Nic, co ludzkie. Nienawiść

 |  Written by Warszawa1920  |  8
Mogę nienawidzić. Potrzebuję nienawidzić. Chcę nienawidzić. Żądam nienawiści. Nie widzę innej drogi, niż przez nienawiść. Nie mam drugiego policzka. Dość tego jednego. Nie wierzę w prawo. Wierzę w sprawiedliwość. Nazwaną zemstą, barbarzyństwem, średniowieczem. Nieważne. Ważne, że symetryczną, logiczną i ideową. Mogę być szaleńcem, fanatykiem, marginesem cywilizacji. Nieważne, wszystko nieważne. Koniec zgody. Jeśli antynomią nienawiści jest miłość, wybieram nienawiść.
 
Jeśli w zamian za zdradę wykazujemy zrozumienie, czyli miłość – wolę nienawiść. Jeśli w zamian za kłamstwo dajemy przyzwolenie, czyli miłość – wolę nienawiść. Jeśli w zamian za grabież podsuwamy całą rękę, czyli miłość – wolę nienawiść. Wolę nienawiść, bo rozmowa, czyli miłość, nie jest dla wroga czytelna. Nie może być czytelna dla kogoś, kto uczestniczy w zabijaniu ludzi nam ważnych i bliskich, a w zamian otrzymuje od nas nieśmiałe zdziwienie i bezradność.    
 
Wpojono nam, że pewne zachowania, pewne postawy, pewne myśli i słowa są niedopuszczalne. Szantażowani jesteśmy równocześnie wizją sprzeniewierzenia się fundamentalnym kanonom chrześcijaństwa. Mówią to ci, którzy gotowi byliby kontynuować dokonania bolszewików i nazistów, czyniących z kościołów w najlepszym przypadku magazyny zboża. Ci sami, którzy mają mordy zaplute hasłami o absolutnej nadrzędności doktryny świeckości państwa, o kompletnej niedopuszczalności odniesień religijnych w życiu publicznym. Otóż czas wreszcie wyjaśnić sobie jedną, podstawową kwestię: Czy naszą rolą na ziemi, tu, w Polsce, jest nie karać oczywistego zła? Nie wybaczać, ale w ogóle udawać, że się go nie dostrzega? Od 25 lat nic bowiem innego my, jako Polacy, nie robimy. Gdyby mierzyć podłość miarą zaniechania, moglibyśmy równać się z najbardziej podłymi społeczeństwami. Chyba nie ma i nie było w Europie innej zbiorowości, która w sposób systemowy zadekretowałaby nie rozliczenie swojego uprzedniego, zbrodniczego reżimu. Taka zbiorowość niedaleko Europy istnieje, ale jest poza jakąkolwiek cywilizacją. Nawet jeśli jej reprezentanci biorą udział w największych imprezach sportowych świata i zdobywają tam tytuły mistrzowskie (lub ich NIE ZDOBYWAJĄ). W Polsce dramatem nie jest nawet farsa procesów sądowych urządzanych dla dekoracji mordercom z PRL, straszliwe skutki rodzi dopiero stojąca w tle tej demokratycznej pseudosprawiedliwości zbrodnia na słowie. Wszechogarniająca i dotychczas nieprzezwyciężona. To gigantyczne kłamstwo uzgodnione przy Okrągłym Stole, albo wcześniej w Magdalence, i jak w żadnej innej sprawie w Polsce z żelazną konsekwencją utrzymywane w obiegu społecznym. Kłamstwo, które być może najtrafniej opisał Tusk swoimi wynurzeniami o „polskości” jako „nienormalności”. Bo prawda jest taka, że NIE MA, NIE MA i NIGDY NIE BYŁO innej odpowiedzi na to, co robili członkowie władz PRL, jak szubienica. Każda inna wersja reagowania na antypolski, a wręcz antyludzki charakter rządów komunistycznych do 1989 r. JEST i ZAWSZE BYŁA z gruntu sprzeczna nie tylko z polską racją stanu, ale także normami etycznymi. Nieprawdą jest, że kłamstwo jest bezowocne. Ta na pozór tandetna gra słów, w przypadku polskim pozostaje tandetą, o ile uznamy, że jest nią kompletna destrukcja życia wspólnotowego. Żniwa tej anihilacji polskości, na co dzień z uśmiechniętymi pyskami przeprowadzane przez demiurgów i wyrobników kłamstwa peerelowskiego, dają owoce nieporównywalnie wielkie w zestawieniu z innymi „osiągnięciami” tej tzw. polskiej transformacji. Wszystko zaczyna się od stwierdzenia, że komunizm i PRL podlegają ocenie. Nie podlegają żadnej. W praktyce politycznej powinno to oznaczać, że tacy, jak Kwaśniewski, Miller, Belka, Nałęcz, Ciosek, Dukaczewski, Cimoszewicz i inne gnidy peerelowskie powinni mieć zakaz wstępu nie tylko do publicznych gmachów władzy, ale nawet do sklepów dla Polaków. Polityka uprawiana przez ich następców pokroju Bieleckiego, Pawlaka, Geremka, Olechowskiego, Buzka, czy teraz Tuska, Komorowskiego i Sikorskiego, jest logicznym następstwem uznania za najważniejszy w rządzeniu Polską aksjomatu zdrady. Czystej, kanonicznej. W postaci fizycznej realizowanej poprzez kierowanie się rosyjską lub niemiecką racją stanu. Możemy się spierać, czy Komorowski reprezentuje interesy WSI, bo jest tak, czy inaczej uwikłany. To nie ma większego znaczenia. Komorowski nigdy nie osiągnąłby tego, co osiągnął, gdyby w Polsce zdrada była karana. Podobnie Tusk, czy takie podłe marionetki, jak Kopacz. Nie byłoby 15 – lecia prezydentury agenta i jednego z jego politycznych patronów z czasów płatnego donoszenia, Tusk nie tylko nie rządziłby przez długich 7 lat, ale nie miałby szans nawet na tygodniowe sołtysowanie, Komorowskiemu nie dane by było nawet pomyśleć o najwyższych stanowiskach, gdyby tylko … Gdyby w 1989 (a może rok potem?) na Placu Zamkowym w Warszawie zakwitły szubienice, a polski parlament oficjalnie ogłosiłby rosyjską okupację ziem polskich w latach 1944 – 1989, z wszystkimi tego prawnymi konsekwencjami. Dziś truchło Jaruzelskiego zaśmieca narodowy panteon na Powązkach, rodziny mordowanych od lat czterdziestych do osiemdziesiątych wciąż czekają na prawdę, a często nawet i na możliwość pochówku szczątek ofiar we własnym grobie, zaś okradzeni przez komunistów mogą jedynie latami żebrać u władz niby polskiego państwa o wysłuchanie i jałmużnę za ograbienie z majątków całych pokoleń. Narodowy duch jest w sposób metodyczny wypalany gorącym żelazem, stare niemieckie i rosyjskie metody niszczenia polskiej kultury są nadal stosowane, tylko ich forma nie jest tak bezpośrednia. Założenia „nowoczesnych” reform edukacyjnych, polegających przecież na kosmopolityzacji i prymitywnej technicyzacji nauki młodych Polaków (całkowite zepchnięcie na margines polonistyki i historii, kosztem języków obcych, matematyki i podstaw informatyki), są bardzo podobne do celów, jakie stawiali przed sobą Apuchtin, czy blisko pół wieku potem Frank. Mieszkańcy prowincji nadwiślańskich są wszak poddanymi, a jako poddani nie mają prawa mówić innym językiem, niż mowa ich panów. Do życia zaś, oprócz tego, wystarczy im umiejętność liczenia, ich rolą jest bowiem dostarczanie kontyngentów, to zaś w aktualnych warunkach oznacza konieczność posługiwania się nie tylko cyferkami, ale także „unijnymi” aplikacjami. Znacznie też udoskonalono proces biologicznej redukcji społeczeństwa. Już nie trzeba organizować masowych mordów, w miliony idąca emigracja, z natury rzeczy ludzi nie tylko młodych, ale i najbardziej energicznych, jest doskonałym tego ekwiwalentem, tym bardziej, że przecież nie wyjeżdżają orędownicy Polski Komorowskiego i Tuska. Model – przynajmniej w ocenie dzisiejszych okupantów – jest pewny i zamknięty, bo zapaść gospodarcza niemieckiego obszaru montażowo – magazynowego między Odrą i Bugiem daje gwarancje, że nikt nie będzie już chciał tu wracać. A przecież mogło być inaczej! Gdyby tylko …   
 
Jeśli naszym celem jest dobro wspólne w przyszłości, nie widzę innej drogi do jego osiągnięcia niż poprzez nienawiść. Czy w ogóle doszłoby do Norymbergi, gdyby ówcześni ludzie nie kierowali się nienawiścią względem Niemców in gremio, a nazistów w szczególności? Zauważmy, że stosując miarę prawa (a może i sprawiedliwości?) dzisiejszych europejskich, rzekomo instancyjnie już nieodwołalnie rozstrzygających, sądów, oskarżenie i skazanie takich kanalii, jak Jodl i Keitel, miało co najmniej wątpliwe podstawy. Strasburski Trybunał Sprawiedliwości [sic!] uznał na przykład bezzasadność większości zarzutów tzw. skargi katyńskiej z uwagi na formalne przyjęcie przez Rosję Konwencji Praw Człowieka po przeprowadzeniu przez Rosjan pewnych czynności proceduralnych, ale także PO samej zbrodni 1940 r. I nawet nie to jest najstraszniejsze. Ten Trybunał stwierdził, że mord w Katyniu NIE MOŻE BYĆ rozpatrywany w zakresie jego jurysdykcji, gdyż wspomniana Konwencja, w oparciu o którą orzeka, została wprowadzona w życie w roku 1950. Czyli wymordowanie z zimną krwią, na polityczny rozkaz, ponad 20 000 jeńców, obywateli innego państwa, o ile nastąpiło przed tą datą, jest wewnętrzną sprawą państwa mordującego. Jakim prawem zatem nazywa się dzisiaj zbrodniarzami wojennymi i ludobójcami niemieckich generałów, autorów i realizatorów rozkazów nakazujących rozstrzeliwanie sowieckich komisarzy i żołnierzy natychmiast po wzięciu do niewoli przez Wehrmacht? Może też systemowy bandytyzm armii niemieckiej w Polsce, na przestrzeni całej II wojny, powinien być uznany za prawnie „nierozpoznawalny”? Wszak miał miejsce PRZED 1950 r.! Europa brodzi w gnoju i żadne zaklęcia o miłości i solidarności tego nie zmienią. Dziś najlepiej rozumiejącym sytuację Starego Kontynentu nie jest żaden Europejczyk, nie jest nikt z kręgu cywilizacji anglo – saskiej, czy latynoamerykańskiej. Tym kimś jest zbrodniarz bolszewicki, Putin. Rosja nigdy w swej historii nie stworzyła państwa potężnego silną gospodarką, wykształconym społeczeństwem, wspaniałą kulturą, rozwojem wolności i praw człowieka. Wszystko czym świeciła poza granicami było zbudowane na terrorze, niewolnictwie, pogardzie i unicestwianiu liczonych w miliony jednostek, po to, by mieć armię zdolną to całe rosyjskie barbarzyństwo, ten immanentny w naturze Rosjan syndrom państwowego strachu eksportować, szczególnie na sąsiedni kontynent, do Europy. Ale na przestrzeni tych wszystkich wieków zawsze była obecna ta sama prawidłowość: Rosja miała na tyle zwierzęcego rozumu, że nie ruszała się ze swego azjatyckiego barłogu, jeśli mogłaby na drodze pochodu spotkać silniejszego przeciwnika. Owszem, zdarzało się, że podejmowała wojnę, potem ją przegrywając, ale wynikało to z błędnego rozpoznania sił i stopnia determinacji wroga. Tak było chociażby w latach 1919 – 1920, gdy nie tylko nie doceniła Polaków, ale zarazem przeceniła zinfiltrowanie komunizmem Węgrów i Niemców. Tak było też z programem gigantycznych zbrojeń nuklearnych, które można było realizować (kosztem głodzenia społeczeństw Układu Warszawskiego), gdy w Waszyngtonie decydowały takie tuzy strategii i antykomunizmu, jak Carter, czy Brzeziński. Moskwa sądziła, że ani USA, ani tym bardziej zachodnia Europa, nie są zdolne prowadzić polityki gorąco-wojennej, a jedynie taką uważała za groźną dla siebie. Pojawienie się na scenie politycznej świata Ronalda Reagana, Margaret Thatcher, ale także Jana Pawła II, spowodowało, że, po pierwsze, imperium zła zostało dokładnie tak nazwane, a po drugie nie cofnięto się już przed zastosowaniem środków, których celem miała być nie neutralizacja, ale likwidacja komunizmu. I wcale nie były to środki wojny bezpośredniej. Rosjanie nie potrafili w tej sytuacji wyhamować rozpędzonej machiny totalnej militaryzacji całego bloku sowieckiego i w efekcie osiągnęli dno zapaści ekonomicznej. Jest rzeczą osobną, jak świat zachodni zareagował na sterowany przez KGB i GRU „przewrót”. (Choć, właściwie, po co to odkładać? Ta cała „osobność” da się zmieścić w zdaniu: Świat zachodni kompletnie zbagatelizował zamianę przez komunistów pałki na kapitał.) Ważna jest dla nas wiedza, że do samego zniszczenia komunizmu z całą pewnością nie wystarczało ogłosić jego końca w komunistycznym skądinąd programie telewizyjnym. Nazywajcie, jak chcecie stosunek administracji Reagana, czy – nawet! – 10 milionów członków Solidarności do sowietów. Dla mnie nie ma logiki w walce z reżimem, dla którego widzi się i rozumie jakieś usprawiedliwienia. Jeśli coś ma zniszczyć Putina, to jedynie nienawiść do niego. Z wszystkimi tego militarnymi konsekwencjami. Jeśli coś ma zniszczyć III RP, to jedynie nienawiść do niej. Z wszystkimi tego ludzkimi konsekwencjami. Bo nic, co ludzkie, nie jest nam obce. A „nam” znaczy także Polakom.
 
 
Moja dzisiejsza Polska jest Polską nienawiści i gniewu. Nie interesują mnie żadne analizy sytuacji politycznej, bo z założenia traktują one obóz rządzący dziś naszą Ojczyzną jako coś polskiego. Istotą rzeczy jest zaś to, że z polskością nie ma on absolutnie nic wspólnego. W przypadku najwyższych urzędników to jawna zdrada, a całe tabuny tej pseudointeligencji III RP, celebrytów poobwieszanych tytułami profesorskimi i nazwami zawodów, o których nie mają zielonego pojęcia, są tak głupie i tępo zajadłe w propagowaniu rządowych przekazów dnia, że zasługują na miano obcej agentury wpływu. Być może pożytecznie zidiociałej, ale w niczym nie zmienia to faktu jej antypolskości. Opamiętajmy się z tym krytykowaniem takich kanalii, jak Komorowski, Tusk, czy Kopacz. Czy ktokolwiek z nas bawiłby się w analizy skutkowo – przyczynowe „postawy” złodzieja naszego mienia? Dlaczego boimy się nazywać rzeczy po imieniu? Powiem szczerze, że robi mi się niedobrze, gdy widzę ile na chociażby tym portalu powstało, a najpewniej jeszcze powstanie, tekstów o kimś tak marnym, jak Kopacz i ten jej łże – rząd. Swego czasu, jeszcze na Niepoprawnych, popełniłem krótki wpis próbując wyręczyć przyszłych twórców elaboratów politycznych opisujących jakąś tam rekonstrukcję rządu Tuska i tłumaczących czytelnikom wydumane zawiłości kontekstu i efektów owych zmian. To też były zmiany w rządzie, zauważę nieskromnie, wciąż bronią się same. I tak będzie dopóty w pałacach przy Ujazdowskich i Krakowskim Przedmieściu pozostaną takie wszy, jakie żerują tam dzisiaj. Szczęśliwie nauka zna techniczne metody odwszenia. I dla jasności procesowej: to nie są metody niemieckie (choć nie jestem pewny, czy dla Tuska dorobek profesury i polityki germańskiej, ba! nawet pangermańskiej, nie jest jedyną wykładnią działania, nawet jeśli jest ono skierowane wprost przeciwko niemu.) Ale nie tylko nauka wyciąga do nas w tym przypadku pomocną rękę. Wystarczy umieć czytać polską historię. Zwłaszcza tę Polski Podziemnej, walczącej w mroku, samotnej i ciemnej
 
 
O Polsce warto myśleć. I dla Niej pracować.
  

ilustracja z: http://www.najlepsze-demotywatory.pl/files/b/bd/bde718ef2aa735a88c0d1945...
Hun
5
5 (8)

8 Comments

Obrazek użytkownika nurni

nurni
Długi, ale po prostu bardzo dobry tekst.
Obrazek użytkownika wicenigga

wicenigga
Powszechnym rozmamłaniem to tylko do płaczu można doprowadzić szanowną publikę, a niektórzy wciąż obstają, że jednak "warto rozmawiać".

Jakie tam rozmawiać, pognać w cholerę!
Tylko że tu zaczynają się schody... nawet "tęczy" nie udaje się porządnie spalić ani przewrócić, chociaż to takie proste.
 
Obrazek użytkownika Szary Kot

Szary Kot
nienawiścią oczekiwania, że ukarani zostaną sprawcy zła. To jest dążenie do sprawiedliwości.
Pozwoliliśmy, aby słowo "miłość" zawłaszczyli ludzie, którzy nie mają o niej pojęcia i wykorzystują do zamykania ust opozycji. Miłość to nie "partia miłości", nie zagłaskiwanie kota na śmierć ;), czy twierdzenie: "nic się nie stało". Miłość to pragnienie dobra, także dobra moralnego, więc oczekiwanie, że ktoś słusznie odpokutuje za popełnione zło, może być także formą okazywania miłości.
Nienawiść zaś, to pragnienie  lub czynienie zła komuś, kto nic złego nam nie zrobił, kogo nie lubimy, komu zazdrościmy.....( przyczym nienawiści może być przecież wiele), a kto na żadną karę nie zasłużył.

P.S.
Matematyka to nie tylko umiejętnośc prostego liczenia. To przede wszystkim logiczne, abstrakcyjne myślenie.  Nie wolno zabierać uczniom tego oprzedmiotu. Braki, a później niechęć do matematyki produkuje rzesze pseudohumanistów podatnych na lemingotwórcze  manipulacje.
 
 

"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
Obrazek użytkownika polfic

polfic
"Matematyka to nie tylko umiejętnośc prostego liczenia. To przede wszystkim logiczne, abstrakcyjne myślenie.  Nie wolno zabierać uczniom tego oprzedmiotu. Braki, a później niechęć do matematyki produkuje rzesze pseudohumanistów podatnych na lemingotwórcze  manipulacje."

Sam miód na moje serce :)
Obrazek użytkownika Szary Kot

Szary Kot
Skończyłam historię, ale w szkole, to matematyka była moim ukochanym przedmiotem (pewnie dlatego, że nie musiałam się tego uczyć, wystarczyło zrozumieć). A na studiach logika i w chwilowych porywach statystyka wink
Taki dziwak ze mnie cool
 

"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
Obrazek użytkownika polfic

polfic
Ja w szkole miałem same słabe trójczyny. Ale zawsze miałem 3 piątki:
- z matmy (bo umiałem),
- z anglika (bo się zakochałem w nowej, młodej nauczycielce devil, platonicznie niestety sad)
- z WF (wiadomo)
Z resztą myślę, że z polskiego zdałem maturę tylko dlatego, że z matmy byłem dobry - szkoda im mnie było :)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>