecności PRL-owskich kadr w MSZ. Należy pamiętać, że Sikorski był jedynym ministrem pierwszego rządu Donalda Tuska, wobec którego bardzo ostre zastrzeżenia wysunął prezydent Lech Kaczyński. Sikorski Kaczyńskiemu i dawnym kolegom odwdzięczył się całą serią pogardliwych wypowiedzi, które przejdą do historii polskiej polityki. Jak słowa o „dożynaniu watahy”, „prezydencie, który może być niski, ale nie może być mały”, wreszcie pamiętne skandowanie na wiecu „były prezydent Lech Kaczyński”, ostatnio chętnie przypominane przez internautów w kontekście perypetii byłego szefa MSZ.

Radosław Sikorski, choć długo utrzymywał wysoką pozycję w polskiej polityce, częściej tak naprawdę przegrywał, niż wygrywał. Tym boleśniej, że przecież co chwila ogłaszano go zwycięzcą. Już przy okazji prawyborów mogliśmy przeczytać w Gazecie Wyborczej, że wybór Sikorskiego na prezydenta, a więc i Anne Appelbaum jako pierwszej damy, będzie narodowym testem na przezwyciężenie antysemityzmu. Cóż, sami działacze Platformy nie dali Polakom tej okazji, wybierając przaśnego, czytającego nawet podczas prawyborczej debaty z kartki, ale mającego oparcie w strukturach partyjnych Komorowskiego. Później co jakiś czas słyszeliśmy o kluczowej roli, jaką Sikorski odgrywa w polityce międzynarodowej. Już, już witał się z gąską, kiedy dokonywano wyboru szefa NATO, później przedstawiany był jako główny rozgrywający konfliktu ukraińskiego, choć nie zapraszano nas na większość międzynarodowych rozmów. W Polsce sporą wesołość wzbudziła okładka czeskiego tygodnika „Respekt”, na której sportretowano szefa polskiej dyplomacji jako „Nowego lidera Europy”. Prasowy obrazek, z którego minister musiał być dumny, również wraca do niego po kilkunastu miesiącach jako przykry chichot historii. Po drodze Sikorski dyplomację zamienił na funkcję marszałka Sejmu. Tu stała się rzecz ciekawa – chociaż marszałek jest formalnie drugą osobą w państwie, od początku wszyscy uważali, że w tym przypadku jest to degradacja i krok do faktycznego wygaszenia kariery. A przecież to z tego stanowiska Ewa Kopacz trafiła na fotel premiera, zaś Bronisław Komorowski – prezydenta Rzeczpospolitej.

Prezydenturę Komorowskiego zapamiętamy jako najgorszą w historii III RP. Bronisław Komorowski, łącząc wizerunkowe elementy stylu Lecha Wałęsy (swojski konserwatyzm, pokazowy katolicyzm, specyficzną rubaszność) i Aleksandra Kwaśniewskiego (pozory bycia ponad bieżącą polityką przy mocnym wspieraniu konkretnych interesów, puste deklaracje stawania ponad najostrzejszymi sporami), połączył też wszystko, co najgorsze w obu tych prezydenturach. Twarzą prezydenckiego otoczenia stał się były czerwony aparatczyk Tomasz Nałęcz (w PZPR od 1970 roku), zaś głównym jego budulcem byli odrzuceni przez wyborców politycy dawnej Unii Wolności. Skład ten uzupełnił prof. Roman Kuźniar, ekspert do spraw międzynarodowych, znany przede wszystkim ze swego antyamerykanizmu. W prorosyjskości tak daleko, jak Komorowski, nie posunął się ani lawirujący Wałęsa, ani Kwaśniewski, za którego czasów postkomuniści jak nigdy wcześniej patrzyli na zachód.  Żaden z nich nie poszedł tak daleko w legitymizowaniu obecności w życiu publicznym gen. Jaruzelskiego. To wywodzący się z solidarnościowej opozycji Komorowski dopuścił komunistycznego zbrodniarza do udziału w posiedzeniach  Rady Bezpieczeństwa Narodowego a później żegnał go kuriozalną mową pogrzebową. 

Komorowskiego zapamiętamy jako autora licznych kompromitujących wpadek i mało zrozumiałych zwrotów. Od deklaracji wyjścia z NATO do okrzyków o hodowcy kur, od kaszalotów i długich kiełbas do lewatywy i dopisywania się do szkolnej wycieczki. Arogancja przemycana pod pozorem humoru i skracania dystansu okazała się być jednym z czynników, które ostatecznie zgubiły Bronisława Komorowskiemu. Co można było – do czasu – wybaczyć robotniczemu przywódcy Wałęsie, nie licowało z godnością prezydenta kraju, próbującego uchodzić za stabilną demokrację. Jest jednak bardzo ważne, by nasza pamięć o odchodzącym prezydencie nie ograniczyła się do problemów z komunikacją.

Komorowski stanowisko objął w pośpiechu, w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach, w sposób, którego zgodność z konstytucją bywa podważana. Warto w tym kontekście przypomnieć wypowiedź Marka Wikińskiego z SLD, który tłumaczył, czemu nie odda głosu w drugiej turze wyborów: „(…) Gdyby to Donald Tusk był kandydatem PO, poparłbym go bez wahania. Ale na Komorowskiego nie zagłosuję, bo na własne oczy widziałem jego drugą twarz, którą pokazał na posiedzeniu Prezydium Sejmu i Konwentu Seniorów 10 kwietnia – w dniu tragedii smoleńskiej. Była to twarz człowieka cynicznego i bezwzględnego. Po tym, co wówczas zobaczyłem i usłyszałem, nie chcę, żeby został prezydentem.” Andrzej Duda, wówczas podsekretarz stanu w kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego, wielokrotnie wspominał, że w chwili przejęcia obowiązków przez ówczesnego marszałka sejmu, dostępna stronie polskiej wiedza była niewystarczająca, ponieważ śmierć prezydenta nie była jeszcze potwierdzona przez stronę rosyjską.  

Koniec jedynej kadencji Bronisława Komorowskiego nie wygląda lepiej, niż sam początek tego etapu jego kariery. Odchodzący prezydent podpisuje niekonstytucyjną i wpisującą się w ideologiczny konflikt ustawę o in vitro, przyspiesza nominacje generalskie, przyznaje potężne nagrody i zmienia strukturę zatrudnienia pracowników kancelarii tak, by zrujnować budżet na powitanie następcy. Klamrą spinającą początek i obecny etap są zaś niejasne związki z WSI i Rosją, opisane drobiazgowo przez Wojciecha Sumlińskiego i od pewnego czasu obecne w publicznej świadomości i przynajmniej części mediów. 

Nie wiemy, czy panowie Komorowski i Sikorski odchodzą na zawsze z polskiej polityki. Samozadowolenie pierwszego i ego drugiego zapewne nie pozwolą im się poddać. Obaj mogli zapisać się w polskiej historii dobrze, wybrali jednak inną drogę. Dla zaszczytów, pochlebstw i wysokiego poziomu życia porzucili dawne ideały. Kiedyś zapewne rozliczą ich z tego historycy, byłoby jednak dobrze, żeby wcześniej ich działalność podsumowały odpowiednie ku temu instytucje państwa polskiego.

Artykuł ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie

https://twitter.com/karnkowski
 
 
5
5 (4)

4 Comments

polfic's picture

polfic
Przypomina mi się tekst ŁŁ "Gruppenfuehrer KAT". Potem dodawano jeszcze "S".
A efekt:
K - wyleciał,
A - uciekł do Hiszpanii,
T - uciekł do Brukseli,
S - wyleciał.
Pytanie czy to coś znaczy?
ro's picture

ro
Nic nie znaczy! A w każdym razie tak długo nie będzie znaczyło, aż ci panowie nie zostaną ukatrupieni politycznie, z użyciem osikowego kołka. 

Jednym z powodów, dla których przestałem oglądać filmy sensacyjne, są sceny (czasem powtarzana kilkakrotnie w jednym filmie), w których bohater wali w łeb prześladowcę gaśnicą, czy krzesłem i "spokojnie" ucieka, czekając, że ten złapie go za nogę, albo sprowadzony przed chwila do pozycji "leżeć", nagle wyskoczy zza węgła, lub - jeszcze lepiej: podczas benefisu bohatera wyjdzie z zawalonego i doszczętnie spalonego budynku, uzbrojony po zęby, w dodatku z zakładnikiem. Wszystko rozumiem, tylko nie to, że ktoś zdobywszy przewagę w sytuacji ekstremalnej, nie wykorzystuje jej w sposób najbardziej oczekiwany.    

Al Capone poszedł siedzieć za podatki, co było wprawdzie kpiną ze sprawiedliwości, ale zniknął ze sceny definitywnie.
polfic's picture

polfic
Znaczy preferujesz coś takiego? :

Stanęła o własnych siłach, wyprostowała się patrzyła dokoła płomiennym wzrokiem.
 Nic nie ujrzała.
 Nadstawiła uszu... — nic nie usłyszała.
 Otoczona była wrogami jedynie.
 — Gdzież mam umrzeć?... — zapytała.
 — Po drugiej stronie rzeki — odpowiedział kat.
 Wprowadził ją do łodzi i sam miał wsiadać, gdy Athos podał mu woreczek i z pieniędzmi.
 — Weź pan — rzekł — to zapłata za czynność twoją; niech wiedzą wszyscy, że postępujemy, jak należy.
 — Dziękuję — odpowiedział kat — a teraz, niech pozna zbrodniarka, że nie rzemiosło moje, lecz spełniam powinność świętą.
 I cisnął pieniądze w głąb rzeki. Łódka sunęła wolno, oświecona bladym obłoczkiem. Widać było, jak do brzegu przybiła; dwie postacie rysowały się czarno na tle horyzontu.
 Milady podczas przeprawy zdołała rozwiązać powróz, krępujący nogi dopłynąwszy do brzegu, wyskoczyła z łódki i poczęła biec szybko.
 Grunt rozmiękły utrudniał ucieczkę, poślizgnęła się i padła na kolana. Straciła odwagę; pojęła nakoniec, że niebo odmawia jej pomocy.
 Ujrzano wtedy z przeciwnego brzegu kata, podnoszącego ręce powoli; blask księżyca odbił się w ostrzu miecza szerokiego... ręce opadły... nastąpił zgrzyt stali i krzyk ofiary... potem tułów bez głowy osunął się na ziemię. Kat zdjął i rozpostarł płaszcz swój czerwony, złożył na nim ciało, dorzucił głowę, związał mocno. wziął na plecy i wsiadł do łodzi. Na środku rzeki stanął i, unosząc w górę ciężar, zawołał:
 — Spełniła się sprawiedliwość Boska!...
 Poczem cisnął trupa w nurty Lys.
 W trzy dni potem czterech muszkieterów wróciło do Paryża; nie przedłużyli urlopu wcale i tego samego wieczora poszli złożyć wizytę panu de Tréville.
 — No cóż, kochani panowie — pytał zacny dowódca — czy udała się wycieczka, dobrzeście się zabawili?
 — Wyśmienicie!... — odpowiedział Athos za siebie i za swoich przyjaciół.
ro's picture

ro
Zdecydowanie tak! Choć jeżeli nie udowodni się zdrady głównej, to poprzestałbym na dekapitacji politycznej - 3 x p: pozbawienie praw publicznych.   

Więcej notek tego samego Autora:

=>>