Ploty

 |  Written by Mona  |  12
Chyba mam chwilowo dosyć "bieżączki politycznej", bo co można dodać do tego, co już zostało napisane? I co komentujemy na bieżąco, choćby na twitterze?
W związku z tym postanowiłam podzielić się plotami, wprawdzie natury bardzo politycznej i futurologicznej, ale jednak - plotami. No, jeśli to tylko ploty!
Będą to ploty Putinie. O Putinie, którego jednak się boimy. A w podtekście - czy rzeczywiście ten Hannibal stoi nam ante portas, czy może rzecz polega na straszeniu? Bo jakoś powoli przyzwyczajamy się do myśli o wojnie...  Myślę, że mimo wszystkich środków i zabiegów, własnych i sojuszniczych, gdyby to się zdarzyło - po prostu wyparujemy. Inaczej rzecz militarnie nie miałaby sensu.
Czy to się zdarzy? Nikt nie jest w stanie przewidzieć. Ale mam nadzieję, że jednak nie.  Kreml Kremlem, ale wojna - to także ludzie, którzy mają na niej umierać. To my nie toczyliśmy wojen od tej przeklętej, ostatniej. Rosja - owszem, choćby chyłkiem, od Korei - aż do Czeczenii czy Afganistanu. Może więc  nadzieja w mądrości społeczeństwa? Jakie jest to społeczeństwo, kto o tym coś wie?
Pewnie mi się trochę "rozgałęzi", bo dochodzenie do jakichś przekonań to jednak proces, a bez tego dochodzenia nikt  nie zrozumie tego, czym zamierzam się podzielić. Czyli niezainteresowani mogą sobie odpuścić - będzie długo.
Jest tak: naprawdę wcale  się o to nie starałam, ale jakoś tak - jedna po drugiej wpadały mi w rękę książki o współczesnej Rosji: Luke Hardinga z "Guardiana", Swietłany Aleksiejewicz ( w końcu noblistka) i jeszcze trochę innych. Mam wprawdzie dziwny zwyczaj drążyć temat, aż się wyczerpią dostępne źródełka, ale tym razem "samo się złożyło".
No, cóż - Rosja, jak Rosja, niewiele się zmienia, naprawdę nie ma sensu tego opisywać. Paskudna sytuacja jest w części azjatyckiej, gdzie na wielkich, niegdyś zamieszkałych obszarach można długo nie spotkać żywego ducha ( Koperski), ale to materiał na inną bajkę.
No, może odrobinkę: tenże umieszczony w nawiasie Koperski zapragnął przepłynąć Lenę, od Gór Bajkalskich do ujścia, czyli Morza Łaptiewów. Bywał tam już, więc - kiedy ostatni celnik wyciągnał mu z kieszeni ostatni grosz tytułem łapówki za przewóz "zakazanego" pontonu      ( etc, etc) - nie miał problemu: wiedział, że nakarmią i zaopatrzą go na dalszą drogę  w każdej wsi, w każdej chacie rybackiej, czy myśliwskiej. Nie przewidział, że nie ma tam już żadnych wsi, przynajmniej do dolnego brzegu rzeki, a chatę myśliwską napotkał jedną. Przez połowę drogi głodował. No, ale to Jakucja, leżąca na złożach brylantów kraina beznadziei...
Zawsze byli ludzie - a teraz nie ma. Zniknęli.
 W większości kraju nożyce się rozwierają, jak wszędzie: "młodzi wykształceni" dają sobie radę, nie płaczą po ZSRR, którego właściwie nie pamiętają. Sama poznałam niedawno młodych ludzi z Petersburga, świetnie wykształconych, znających języki, Europejczków "pełną twarzą". Nie byli przepełnieni tęsknotą za ZSRR.  
A starzy? Cóż, przywykli.
 W głębokim interiorze jest, jak było: błoto, kartoszka, wszystko połamane, podparte kijkiem, połatane sznurkiem. A w bliskiej perspektywie - kartki na żywność.
Trochę o tej literaturze, z której się bierze obraz człowieka rosyjskiego i jego sposobu myślenia. Bo skąd mamy czerpać tę wiedzę?
 U Aleksiejewicz jest coś dziwnego: niby Białorusinka, a z każdego akapitu wyłazi rozpaczliwa tęsknota za Wielką Socjalistyczną Ojczyzną i autentyczna rozpacz ludzi, którym tę  Ojczyznę ukradziono ( to cytat), praktycznie w jedną noc, razem z marzeniami o wieczystej potędze, dla której tyle wycierpieli.  U Hardinga ( i innych) - niepojęta Terra Incognita, gdzie miejscami czarnoziem na 2 metry w głąb - a ludzie biedują, niezależnie od tego, że beztrosko oznajmiają - "u nas nie ma demokracji". I już. "Mamy silnego przywódcę, jego problem" - mówią zupełnie niegłupi rozmówcy. W każdym razie mówią tak - do obcych.
No - nie ma demokracji, a w ogóle to nie jest aż tak znowu potrzebna: przecież nie było nigdy i jakoś się żyło. Jeśli coś jest potrzebne - to silne państwo, przy czym silne oznacza "zapewniające bezpieczeństwo". Co zresztą dotyczy ogółu społeczeństwa - Rosja ma imperialne tęsknoty zakodowane w krwi, od zawsze zbudowane na strachu przed "obcymi". To fakt: przeżyli straszne doświadczenia niewoli mongolskiej - i coś z tego przerażenia  musiało zostać w pamięci pokoleń.
 Na zupełnym marginesie - tu może leżeć przyczyna wojny ukraińskiej - na pograniczu jedni chcą należeć do tego Imperium, którego wprawdzie jeszcze nie ma,  ale było - i ma być, drugim wystarcza Ojczyzna, ukraińska Ojczyzna, ta wymarzona "samostijna", niepodległa. Nawet jeśli biedna, póki co -  to  jednak "Szcze ne zmerła Ukraina, ni sława ni wola".
Wracając do rzeczy - w pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać: Putin jest prawdziwym przywódcą, czy niesie go sytuacja, czyli "wola ludu"? Ma jakieś poglądy, jakieś skonkretyzowane plany, związane z państwem, z jego najprawdziwszymi kłopotami - czy paple "beleco", aby podlizać się słuchaczom, spragnionym mitu o potędze? I spokojnie a owocnie siedzieć na moskiewskim tronie?
Znacznie wcześniej przeczytałam ostatnią książkę Toma Clancy`ego.
No i tu mi się do reszty "rozgałęzi", bo jednak nie wszyscy czytają Clancy`ego: to taki facet, który miał przedziwną zdolność przewidywania. Najpierw Clancy coś napisał, a potem słowo stawało się ciałem. Pominąwszy, że książki są świetne. Wszystkich zdumiewała ta jego przed-wszechwiedza, ale pytany - odpowiadał tylko "znam trochę ludzi", albo coś równie cwanego. Zdarzyło się, że przewidywania się nie spełniły, ale są to wyjątki od reguły.

No i Clancy napisał tę ostatnią książkę ( "Zwierzchnik"), w której przewidział... atak na Krym. Przewidział, bo zmarł ( w niejasnych okolicznościach) krótko przed Majdanem, w październiku 2013r, czyli na długo przed inwazją "zielonych ludzików".
Ale nie o to biega. Chodzi o to, że w tej książce  po raz pierwszy spotkałam się z opisem Putina jako "wora w zakonie" (cytat), czyli przestępcy pospolitego ( "wor" to złodziej, dla wyłącznie anglojęzycznych), z gatunku tych podlegających pod szemrany sąd koleżeński. Dintojra funkcjonowała chyba wszędzie, gdzie ktoś naruszał szemrane interesy ogółu szemranego "środowiska",  ale ruski "mafijny zakon" to coś więcej, to prawdziwy kodeks zachowań, praw i kar. Pierwszą i najważniejszą jest absolutny zakaz kontaktu z jakkimkolwiek rodzajem władzy. Pod sankcją "czapy" oczywiście.
Wydało mi się to niepoważne, przynajmniej jak na Clancy`ego, który głupot nie pisał, bynajmniej  nie uważał Rosjan za idiotów, jako że osią jego książek jest gra wywiadów, a tam o idiotów jest dość trudno. Skąd tak kategoryczne  opinie o uczestnictwie Putina w jakieś złodziejskiej  quazi - organizacji? Jak Putin może omijać władzę, jeśli to on jest jej samą kwintesencją?
 Na kremlowskim tronie wprawdzie wziął się znikąd - Jelcyn wyciągnął go zza petersburskiego biurka, trochę otrzepał z kurzu i posadził, gdzie siedzi, nie kryjąc intencji         ( władza za bezkarność). Niemniej jednak - Putin to przecież czekista, tak czy inaczej - od prawieka zawsze miał z władzą po drodze, a był czas, że jeszcze dla tej bezwzględnej dintojry  był osiągalny. "Wor w zakonie" nie miałby prawa przeżyć.
 Ale.. poleciałam za akcją i odpuściłam - to w końcu tylko powieść. Książkę czytałam niemal równocześnie z atakiem na Krym, jednak do tego, że autor miał wspomniane skłonności do jasnowidzenia, byłam przyzwyczajona. Tylko ten Putin...I ta tajemnicza śmierć Clancy`ego... Akurat po tej książce...
A potem dorwałam się do Garri Kasparowa - "Nadchodzi zima". Jest to opowieść dosłownie podnosząca włosy na głowie: od początku do końca opowiada właśnie o tym, że Putin jednak JEST najzwyklejszym "worem", przestępcą na olbrzymią skalę, udowadniając to na wszelkie sposoby, na niekończących się przykładach: jest to przestępca bezwzględny, genialny w swoim okrucieństwie, podporządkowujący wszystko, państwo i ludzi, interesom swoim i interesom kilku swoich kumpli - bo z kimś podzielić się musi. Jak każdy,  potrzebuje może nie tyle kumpli,  ile "legii pałacowej" - na kimś w końcu trzeba  się oprzeć, choć niekoniecznie - zaufać. Oj, co to - to nie.
A wszystko, co robi, robi wyłącznie dla kasy, okradając nie przypadkowego "klienta" na odesskiej ulicy - tylko ogromne państwo, na każdy możliwy sposób, wchłaniając jego dochody z każdej możliwej strony, robiąc to "na bezczela", nie licząc sie z nikim i niczym.
 To Putin ( według Kasparowa, ale przecież nie wyłącznie!), któremu była potrzebna rozpoznawalność dla zdobycia popularności, kazał wysadzić heksagenem domy mieszkalne, przy czym ludzi służb złapano właściwie za rękę, choć mieli to być Czeczeńcy. Nie byli, ale...  co z tego... To dlatego zginął Litwinienko ( książka "Wysadzić Rosję" Litwinienki i Fielsztińskiego).
Tą ponurą historię można znaleźć nawet  w naszej przygłupawej  WIKI.

Cel był jeden - wywołanie II wojny czeczeńskiej, a Putin stał się, a przynajmniej miał się stać - bohaterem - mścielem. Cel został częściowo osiągnięty - wojna wybuchła. Może naród go nie pokochał, ale nie miał go kochać: miał się bać i siedzieć cicho. No i oczywiście - wybrać na następną kadencję, kolejną turę okazji do wysysania z Rosji wszystkich soków i napełniania nimi własnych "słoiczków".
Nie wiem, jak szanowni, ale ja pamiętam długie umieranie "Kurska". Jasne, nikt, kto interesował się tą sprawą, nie mógł zrozumieć - dlaczego Putin siedzi spokojnie na Krymie, kiedy w lodowatym morzu, dzień po dniu, w męczarniach umierają jego marynarze...Dochodziły słuchy, że Amerykanie, a nawet bliżsi sąsiedzi, mogą dotrzeć do okrętu, że proponowali pomoc, którą Rosja odrzuciła.
No, cóż - my jesteśmy przyzwyczajeni do poczynań Rosji, do jej mrocznych tajemnic, do postępowania w myśl powiedzienia,  " u nas ludiej mnogo". Ale na śmierć "Kurska" patrzył cały świat! A Putin, zapytany po wszystkim - " jak to było z "Kurskiem", odpowiedział - "no, zatonął!".  I tyle.
No i to właśnie, między wieloma innymi przykładami - przywołuje Kasparow:  Putin taki właśnie jest i nawet nie sili się na udawanie! A co by mu przyszło z uratowania tych kilku, czy kilkunastu ludzi, jeśli mógł pograć na nosie wstrętnemu Zachodowi - i odmówić? Tak, dla czystego kaprysu, dla pokazania, że może zrobić WSZYSTKO, na oczach świata. Co tu dużo mówić - świata przerażonego takim pokazem -  "mogę wszystko - i nikt mnie nie śmie rozliczać".
Kasparow przywołuje też atak na "Dubrowkę", gdzie wytruto gazem terrorystów razem z ich ofiarami. Tak, dla porządku: grupa Barajewa, która wdarła się do teatru, liczyła... 40 ludzi. Czy z tą grupką  specnaz, świetnie wyszkolone jednostki "Alfa" i "Wympieł" , musiały sobie radzić za pomocą gazu bojowego, zabijając przy okazji 130 osób z bezbronnej publiczności? Nie musiały. Miał to być kolejny pokaz czystego okrucieństwa, czystej putinowskiej bezwzględności.
Tylko, jak wieść gminna niesie, granaty przytroczone do czeczeńskich pasów były atrapami - i żaden nie uszedł z życiem. Nie było okazji do procesu.
Kasparow mówi - to właśnie Putin. Taki jest, niczego nie udaje. I przywołuje Biesłan, gdzie grupa przerażonych rodziców, już po rozpoczęciu "interwencji" specnazu, znalazła na dachu domu łuskę pocisku wielkokalbrowego! Strzelano do budynku pełnego dzieci, a na rozpaczliwe protesty  rodziców  nikt oczywiście nie zważał. Najważniejszy był kolejny pokaz tego, co może - i co, zupełnie bezkarnie, zrobi "uwielbiany" prezydent. Zwykle bywa tak, że ginie część zakładników i część terrorytów, w Rosji terroryści giną co do sztuki, a życie zakładników nie ma znaczenia. Nie ma procesu, nie ma wyjaśnienia.
Oczywiście jest w książce mnóstwo opisów wszelkich przekrętów Putina, zupełnie jawnych, kradzieży  na niewyobrażalną skalę, przepływów kasy do posłusznych i niszczenia zbuntowanych, etc, etc.
Największym bólem, największym przerażeniem Kasparowa jest rozważanie sprawy: czy przywódcy światowi, korzystający przecież z ciężkiej roboty własnych "służb", pomijając to, co widać gołym okiem zwykłego człowieka ( a cóż dopiero odpowiedzialnego polityka!) - wiedzą o tym, kim jest naprawdę przywódca Rosji?
 A jeśli wiedzą - dlaczego traktują go "jakby był im równy?" Dlaczego siadają z nim do stołu obrad, choć - jeśli nie są zwykłymi matołami - powinni wiedzieć, że umowy z Moskwą mają tyle wartości, ile papier, na którym je zapisano? Że zostaną złamane ( w każdym razie mogą być) przy pierwszej okazji i pod byle pretekstem, jak choćby "wykolegowanie" Shella na Sachalinie? I dlaczego wpuszczony w kanał Shell daje się nabrać na kolejne umowy, co zresztą dotyczy nie wyłącznie Shella?
Kasparow rozumie, że każdy współpracujący z Kremlem usiłuje coś wyrwać dla siebie, ale... tu jest pies pogrzebany: czy ta pazerność, nie licząca się z rzeczywistością spowodowana jest egoizmem państwowym, czy może każdego można kupić, jak niejakiego Schroedera?
Konkludując: pominąwszy polityczną bezmyślność -  czy moralne jest zadawanie się ze zwykłym - zdaniem autora - złodziejem, przywódcą innych złodziei, niszczącym własny kraj z cynizmem nie mającym równego sobie? Czy przywódcy demokratycznych nie mają wstydu i sumienia?
Hmm... szczerze mówiąc, z tym wstydem i sumieniem...
Czy sankcje Zachodu  mają Putina "nawrócić", czy może zmiękczyć, uświadomić, że jeśli   trzeba będzie zastosować politykę Clausewitza, według której wojna jest " elementem polityki" -to wtedy... po co komu Rosja? Wystarczy, że w ruinach Rosji zostaną jej bogactwa!
No, dobra, ale Rosja - to nie tylko Putin, to także zwykli ludzie. Co więc z tą wojną? Na co stać zwykłego rosyjskiego człowieka, który - tak naprawdę - ani wiele się nie spodziewa po swojej wielkiej ojczyźnie, ani nie bardzo wie, czego w ogóle miałby się spodziewać. Nie mam na myśli "nowych ruskich", na ogół traktowanych "z lekkim odcieniem pogardy".
Nie wiem, jak szanowni, ale ja czytałam jeszcze większość prop- agit z okresu Wielkiej Wojny, wyszło mi to w końcu bokiem. Wydawało się, że ludzie nie działają w sposób opisywany w tych propagandówkach.
 Tylko... fakty mówią co innego:  wciąż nie rozumiem takiego  Sołżenicyna - jako człowieka. No chyba, że człowiek rosyjski to  jakiś odrębny gatunek ludzki:   przyjechali po niego wprost  do jednostki - dwóch głąbów ze "Smiersza", nie bardzo świadomych - gdzie w ogóle są, a inteligentny człowiek, świadomy celu podróży, posłużył za przewodnika: osobiście, przez Polskę i Litwę zawiódł  ich tam, gdzie z utęsknieniem na niego czekano, aby wysłać go w miejsce, opisane potem w "Archipelagu Gułag." No, istne cielę, prowadzone - a nawet prowadzące na własną  rzeź... Kto jest w stanie to pojąć?
Postanowiłam więc sobie odświeżyć tę Wielką Wojnę. W tym celu nabyłam ( oczywiście w internecie. tych książek dawno nie ma) trylogię Simonowa - o Wielkiej Wojnie, Stalingradzie itd. Rzecz w tym, że trylogia została wydana w 1959 roku, długo  po śmierci Stalina, kiedy można już było napisać, przynajmniej po części - jakąś prawdę. No i jaki sens miałoby propagandowe łganie w czasie, kiedy żyli - a było ich przecież mnóstwo - uczestnicy wydarzeń?
Żeby nie było - znałam tę trylogię, ale to było w innych czasach, inaczej się odbierało książki o zwycięstwie nad ...hmmm... "nazistami".
 Czytając te zapomniane książki wydaje się, że człowiek rosyjski jest nie do pokonania, że działa w amoku, czy w stanie niepojętej filozofii "kismet" , czy nieuświadomionej wiary w rosyjski rodzaj Ananke: będzie, co przyniesie los. Człowiek ten działa jak rodzaj automatu, który wprawdzie wie, że umrze, że musi umrzeć dziś, jutro, może za tydzień, ale... jakoś o tym nie myśli.  Po prostu to wie - i tyle. Wszyscy, od straszliwie zmęczonego żołnierza po najwyższych, równie zmęczonych  dowódców  - z uporem maniaka pchają się na pierwszą linię, uważając za hańbę najwyższą odesłanie na tyły mimo niezaleczonych ran, odmrożeń, etc, etc, etc. Wojnę traktują jak pracę, którą trzeba wykonać.  Oczywiście czasem ich ponosi chęć osobistej zemsty, jeśli - na przykład - są świadkami szczególnego okrucieństwa "faszystów". Są w końcu ludźmi.
 Jedyne, co uprawdopodobnia ten obraz człowieka, to przeżyty odwrót, najczęściej z pustymi rękami, rozpaczliwe  wyrywanie się z okrążenia, represje za choćby chwilową niewolę, widok umierających z głodu jeńców( pierwszy uwolniony obóz  - już w Stalingradzie) i - chyba autentyczna - chęć odwetu, dokopania za wszystkie krzywdy, ale najbardziej za hańbę i nieszczęście panicznego odwrotu.
 Zwłaszcza, kiedy już (1941) konwoje przwoziły do Murmańska, dzień po dniu, pomoc zachodnią - od tuszonki i odzieży po sprzęt, liczony w tysiącach, a niekiedy w setkach tysięcy jednostek bojowych. Statystyki można znaleźć, nie będę tym zawracała szanownym głowy. W każdym razie dla tych, co jakoś wyrwali się z okrążenia w 41 roku z pustymi rękami - nastał szczyt wojennego szczęścia: umierali jako mściciele.
Ważne jest jedno: tamci ludzie mieli najczęściej motyw osobistej zemsty: za własne upokorzenie wojenne, za głodujące rodziny, ostatkiem sił pracujące na rzecz frontu, za śmierć i zniszczenie.
Ale dziś? Jaką motywację Rosjanin miałby dziś, gdyby poprowadzono go na Europę?
 Wydawałoby się, że wojenna machina Rosji jest nie do pokonania. Jednak jest w tej trylogii coś dziwnego: kończy się na polskiej granicy, tej nowej, powojennej - choć do Berlina daleko. Dlaczego? Przecież pisząc książkę autor już wiedział o zwycięstwie. Czyżby jednak nie był czegoś pewien? Coś mu nie pasowało w kampanii polskiej?
A potem... potem przychodzi myśl, że dwa razy byliśmy na Kremlu! Przychodzi na myśl, że pogoniliśmy tej armii kota w 20-tym roku, choć było ich pięciokrotnie więcej, niż zebrał Piłsudski!
"Cud na Wisłą" czy nie - rzecz się jednak stała, tak skutecznie, że Lenin zabronił wszelkich "ekskursji" na wredny Zapad, że do następnej wojennej wycieczki trzeba było paktu Ribbentrop - Mołotow, a i to - Stalin poczekał, aż trochę się wykrwawimy, tak czy siak  nie mając szans w walce na dwa fronty.
Oczywiście mam świadomość, że ta następna ( odpukać!) wojna byłaby zupełnie inna, tylko... czy to by się opłacało? I komu? Ale też - jak by walczyli w tej wojnę ludzie rosyjscy, którym nie wyrządziliśmy krzywdy? Czy byliby takimi samymi, walczącymi zaciekle robotami wojennymi? Jedno jest pewne: nikt nie pyta o zdanie żołnierza, jednak motywacja jest ważna: umierać za coś, w co się wierzy to zupełnie coś innego, niż być pędzonym na śmierć dla niezrozumiałych celów.
I tu wracamy do początku: czy dla Putina wojna jest opłacalna, jeśli jest tym - opisanym przez Kasparowa i Clansy`ego zwykłym "worem"? Co by mu przyszło z ukradzionej Rosji kasy? Gdzie by się z nią podział?
A jeśli jest prawdziwym przywódcą - pytanie powraca: czy wojna jest opłacalna? Bo Putin musiałby zadrzeć z całym światem, a już najprędzej - z Chinami, które tęsknym okiem patrzą na Syberię, nie ograniczając się do praktycznie oddawanych już ziem na Zabajkalu. Chcą Władywostoku, Tuwy, Błagowieszczańska, chcą - choć mało się o tym mówi - odzyskać blisko milion kilometrów kwadratowych ziem, zaanektowanych niegdyś przez Rosję. Co po części już się dzieje, choć nazywa się "dzierżawą". Czy warto zaczynać głupią wojnę w Europie ze świadomością, że dla tego kaprysu straci się syberyjskie bogactwa, bo sąsiad zza Amuru tylko czyha na okazję?
Co by  poczęła Rosja, odcięta od Pacyfiku? To nie jest nasz największy ból, powiedziałabym, że wręcz przeciwnie...
Czy my naprawdę jesteśmy więc  w stanie zagrożenia? Oczywiście "chcesz pokoju - gotuj się do wojny", czyli należy zrobić, co trzeba.
Co opłaca się Putinowi, jesli jest "worem", a co - jesli jest prawdziwym przywódcą?
Nawet Stalin, człowiek z wyraźnym "odchyłem" w stronę osobistego okrucieństwa, twardo dbający o zagarnięcie i utrzymanie całości władzy, nawet ten Stalin myślał jednak o Rosji, o jej losie, o zemście za zdradziecki napad ( albo - za uprzedzenie rosyjskiej inwazji, co jest znacznie bliższe prawdy). Tak, czy siak, jeszcze Stalinowi opłacałoby się tę Europę po prostu zrabować, zwyczajnie - po tatarsku. I dać  zrabowane, jakąś jego cząstkę, bodaj mały ochłap - jako rekompensatę narodowi, który - przez wiele lat okrutnych eksperymentów ekonomicznych - przymierał głodem, a w czas wojny - już wyczajnie z tego głodu umierał. Bodaj po to, żeby wciąż dzierżyć władzę.
Putin nie ma takich problemów. Stalin zabijał domniemanych wrogów kierując się swoim chorym umysłem w myśl zasady, że jego wróg, często domniemany, jest wrogiem Rosji. Putin zabijał Czeczeńców, przynajmniej według Kasparowa, dla celów czysto osobistych, ale dla tych celów zabija również Rosjan.
Co innego Czeczeńcy lub Gruzini, co innego Litwinienko, a już zupełnie co innego - dzieci z Biesłanu.
I po tej całej tyradzie dalej nie wiem: mamy się czego bać? W tej części świata nie ma dla Putina zagrożenia. Tyle, że to jest nasz sposób myślenia: straszą nas, więc się bronimy - na ile nam siły i możliwości pozwalają, wzywamy sojuszników - ale przecież nie upadliśmy na głowę, nie będziemy atakować Rosji!
Jednak Rosja myśli inaczej: zawsze działała tak, aby granice odsunąć od Kremla, najdalej - jak się da. A tu... dookoła, jak okiem sięgnąć - wszędzie państwa NATO, zaklęty krąg -od północy po krańce Morza Czarnego.  Dalej już Kazachstan, czy Mongolia, kraje którym do prawdziwej demokracji wciąż daleko, ale niemniej - starają się. I nie marzy im się kremlowski but na gardle. Dalej już tylko Chiny, z ich twardymi pretensjami do zwrotu ziem, niedyś zabranych.
No i flota: nawet kiedy ma się w ręku Krym - nigdzie się nie wypłynie bez zgody Turcji. Otoczona morzami i oceanami europejska Rosja ma raptem dwa niezamarzające porty:  leżący w firodzie Murmańsk i  Kaliningrad, do którego drogą lądową nieco ... "naokoło Wojtek". Niedyś o jeden niezamarzający port na Bałtyku toczyły się długie wojny, ale były to wojny ekonomiczne - bez wyjścia na Bałtyk nie można było handlować.
Teraz chodzi o to, żeby zabić pół świata, przynajmniej taką opcję rozważamy. Do tego nie potrzeba wychodzić z portów. Ale można tam, w tych portach, również głupio umrzeć! Nawet zanim padnie pierwszy strzał.
Czy Rosja czuje się osaczona? Jeśli tak - wszystko jest możliwe, bo to jest jedyne, czego zawsze bali się przywódcy - i bez trudu wtłaczali to do głowy społeczeństwu, które ma ten gen strachu, zakodowany od czasów mongolskich.
Putin - prawdziwy  przywódca musi czuć odpowiedzialność za każdy wariant sytuacyjny. Bo narażenie się światu oznaczałoby zniszczenie Rosji. Po prostu, świat stał się zbyt pazerny, żeby użerać się z Putinem, jeśli można się bez tego obyć.
Ale  Putin - "wor", z nagromadzonym olbrzymim majątkiem? Putin, którego Rosja obchodzi tylko jako "dojna krowa", jako prywatne żerowisko? Jaki może mieć wariant "B"?
Kim naprawdę jest Putin - i co to dla nas znaczy?
 I to jest pytanie, na które nie znajduję odpowiedzi. Nikt nie ogarnie rozumem Rosji, która jest podobno "stanem ducha". Czy jej jest wszystko jedno, kto  - i dokąd - ją poprowadzi?
Jeśli kogoś rozczarowałam, to niech pomyśli sam, bo Putin - Putinem, ale  ważne jest to, co jest w nas samych.
5
5 (3)

12 Comments

Obrazek użytkownika alchymista

alchymista
...gdyby nie kilka kłujących w oczy lapsusów:


"Czy my naprawdę jesteśmy więc  w stanie zagrożenia"

Droga Autorko, zawsze i wszędzie. Może na nas spaść gałąź, może nas przejechac samochód na nieuczęszczanej uliczce itp.

"jako rekompensatę narodowi, który - przez wiele lat okrutnych eksperymentów ekonomicznych - przymierał głodem, a w czas wojny - już wyczajnie z tego głodu umierał"

A o 6 mln Ukraińców pamietamy? Czy oni nie byli obywatelami sowieckimi?

"Teraz chodzi o to, żeby zabić pół świata, przynajmniej taką opcję rozważamy."

Niestety nie. Putin działa ostrożnie i zdobywa przyczółki krok po kroku, jak szachista. Może zrobic fałszywy krok, ale wątpię, żeby doszło do Armagedonu. Rosjanie mają małe bombki atomowe - a Zachód nie ma na to adekwatnej odpowiedzi. To jest nasz główny zgryz obecnie:

==============================================

Osobno chciałem się odnieść do zdania, że ""W tej części świata nie ma dla Putina zagrożenia. Tyle, że to jest nasz sposób myślenia: straszą nas, więc się bronimy - na ile nam siły i możliwości pozwalają, wzywamy sojuszników - ale przecież nie upadliśmy na głowę, nie będziemy atakować Rosji!
Jednak Rosja myśli inaczej: zawsze działała tak, aby granice odsunąć od Kremla, najdalej - jak się da. A tu... dookoła, jak okiem sięgnąć - wszędzie państwa NATO, zaklęty krąg"

Będziemy atakować Rosję - jeśli Rosja nas o to poprosi. Dymitriady są tego przykładem. Myśmy się sami do Moskowii nie pchali - zaprosił nas tam założyciel dynastii Romanowów Fiodor vel Filaret Romanow. Putin naprawdę ma powody do strachu.
Obrazek użytkownika Mona

Mona
Kiedy to nie ma być mądry wpis, ma być ... hmm... konsultacja, pytanie o to, jak myślą inni. Ja zapodaję to, co wiem, co nie znaczy, że znam 1/100 okoliczności.
Oczywiście nikt nie przewidzi, co ulęgnie się w głowie jakiegoś szaleńca, ale jakby mnie kto pocieszył - nie miałabym za złe.

Pamiętamy zagłodzonych Ukraińców. Pamiętamy nawet tych wcześniejszych, którzy "zwiedzali" Sołowki znacznie wcześniej,niż my o nich słyszeliśmy. kiedy - po drodze z wojny tureckiej 1775 Katarzyna rozbiła Sicz. Ukraina już tak ma: nam się wydaje, że jesteśmy "przedmurzem", ale jeśli burza idzie od Wschodu ( albo południa) - najpierw pada na nich. Ot, taki los. Rzeczpospolita też była dla nich macochą, nie matką. Marzyli więc o Samostijnej, a co z tego wyszło...

Myślę, że - tak naprawdę - trochę się jednak pchaliśmy do Moskwy. Dymitriady były w końcu istnym cyrkiem, choć cel był - że tak powiem - "zbożny".
Obrazek użytkownika alchymista

alchymista
Wydaje mi się, że dla zdrowia psychicznego i realnego spojrzenia na rzeczywistość możemy smiało założyć, że:
1. Putin będzie się bronił rekami i nogami przed detronizacją, więc opozycja przeciw niemu poprosi o pomoc zewnętrzną, skądkolwiek by ona nie była (w tej chwili będą się zwracać do Ukraińców i do nas).
2. Przewidując wojnę dywersyjną na własnym terytorium, Putin w 2014 roku pośpiesznie przeniósł ja na terytorium Ukrainy, a potem Syrii. W ten sposób jednak wykrakał rzeczywistość - wszystkie kraje Intermarium szkolą teraz oddziały dywersyjne pod mylącymi nazwami (np. Obrony Terytorialnej). Czyli paranoja Rosjan źródłem kłopotów.
3. Problem Ukraińców polega na tym, że ze względu na ostrzał artylerii rosyjskiej nie byli w stanie odzyskać Donbasu w 2014 roku. Obawy przed wojną pełnoskalową oraz naciski "dobrych wujków" z Zachodu spowodowały, że utknęli w martwym punkcie. Przez trzy lata wojny pozycyjnej gospodarka jest w stanie zapaści, a kilka milionów obywateli wyemigrowało za chlebem.

Realia są groźne, obyśmy to przetrwali. Jeśli w Rosji będzie się miała sytuacja ku wojnie domowej, to Putin będzie próbował zaatakować Polskę. A raczej spróbuje tego wcześniej, żeby uprzedzić kryzys.

Pytanie, jak się zachować w realiach, w których przeciwnik ma obsesję na punkcie realnego lub wyimaginowanego wroga i tak czy owak dąży do wojny. Czy spełnić jego zły sen i zaatakowac, ale w sposób finezyjny, ukryty i na swoich zasadach, czy pozwolić, aby przejał inicjatywę i zaatakował pierwszy? Nie mam na to dobrej odpowiedzi. .
Obrazek użytkownika Mona

Mona
Ja bym nie atakowała, jakby mnie pytali. Jasne, że ta wojna wyglądałaby inaczej, ale i tak  wtedy w Rosjanach budzą się demony. Zemsty, przede wszystkim.

Diabli mnie kusili, ale notka by mi się już do reszty rozjechała, gdybym chciała przytaczać anegdotki.Więc tu przytoczę jedną: wspomniany w notce Harding wlókł się ( w ostatnim etapie podróży) koleją Bajkalsko - Amurską. No i taki obrazek, już na terytorium przyamurskim zmienia mu się sytuacja: po rzece kursuje mnóstwo statków - pontoniaków, rejsowych - bądź nie., w obie strony granicy. Facet stoi w kolejce z Rosjanką w przepięknym, sobolowym futrze, takiej samej czapie, etc.Harding ma oczy na szypułkach ( ileż by to kosztowało w Londynie...), a kobitka lekceważąco kiwa rączką: - kupione w chińskim markecie, nic nadzwyczajnego.
Futro było chińskie, ale sobole rosyjskie - można domniemywać, tak bardziej na 100%.
Oczywiście nie sądzę, żeby każdą Rosjankę z tamtej parafii było stać na to "nic nadzwyczajnego".Niemniej - na drugą stronę granicy udawali się w ilościach hurtowych.

Chodzi o to, że chyba zmnienia się mentalność: od Piotra I nikt na serio Syberii nie zagospodarował. A "głupie"Chinole - potrafią, po drugiej stronie jest wszystko, "czego oczy nie widziały". Ruskie oczy. Ta granica łączy, ale też sytuacja MUSI dawać do myślenia: nie świat jest wrogiem, tylko władza albo ma wszystko w rejonach dolno - tylnych, albo jest nieudolna.
W dobie internetu niewiele rzeczy można ukryć.
Myślę, że Ruskie  - na ten przykład - wycofali się z Afganistanu nie wyłącznie dlatego, że chłop w łapciach i "pydżmasie"  wlazł na górkę ze stingerem  - i strącił helikopter wielkości wagonu.To też, ale przede wszystkim nie było woli walki: chłopakom, przynajmniej początkowo, tłumaczyli, że jadą budować przedszkola i trawniki malować na zielono.
Walczyli, bo nie mieli wyjścia. A to nie rokuje...

No i stąd moje pytanie: można prowadzić wojnę, jeśli społeczeństwo jej nie chce? Bo chyba nie chce. Oni hodują janczarów, ale to potrwa.
Pewnie, że nie oczekuję twardej odpowiedzi, ale ciekawa jestem opinii.


 
Obrazek użytkownika alchymista

alchymista
" można prowadzić wojnę, jeśli społeczeństwo jej nie chce? Bo chyba nie chce. Oni hodują janczarów, ale to potrwa.
Pewnie, że nie oczekuję twardej odpowiedzi, ale ciekawa jestem opinii."

Skąd opinia, że społeczeństwo Rosji nie chce wojny? Znasz jakies badania nt. temat?

A propos janczarów: nie janczarów hodują, tylko budzą w ludziach zew krwi. Mój kot, gdy był hodowany w mieszkanku blokowym, znał tylko smak suchej karmy i much, które łapał na szybie okiennej. Na wsi poznał smak myszy, ptaszków i wiewiórek oraz skrzydeł kurczaka ze sklepu. Zgadnij, czy nadal lubił jeść sucha karmę i łapac muchy?

Daję Ci twardą odpowiedź, jak widzisz.

Swoją droga, dziwi mnie, że Polka, po tyluset latach doświadczeń z Rosją, może jeszcze zadawac tego typu proste pytania. Nie jest to zabronione, może nawet jest twórcze, bo ja wiem? Ale mimo wszystko się dziwie.
Obrazek użytkownika Mona

Mona
Hodują,  małe dzieciaki w szkołach wojskowych.
Z kotami mam to samo - niegdyś zabrałam kotkę na wakacje, po czym urodziła cztery sztuki na 4- tym piętrze....Teraz, na wsi, moje koty bardzo strasznie polują - zew krwi drapieżcy działa, tylko... zdobycz przynoszą do mojej sypialni. Jakieś "trofiejszczyki"... oddają poszłusznie zdobycz.

Ja myślę o czymś zupełnie innym, myślę, że normalny człowiek, ruski człowiek, powinien już/ nareszcie mieć świadomość, że trzeba coś robić, coś przekształacać, kupować technologie - jeśli się ich nie ma, że wydatki ( olbrzymie) na zbrojenia prędzej czy później skutkują użyciem wyprodukowanej broni - a potem latami odbudowuje się normalne życie.
Ale myślę też, że świat stał się tak pazerny, że może mieć dosyć kraju, z którym są wieczne kołomyje: ma wszystko - a nie pozwala "umoczyć dzioba", albo kręci w nieskończoność, kiedy mnóstwo dziobów sterczy w gotowości, podlizuje się, kombinuje - a po cichu  rozgląda  się za maczugą.
I to może być moment próby - ta maczuga.
 
Obrazek użytkownika Dixi

Dixi
Obawiam się, że to (piękne, piękne...) złudzenia, Mono!
Ruski rab stał się "człowiekiem radzieckim", a teraz znów rabem.
Niemal wszystko to potwierdza.
Ruski rab zniesie głód i poniewierkę, ale nadal będzie wierzył w cara (czy Lenina, czy Stalina, czy Putina...).
Kiedy to piszę, nie kieruję się jakąś chorą niechęcią do Rosjan.
Oni po prostu tacy są.
A "elity" - skorumpowane.
A opozycja (tu aż prosi się cudzysłów) słabiutka...
W Polsce mieliśmy tylko namiastkę tego, co było (i zostało) za Bugiem, a i tak, zobacz, jak trudno wyplenić zarazę (przywleczoną nie tak znowu dawno temu).
Pooglądaj rosyjskie (wcześniej sowieckie) filmy, poszukaj współczesnych dokumentów...
PS
Wielu naprawdę wielkich twórców rosyjskich i sowieckich szczerze nienawidziło Polaków.
Kompleksy niektórych pseudo-Polaków i wyhodowanych przez komunę miernot wobec Niemców to przy tym nic.
--------------------------------------------
"Dixi et salvavi animam meam"
Obrazek użytkownika alchymista

alchymista
No tak, rzeczywiście posyłają do szkół kadetów, ale nie wszyscy i pewnie nie większość, bo ich nie stać. Ja mam na myśli tych wykolejeńców, którzy wojowali w Czeczenii, a teraz wojują na Donbasie. To naprawdę są wykolejeńcy, ale znikąd się nie biorą, a im więcej Rosja toczy wojen, tym więcej ma takich wykolejeńców. O to właśnie chodzi, żeby ich było jak najwięcej, bo inaczej Rosja popada w dekadencję.
Cyniczna elita kształci dzieciaki na oficerów, żeby dowodziły tą hordą.

Normalny ruski człowiek ma dwie świadomości: lokalną i państwową. Ta lokalna jest sympatyczna. Może to być np pół krwi Tatar, czy pełnej krwi Polak itp.. Ale jego świadomość państwowa się liczy i to go czyni Rosjaninem. W ten sposób każdy zwolennik Rosji w Polsce łatwo może zostać Rosjaninem, bez zmiany etnosu. To takie banalnie oczywiste, ale jakoś nie rozumiemy, że te wszystkie Korwiny, Brauny, etniczne, polskie, libertariańskie, ba, nawet katolickie - i cóż z tego - skoro to Rosjanie?                   
Obrazek użytkownika Dixi

Dixi
Obserwuję Bartosiaka od dawna, z zainteresowaniem, przyznaję, bo to inteligentny facet.
Czy niezależny?
Miewam watpliwości.
W cytowanym przez ciebie wywiadzie powiedział jedno zdanie za dużo - że niby powinnismy się bronic samodzielnie, bez NATO.
Hmmm...
A tu masz coś a propos:
--------------------------------------------
"Dixi et salvavi animam meam"
Obrazek użytkownika alchymista

alchymista
Bartosiak wywodzi się jakoby ze środowiska korwinistów, gdzie krecic się miał jako młodziak - nie wiem, czy obecni tu ex-wielbiciele UPR to potwierdzą. To by wiele tłumaczyło, nazwijmy to "ukąszeniem korwinowskim" wink
Jak wiemy, odmianą tego ukąszenia jest "ukąszenie agorowskie", co tłumaczy często zbieżność opinii ludzi ze środowiska UW i UPR w sprawach rosyjskich. Chodzi oczywiście o sferę "twardych opinii", a nie "miękkich opinii", w których moga się bardzo różnić. A twarda opinia obu środowisk jest taka, że z Rosją nie wolno zadzierać, a Ameryce nie wolno ufać.

Są ponadto wolni strzelcy, tacy jak Marek Chodakiewicz, którzy czerpią pewne myśli z tych "twardych opinii", ale przeważa u nich miłość do Ojczyzny i cichy romantyzm.

A teraz zastanówmy się, czy opinia, że "z Rosją nie wolno zadzierać, a Ameryce nie wolno ufać" jest obiektywnie słuszna? Moim zdaniem jest to opinia postawiona na głowie. Polacy nigdy z Rosją nie zadzierają, sytuacja jest odwrotna - to Rosja albo kładzie nam but na głowie - albo zaprasza w odwiedziny. Nie znam innych sytuacji w naszej "wspólnej, trudnej historii"wink. Nie może byc więc mowy o "zadzieraniu" z Rosją, bo to zjawisko nie wystepuje w znanym nam kosmosie. Jeśli chodzi o zaufanie do Ameryki, to rację ma Chodakiewicz, twierdząc, że Amerykanie są skrajnie infantylni, więc nie można ich obwiniać o świadome niszczenie świata itp.

Co do tez Bartosiaka. Bartosiak snuje wizje handlu czarnomorskiego i handlowego pax sinica (jedwabny szlak). Ta wizja jest pociągająca, bo zgodna z wiedzą historyczną. Imperium Jagiellońskie (a właściwie: Imperium Jagiełły i Witolda) powstało niemal jednocześnie z nastaniem dynastii Ming w Chinach, czyli wtedy, gdy Chińczycy zrzucili jarzmo mongolskie. Obszar mongolski osłabł, zaczął sie kurczyć i dzięki temu Litwa mogła zdobyc niemal całe dorzecze Dniepru. To nie jest przypadek. Równiez upadek dynastii Ming w Chinach zbiega się niemal idealnie w czasie z "Początkiem Nieszczęść Królestwa", czyli z latami 40-tymi XVII wieku.

Zbiezność dat jest zdumiewająca.

Pytanie kluczowe brzmi: czy w Chinach rządzi dzisiaj dynastia Ming? laugh Czy może zmutowana odmiana Mandżurów lub potomków Czyngis-chana? Tego na razie nie wiemy. Nie wiemy, w jakim kierunku zmierzają komuniści chińscy i jak zamierzają poprowadzić reformy społeczne.
Czy USA słabnie - jak twierdzi Bartosiak - czy nie?
Czy UE przetrwa, czy nie?
Czym właściwie będzie Intermarium? I tak dalej...
Obrazek użytkownika Dixi

Dixi
Wybacz, ale dłuuuga i szczegółowa odpowiedź do Ciebie poszła się... w kosmos i nie mam już siły jej odtwarzać:(:(:(
Nie sądzę, żeby Bartosiak "straszył nas Ruskimi", ano choćby chwalił ich za cokolwiek lub wyrażał do nich sympatię. Z niczym takim się dotychczas nie spotkałem.
Facet używa narzędzi geopolityki i stara się przede wszystkim zachować chłodny dystans oraz realizm.
Romantykiem z pewnościa nie jest, ale.... taka już jego uroda.
Nie uważam go za autorytet, ale czytam i słucham go z zainteresowaniem, wyciagając własne wnioski.
--------------------------------------------
"Dixi et salvavi animam meam"
Obrazek użytkownika Animela

Animela
zadaję podobne pytania. Prawda jest taka, że obecnie TRWA trzecia wojna światowa. Oczywiście, ona wygląda zupełnie inaczej niż poprzednie, tak jak druga różniła się od pierwszej, a pierwsza - od wojen napoleońskich. Ktoś obliczył, że w tej chwili około 120 państwa jest w stanie wojny - z różnymi państwami, w różnych kombinacjach. Obecnie jest tyle stanów zapalnych w samej Europie (i nie piszę tu tylko o Ukrainie czy Francji, gdzie przecież od dawna jest stan wyjątkowy; prezydent Erdogan też jest mało przewidywalny ... A przecież Holendrzy i Niemcy dolali ostatnio oliwy do ognia! A przecież im więcej jest imigrantów w Europie, tym więcej okazji do zamieszek - a któreś w końcu przerodzą się w otwartą bitwę, a potem - wojnę.
Trwa też wojna "prawicy" (rozumianej jako tradycyjne wartości) z lewicą (jako siłą postępu.
No i nie należy tracić z oczu podstawowego faktu: demokracja to najgorszy możliwy ustrój. Przecież nie tylko w Polsce istnieje "Grupa Trzymająca Władzę" - tak jest wszędzie. Twierdzę też z pełnym przekonaniem, że praktycznie wszyscy przywódcy państw unijnych - poza Polską - to to prostu MAFIA - dlatego potrafią się dogadywać z Putinem.
No i już bardzo długo trwał wględny pokój ... względny, bo przecież konflikty zbrojne miały miejsce również w Europie, niedaleko od nas, i całkiem niedawno.
A z tymi zbrodniczymi durniami, którzy dowodzą Unią, wojna jest tylko kwestią czasu!

Więcej notek tego samego Autora:

=>>