Czytamy Konstytucję. Tezy konstytucyjne (3).

 |  Written by alchymista  |  0

Tuż przed referendum konstytucyjnym 1997 roku znalazłem w skrzynce pocztowej wrzucony mi niechlujnie egzemplarz konstytucji RP. Wydaje się, że dostali ją wszyscy mieszkańcy bloku i może w ogóle wszyscy obywatele – tego nie wiem. Faktem jest, że natychmiast rzuciłem się do lektury. Począwszy od ostrożnego entuzjazmu, który cechuje mnie we wszystkim co robię, wszedłem w fazę zadumy, a następnie zniechęcenia i smutku.

Marzenia mam wielkie, ale ta konstytucja nie tylko miała się do nich nijak, ona wręcz nie była konstytucją. Napisałem więc na egzemplarzu konstytucji wielkimi wołami „ANTYKONSTYTUCJA” i używałem jej do zabijania komarów (podobną rolę pełniło u mnie wiekopomne dzieło Stalina pt. O trzech cechach charakterystycznych Armii Czerwonej). Jednakże do dzieła rąk ludzkich, jakim jest ta niby-konstytucja, Opatrzność dopisała „rozdział geopolityczny” w formie dramatu, który rozegrał się w latach 2005-2015. Dramatu, który był między innymi skutkiem wpisanego do konstytucji rozdwojenia władzy wykonawczej. Między innymi...

Konstytucję można zmieniać zwykłą większością

Pomijając już nawet sens poszczególnych przepisów, uderzająca jest ich mnogość, jałowe pustosłowie oraz niezwykle częste odsyłanie do zwykłych ustaw. Można odnieść wrażenie, że członkowie komisji konstytucyjnej nie potrafili się porozumieć w tak wielu kwestiach, że postanowili ich w ogóle nie rozstrzygać. Ale za to ogłosili, że „już jest” – Konstytucja!

Odesłanie do konkretnej ustawy oznacza, że konstytucję – w granicach litery prawa – można zmieniać za pomocą zwykłej większości, nie zaś większości kwalifikowanej. To z kolei sprawia, że nie mogę poważnie traktować błaznów, którzy ten szemrany niby-świat stworzyli. Ten stan przypomina zadymioną, śmierdzącą alkoholem atmosferę nocnego lokalu, w którym zdarzyć się może dosłownie wszystko: zaczyna się od zabawy i kilku drinków, potem przychodzi czas na tańce, a gdy w mętnej atmosferze ktoś potrąci cudzą partnerkę – dochodzi do mordobicia. Świat bez zasad, a reguły zmienia się w trakcie gry.

Poczytaj mi, Mamo

Urządźmy sobie teraz osławione „czytanie konstytucji”. Okaże się, że na taką recytację może nam życia nie starczyć. Na przykład artykuł 22 stanowi, że ograniczenie wolności działalności gospodarczej jest dopuszczalne tylko w drodze ustawy. Konia z rzędem temu, kto zgromadzi wszystkie ustawy dotyczące działalności gospodarczej bezpośrednio i pośrednio, a już nie wspomnę o ministerialnych aktach wykonawczych czy wewnętrznych regulaminach urzędów. W końcu „znawcy prawa” też muszą z czegoś żyć.

Artykuł 27 ustanawia językiem urzędowym język polski. Przepis ten jednak nie narusza praw mniejszości narodowych wynikających z ratyfikowanych umów międzynarodowych. Umowy międzynarodowe ratyfikuje Sejm zwykłą większością głosów (artykuł 120 i 89, z wyjątkami w art. 90). Do tej pory wyobrażaliśmy sobie, że może to dotyczyć tylko języka niemieckiego. Teoretycznie oznacza to tyle, że na mocy konstytucji i umowy z innym państwem można zwykłą większością głosów wprowadzić w państwie polskim drugi język urzędowy. Jaki? To już zależałoby od polityki rządu i większości parlamentarnej.

Art. 34 stanowi, że obywatelstwo polskie nabywa się przez urodzenie z rodziców będących obywatelami polskimi, zaś inne przypadki nabycia obywatelstwa polskiego określa ustawa. Kolejne pole do zmiany konstytucji w drodze zwykłej ustawy i zwykłą większością głosów. Proszę uruchomić wyobraźnię.

Art 41 ust. 1 zapewnia nietykalność osobistą i wolność osobistą „każdemu”, a konstytucja jednocześnie stwierdza, że każdy może być tej wolności pozbawiony lub ta wolność może być ograniczona na zasadach i w trybie określonym w ustawie. Tak więc najpierwotniejsza wolność ludzka może być ograniczona na zasadzie głosowania zwykłą większością głosów! Wystarczy bowiem zwykłą większością głosów wypowiedzieć część umów międzynarodowych dotyczących praw człowieka i obywatela, i zwykłą większością głosów zamieścić w ustawie co się komu żywnie podoba. Co prawda kolejne ustępy konstytucji podają nieco więcej szczegółów dotyczących zatrzymania przez policję, jednakże wzmianka o ustawie znajduje się w ustępie pierwszym, co nadaje tej ustawie rangę ważniejszą, niż przepisy konstytucji w kolejnych ustępach! W ust. 2 Art 41 dowiadujemy się „mimochodem”, że można każdego pozbawić wolności nie na podstawie wyroku sądowego. To cenne uszczegółowienie, szkoda tylko że wpisane w sposób niechlujny i niedbały. Dopiero w ust. 3 tegoż artykułu podany jest ogólny tryb zatrzymania. Neminem captivabimus nisi iure victum – staropolska ustawa, z której jesteśmy do dzisiaj niesłychanie dumni – zostaje więc poddana wyjątkowej obrazie. Szczegóły określa ustawa, niech obywatele nie będą za bardzo pewni swoich praw, które można przecież zmienić zwykłą większością głosów.

Kolejne wątpliwości budzi artykuł 42. Całkiem słusznie czytamy w nim, że odpowiedzialności karnej podlega tylko ten, kto dopuścił się czynu zabronionego pod groźbą kary przez ustawę obowiązującą w czasie jego popełnienia. Zasada ta nie stoi na przeszkodzie ukaraniu za czyn, który w czasie jego popełnienia stanowił przestępstwo w myśl prawa międzynarodowego. No to teraz wynajmijmy sobie biuro prawne specjalizujące się w prawie międzynarodowym, żeby sprawdziło, czy przypadkiem nie wchodzimy na ścieżkę występku i bezprawia…
 

W Polsce ustawy stoją ponad konstytucją, a sądy interpetują ustawy

Artykuł 46
stwierdza, że „przepadek rzeczy” może nastąpić tylko w przypadkach określonych w ustawie i tylko na podstawie prawomocnego orzeczenia sądu. Kolejny przepis, który oddaje majątek obywatela w ręce większości parlamentarnej, i to bez jakiegokolwiek uszczegółowienia, podania jakichkolwiek przykładów. To też nie przypadek, że ustawa podana jest na pierwszym miejscu, a orzeczenie sądu dopiero na drugim. Kolejność dziobania jest następująca:

 

Ustawa

(uchwalana zwykłą większością)

Orzeczenie sądu

(na podstawie ustawy)

Konstytucja

(uchwalana większością kwalifikowaną, ale faktycznie jest aktem pomocniczym – ustawa jest ważniejsza)

 

Podobnie Artykuł 48 ust 2 oddaje prawa rodzicielskie w ręce aktualnej większości parlamentarnej. Artykuł 49 czyni wolność i ochronę tajemnicy komunikowania się czysto iluzoryczną – odesłanie do ustawy.

Artykuł 50 sprawia, że we własnym mieszkaniu nie możemy się czuć w pełni bezpieczni, jeśli większość parlamentarna tak postanowi.

Cudownym językiem napisany jest również Artykuł 51 ust. 2władze publiczne nie mogą pozyskiwać, gromadzić i udostępniać innych informacji o obywatelach niż niezbędne w demokratycznym państwie prawnym. Rozumiem, że obrońców konstytucji ten przepis nie śmieszy, ale mnie śmieszy, i to bardzo. Po tylu odesłaniach do ustaw, trudno zrozumieć co w ogóle znaczy „demokratyczne państwo prawne” lub zgodność z prawem, skoro fundamentalne prawa obywatelskie znajdują się w wyłącznym władaniu większości parlamentarnej. Ale – co mówię! - we władaniu ministrów wydających rozporządzenia i kierowników urzędów. Prawdopodobnie chodzi o to, że najwyższym prawem, któremu obywatel podlega, jest wewnętrzny regulamin każdego urzędu, który zainteresował się jego osobą.

Artykuł 52 uświadomił mi inną, „zabawną” cechę tej konstytucji. Wszędzie są odesłania do ustaw, ale nie wiadomo do których. Nie wiem na przykład, czy istnieje jakaś „Ustawa o wolności poruszania się po terytorium RP oraz wyboru miejsca zamieszkania i pobytu” i czy to aby na pewno jest jedyna ustawa odnosząca się do artykułu 52. A co z kodeksem drogowym? Co z rozporządzeniami ministrów dotyczącymi prawa drogowego? Otóż na pewno nie jest to jedna ustawa, okazuje się bowiem, że jakaś enigmatyczna „osoba” (ni zwierz, ni człek, ni obywatel), której pochodzenie polskie zostało stwierdzone zgodnie z ustawą, może osiedlić się na terytorium RP na stałe. Zahaczamy więc prawdopodobnie o ustawy dotyczące pobytu cudzoziemców, ale czy na pewno – to już wiedzą tylko tfu-tfurcy arcywspaniałych „linków do ustaw” (nie klikajcie, bo nic się nie otworzy).

W art. 53 ust. 5 czytamy, że wolność uzewnętrzniania religii może być ograniczona w drodze ustawy. Jednocześnie jednak ustawodawca podaje całą plejadę przyczyn, na podstawie których to ograniczenie może nastąpić. Czy ktoś zna jakąś „Ustawę o wolności uzewnętrzniania religii”? Co? Znowu o aborcji? Przecież to już było (ale nie pamiętam gdzie, gdzieś na początku, coś o naturalnej śmierci).

Art. 54 ust. 2 zakazuje koncesjonowania prasy, ale poddaje koncesjonowaniu radio i telewizję, i to w drodze ustawy. Internetu na szczęście nie wpisali, bo dopiero raczkował…

Art. 57 oddaje wolność zgromadzeń w ręce większości parlamentarnej.

Art. 58 ust. 2 wprost zrównuje konstytucję ze zwykłą ustawą. Czytamy w nim, że zakazane są zrzeszenia, których cel lub działalność są sprzeczne z konstytucją lub ustawą. Dla okrasy, o odmowie rejestracji lub zakazie działania takiego zrzeszenia orzeka sąd. Czym się przy tym kieruje? „Konstytucją lub ustawą”. Kabaret. Tę konstytucję układali przestępcy do spółki ze zdziecinniałymi prawnikami, którzy chcą wepchnąć do tekstu prawa wszystko, co dotyczy procedur, ale nic, co by gwarantowało prawa obywatelskie w sposób zwięzły i ostateczny.

Art. 59 nie gwarantuje prawa do strajku, tylko odsyła czytelnika do ustawy i umów międzynarodowych. Miłej lektury. Najlepiej przymusowej.

Art. 61 przyznając obywatelowi prawo do uzyskiwania informacji o działalności organów władzy publicznej, jednocześnie go odbiera, odsyłając do wielu ustaw. Zrobione jest to zresztą w sposób który kojarzy się ze swoistą „recydywą”. Czytamy mianowicie, że ograniczenie prawa do informacji może nastąpić wyłącznie ze względu na określone w ustawach ochronę wolności i praw innych osób i podmiotów gospodarczych oraz ochronę porządku publicznego, bezpieczeństwa lub ważnego interesu gospodarczego państwa. Ustawodawca mógł odesłać do Rozdziału II konstytucji dotyczącego wolności ludzkich i obywatelskich, jednak wolał odesłać do ustaw. Wiadomo – ustawa święta rzecz, w przeciwieństwie do konstytucji, która posłużyła ustawodawcy głównie do wycierania twarzy – spuchniętej od alkoholu i obżarstwa, i pokrytej kropelkami potu.

Art. 64 ust. 3 oddaje święte prawo własności w ręce większości parlamentarnej. Ustawodawca twierdzi wprawdzie, że własność może być ograniczona tylko tak, by nie naruszyć „istoty prawa własności”, ale wobec wszystkich podanych wcześniej przykładów, stwierdzenie to jest pustą deklaracją bez treści.

Art. 71 wprowadza dziwne rozdzielenie między pojęciem rodziny i pojęciem matki. W ustępie pierwszym państwo z mocy konstytucji bierze rodzinę pod opiekę. Natomiast w ustępie drugim pod opiekę wzięta jest również matka, jednakże zakres opieki nad matką określa ustawa. Kto mi powie, dlaczego rodzinę objęto opieką konstytucji, a matkę - opieką ustawy? Jaki tu jest sens, jaka logika?

Jeszcze dziwniej sformułowany jest artykuł 72. Czytamy w nim o prawach dziecka, a na samym końcu – o ustawie, która określa kompetencje i sposób powoływania rzecznika praw dziecka. Dlaczego rzecznik działa na podstawie ustawy, a „dziecko” - na podstawie konstytucji?

Ust. 2 Art 75 oddaje prawa lokatorów w ręce większości parlamentarnej. Ich praw konstytucja nie wymienia wcale, co jest kolejną osobliwością. Po co istnienie jakiejś ustawy wpisywać do konstytucji, skoro i tak ustawę tę można zmienić zwykłą większością głosów?


Porozmawiajmy na serio

Nieomal w każdym artykule rzeczonej konstytucji pojawia się wyraz „ustawa”. Zastanawia mnie, co mają w mózgach prawnicy, którzy nie potrafią przyjąć za oczywiste, że:

  1. prawdziwa konstytucja jest najwyższą ustawą, od której inne pochodzą, i z którą nie mogą być sprzeczne;

  2. prawdziwa konstytucja wymienia prawa niepodważalne innymi ustawami, a wszelkie wyjątki w stosowaniu konstytucji w Niej samej się znajdują (nie w ustawach!).

  3. pozostając pod opieką prawdziwej konstytucji obywatel może się na nią powoływać bezpośrednio i bezpośrednio ją stosować.

Również wygląda na to, że prawnicy nie mają w głowach właściwej hierarchii aktów prawnych. Widać to głównie tam, gdzie rzecz dotyczy obywateli i ich wolności. A przecież:

  1. ustawy powinny omawiać to, czego w Konstytucji nie ma lub rozstrzygać wątpliwości, które mogą powstawać przy Jej stosowaniu.

  2. ustawy i wszystkie inne akty prawne niższego rzędu muszą być zgodne z Konstytucją oraz nie mogą być z nią sprzeczne (co nie jest do końca tym samym).

Obsesyjne wręcz wpisywanie do każdego niemal artykułu wyrazu „ustawa” odmienianego przez różne przypadki jest w ogóle zdumiewające także z redakcyjnego punktu widzenia. Teoretycznie rzecz biorąc wystarczyłoby na końcu konstytucji stworzyć odrębny artykuł, w którym wymieniono by artykuły, które wymagają rozwinięcia w ustawach. Dlaczego zrobiono inaczej? Korektorka zaspała na posiedzenie komisji?

Teoria spiskowa?

Twórcy konstytucji zrobili wszystko, żeby myślący obywatel, po uważnej lekturze tekstu (a zwłaszcza Rozdziału II i wszystkiego co odnosi się do praw i wolności), mógł snuć dowolne teorie konspirologiczne. Tymczasem powinni zrobić wszystko, aby tekst był jasny, prosty i czytelny, a ewentualne wątpliwości łatwe do wyjaśnienia przy użyciu słownika języka polskiego. Oczywistym jest, że przeciętny obywatel nie jest prawnikiem i nie musi znać ogólnie przyjętych standardów tworzenia prawa. Ale też konstytucja nie jest standardową ustawą, lecz ustawą, która tłumaczy obywatelowi jego miejsce w Ojczyźnie i zabezpiecza go przed tyranią. Tymczasem treść i forma tej konstytucji rodzi automatyczne podejrzenie jakiegoś mętnego zamachu na podstawowe prawa i wolności człowieka i obywatela.

Jeśli zapytać „na czyją korzyść” działa ten domniemany spisek, to odpowiedź brzmi – na korzyść urzędników wyższego szczebla, którzy przecież ustawy na co dzień wykonują. Jeżeli – jak twierdzę – na skutek specyficznej redakcji konstytucji, ustawy w wielu przypadkach stoją ponad konstytucją, a wykonawcami ustaw są urzędy, to prawdziwą „konstytucją” jawią się rozporządzenia ministrów i regulaminy wewnętrzne rozmaitych instytucji centralnych i samorządowych.

Weźmy pod uwagę jeszcze i to, że z chwilą powołania rządu, większość parlamentarna nie tyle rządem rządzi, ale raczej jest przez rząd „przekupywana” niezliczonymi różnymi posadkami i odpowiednio skrojoną ustawą budżetową. Tworzy to niemal absolutną dominację szeroko rozumianego „rządu” (w praktyce podsekretarzy stanu) nad większością parlamentarną, i szerzej – nad całym Sejmem.

 

W zakończeniu tego stronniczego „czytania konstytucji”, stwierdzam, że obecna konstytucja w zakresie Rozdziału II i innych artykułów dotyczących praw i wolności obywateli, nie gwarantuje ani praw, ani wolności. Niemal w każdym przypadku odsyła do ustaw, które można uchwalać zwykłą większością głosów. Zatem w zakresie praw i wolności obywateli ustawy stoją ponad konstytucją. Ustawodawca nie chciał sobie wiązać rąk zbyt ścisłymi gwarancjami praw i wolności. Czy idący owczym pędem za авторитетами Komitetu Obrony Demokracji o tym wiedzą. Czy ten stan rzeczy kiedykolwiek ulegnie zmianie?

 

Jakub Brodacki

5
5 (2)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>