„Historia wojen morskich”, czyli opłyńmy świat jeszcze raz…

 |  Written by Geolog1988  |  13
Nigdy nie uważałem relatywizacji historii za naukę a co najwyżej za ciekawą zabawę intelektualną. Robienie jednak z „A co by było gdyby…” oddzielnej dziedziny historycznej jest dziś zjawiskiem nagminnym a książki podejmujące tego typu tematykę sprzedawane są w dziesiątkach, jeśli nie setkach tysięcy egzemplarzy.

Jednym z najważniejszych przedstawicieli tego typu nurtu historycznego był śp. Profesor Paweł Wieczorkiewicz, który bardzo często dzielił się z czytelnikami przemyśleniami w temacie historii alternatywnej. Do niedawna miałem okazję zapoznać się tylko z takimi pracami Pana Profesora i przyznam szczerze, że „dzięki” tego typu publikacjom autor „Historii politycznej Polski 1935-1945” nigdy nie był moim faworytem.

Niedawno w moje ręce trafiła jednak zupełnie inna praca Prof. Wieczorkiewicza – dwutomowa „Historia wojen morskich” i… ewidentnie muszę zmienić moje nastawienie do Pana Profesora :-)

Jest to książka, która większość odstrasza już samym swoim tytułem. „Wojny morskie? A kogo to interesuje? Musisz być zapaleńcem, skoro bierzesz się za taką książkę” – to tylko jeden z wielu komentarzy, jakie usłyszałem od zaprzyjaźnionych książko-holików. Zupełnie mnie to nie dziwi. Program nauczania historii w szkołach prawie w ogóle nie obejmuje wojen morskich, jakie miały miejsce w nowożytnej historii świata (no może poza jednym zdaniu odnośnie blokady kontynentalnej Anglii wprowadzonej przez Napoleona i drugim zdaniu o „bostońskiej herbatce”). A szkoda…

Z książki Prof. Wieczorkiewicza dowiadujemy się bowiem, że to przede wszystkim żagiel i para, znacznie częściej niż większości może się wydawać, decydowały o losach całego nowożytnego świata. Dlatego właśnie bardzo żałuję, że autor rozpoczyna podróż przez wojny morskie od roku 1568, czyli od początku końca potęgi hiszpańskiej „Niezwyciężonej Armady” a kończy na roku 1914.

Książka nie jest bowiem kolejną encyklopedyczną cegłą historyczną przeznaczoną tylko dla wtajemniczonych, ale świetnie napisaną opowieścią o wielkich interesach, religii, poświęceniu, odwadze, honorze i wielu innych sprawach „wokół-politycznych”. Dlatego też po jej przeczytaniu czuje się ogromny niedosyt związany ze starożytnością, średniowieczem, pierwszymi latami nowożytności oraz dziejami najnowszymi i toczonymi w tych czasach wojnami morskimi, których niestety Prof. Wieczorkiewicz nie zamieścił w swej książce.
 
W trakcie czytania non stop towarzyszył mi zapach prochu, huk armat, powiew morskiej bryzy, brzęk przechwyconego złota oraz krzyk marynarzy próbujących przeciwstawić się siłom natury. Autor wiele razy opisywał wyprawy, które w rzeczywistości zakończyły się klęską zanim tak naprawdę rozpoczęto jakiekolwiek działania zbrojne (sztormy potrafiły zbierać niezwykle krwawe żniwo). Równie często możemy przekonać się, że o powodzeniu działań zbrojnych decydował przypadek, zła taktyka, technologia statków, nonszalancja dowódców, brawura połączona z poświęceniem szeregowych marynarzy. Ilość zwrotów akcji, jaka miała niejednokrotnie miejsce w czasie trwania batalii morskiej jest tak ogromna, że nie sposób przytoczyć ich w jednej recenzji. Po prostu trzeba samemu zapoznać się z treścią książki i przekonać się, jak wyglądały nie tylko wojny, ale również związane z nimi intrygi, gierki polityczne, genialne plany obracające najpotężniejsze floty morskie w bezładne pogorzeliska.

Warto, warto i jeszcze raz warto. Dwa tomy „Historii Wojen Morskich” Prof. Wieczorkiewicza to naprawdę kawał fantastycznej roboty i jeszcze lepszy kawał mało znanej historii. Historii, która mimo tego, że toczyła się gdzieś daleko od lądu to była związana z najważniejszymi graczami na ówczesnej mapie politycznej świata z Rzeczpospolitą włącznie. Historii, która pokazuje, co tak naprawdę rządziło, rządzi i jeszcze długo będzie rządzić naszym światem. W końcu: historii, która nadal nikogo nic nie nauczyła…
Serdecznie polecam!
 
Moja ocena: 9/10 (wybitna)
5
5 (5)

13 Comments

Obrazek użytkownika Bolo Mauser

Bolo Mauser
Zachęciłeś mnie, do tej lektóry z wojen morskich to ja tylko Wojnę na Pacyfiku, i piratów...
 
Obrazek użytkownika Geolog1988

Geolog1988
Nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak sowicie piraci byli opłacani i jak dobrze uzbrajani przez chociażby królową Elżbietę I w czasie dominacji morskiej hiszpańskiej "Niezwyciężonej Armady" ;-)

Wiele innych państw również "inwestowało" w tego typu "najemników", ale nie będę za dużo zdradzał :-)

Zapraszam do lektury :-)

Pozdrowienia!
Obrazek użytkownika tł

Lektura pracy Wieczorkiewicza powinna Ci uświadomić różnicę pomiędzy korsarzem a piratem ;-)!

Pzdr.
Obrazek użytkownika Geolog1988

Geolog1988
Więc kim był, np. John Howkins - piratem czy korsarzem? Początkowo napadał on hiszpańskie statki bez wsparcia Królowej. Gdy Elżbieta I zwietrzyła w jego działalności dochodowe przedsięwzięcie rozpoczęła potajemne wspieranie "wypadów" owego "kupca" :-)

Pozdrawiam.
Obrazek użytkownika tł

Hawkins był piratem dopóki nie dostał listu kaperskiego ;-)))! Potem to był już urzędnikiem, a nawet kontradmirałem.

To trochę tak, jak z prywatyzacją :-)))!
Obrazek użytkownika Geolog1988

Geolog1988
Pełna zgoda, Panie Tomaszu! :-)

Pozdrowienia!
Obrazek użytkownika max

max
Po prostu, posługiwanie się elementem kryminalnym.
Naród bez kręgosłupa, honoru i innych ważnych częsci anatomicznych. 

"Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo."
Obrazek użytkownika max

max
Osobiście żałuję, że Wielka Armada nie dopłynęła.
Zrobiliby porządek z Angolami, nigdy ich nie lubiłem. :)
*
Z planowanymi wycieczkami morskimi do Anglii w ogóle bywało ciekawie.
W 1805 roku do napoleońskiego marszałka Davouta zgłosił się pewien innowator. Marszałek, dowódca znakomity (wg niektórych nie ustępujący talentem cesarzowi, vide Auerstedt), a ogólnie człowiek mądry i rozsądny, chwilowo zgłupiał. Jako że Napoleon planował desant na Wyspy Brytyjskie, Davout podesłał mu wspomnianego jegomościa z własną rekomendacją. Ten przedstawił plan sforsowania La Manche przez kawalerię na delfinach.
Karą za odrzucenie doskonałego pomysłu był, oczywiście, Trafalgar.
 

"Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo."
Obrazek użytkownika Geolog1988

Geolog1988
Przytoczę krótki fragment odnośnie klęski "Niezwyciężonej Armady":
"Książę Medina Sidonia, zdając swemu panu sprawę z tak przerażającej klęski, stwierdził: "Bóg rozstrzygnął bieg spraw inaczej, niżbyśmy sobie tego życzyli". Filip wykazał wówczas wielkość, jaka w obliczu tragedii jest udziałem niewielu władców. Nie czyniąc admirałowi żadnych wymówek, napisał jedynie: "Wysłałem moje okręty, aby walczyły z ludźmi, a nie z żywiołami".


Odnośnie zaś "kawalerii na delfinach" - to tylko malutki smaczek (i to w dodatku przeciętny) niesamowitej historii napoleońskich wojen morskich opisanych przez Prof. Wiczorkiewicza :-)

Pozdrowienia! :-)
Obrazek użytkownika Bolo Mauser

Bolo Mauser
Przy całej niechęci do Angoli, trzeba im przyznać że po prostu byli lepsi, mieli działa o większym zasięgu i walczyli za pomącą nowoczesnej wtedy strategi, walcząc w eskadrach, a i tak,  jak to zywkle bywa urzyli podstępu...
Cała impeza Hiszpanów i tak była skazaną na klęskę, bo te wielkie statki po prostu nie miały na swym pokładzie żołnieży którzy mogili by dokonać desantu na ziemie Anglii
, a Justyn z Nassau kontrolował wody przybrzezne Zelandii w swych małych paskudnych  łudeczkach o płaskich dnach, przez co barki z  ludzimi Parmy ni jak nie mogły dotrzeć do okrętów  Armady .... Takie młe przeoczenie...
a może rzeczywiście "God's Obvious Design" bo król Hiszpanii to był buc,  nie pomógł swemu bratankowi Sebastianowi w Kucjacie, tylko po tym jak  ów dzielny młody człowiek zginoł walcząc z Maurami, zagarnoł jego królestwo, i za to spotkała go kara!
 
Obrazek użytkownika Geolog1988

Geolog1988
Byli lepsi, mimo dużo mniejszej floty dysponowali dużo lepszą technologią, mimo przewagi przeciwnika mieli dużo bardziej (jak to mówi młodzież) ogarniętych dowódców, którzy stosowali z Hiszpanami zupełnie nowe rozwiązania taktyczne, co nie zmienia faktu, że żywioły morskie znacznie pokrzyżowały plany Filipa I, na galeonach którego płynęło na podbój Anglii kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy.
Prof. Wieczorkiewicz wyprawę "Niezwyciężonej armady" opisuje jako krucjatę a nie wojnę ekonomiczną, co nie zmienia faktu, że nie darzy on jakąś nadmiernąsympatią Filipa I :-)

Zapraszam do lektury :-)

Pozdrowienia!
Obrazek użytkownika max

max
Już się tak nie zachwycajcie Anglikami i ich flotą. ;)
Wieczorkiewicz pisze o bitwie pod Medway (nie ma nic wspólnego z Midway, jak coś :)), gdzie Angole sromotnie polegli w starciu z flotą holenderską de Ruytera? Holendrzy wleźli w Tamizę, przejmując flagowca angielskiego "Royal Charles" (ale wstyd). A szacowni obywatele z Londynu uciekali, bo "niepokonana" flota brytyjska dopuściła do możliwości desantu. :)
1667.

PS. Akurat anegdotkę o delfinach wziąłem z innego źródła - że Wieczorkiewicz o niej też pisze, fajnie W sumie - przekonałeś mnie, przeczytam. :)

"Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo."
Obrazek użytkownika Geolog1988

Geolog1988
Ja akurat w wojnie hiszpańsko-angielskiej kibicowałem Hiszpanom :-) 

A wojna angielsko-holenderska, to już zupełnie inna, jeszcze bardziej pasjonująca historia ;-)

Pozdrowienia! :-)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>