Porozumienie przeciw monowładzy

 |  Written by alchymista  |  0
Cecha, której najbardziej się bali komuniści w Kaczyńskim, to przede wszystkim nieprawdopodobna wręcz zdolność do zapamiętywania mikro-zdarzeń, ułamkowych gestów, słów-kluczy, twarzy, grymasów.
Opublikowana dwa lata temu autobiografia Jarosława Kaczyńskiego z lat 1989-1998 pt. Porozumienie przeciw monowładzy. Z dziejów PC (Zysk i ska, w koedycji z Srebrna sp zoo, Poznań 2016) może być dla większości czytelników irytująca, a jednocześnie nudna. Nie ma tu wzniosłych słów, nie ma teatralnych gestów, które tak przecież kochamy, nie ma gotowych recept na kamień filozoficzny w polityce, żadnych „ostatecznych rozwiązań”, a jedynie coś w rodzaju pływania we mgle, w wielkim budyniu, jakim była rzeczywistość polityczna po upadku zewnętrznych form komunizmu. Kaczyński zdawał sobie sprawę, że PRL-wskie niby-państwo, jego urzędy, dygnitarze oraz urzędnicy są osnuci mgłą i prawie zupełnie nierozpoznani. Nie wiadomo, kto jest kim ani z kim warto się dogadać, a kogo bezwzględnie trzeba wyrzucić na śmietnik historii. Należy więc dokonać rozpoznania walką i uczyć się w walce, na bieżąco, dokonując zmian strategii.
Autobiografia napisana jest szczerze aż do bólu. Nie znaczy to, że Kaczyński ujawnia o sobie wszystko, ale że widzimy jak na dłoni zarówno wady i słabości, jak zalety i źródła siły tkwiące w tym człowieku. Do słabości należy przede wszystkim nadmierny apetyt i skłonność do lekkich trunków (piwo, wino). Są to cechy, które jakoś dziwnie kojarzą się z politykami. Wszędzie – od lewa do prawa – widzimy spuchnięte twarze, nalane mordy, karykaturalnie zniekształcone figury mężczyzn kiedyś może i pulchnych, a potem spotworniałych, rozdętych. Często są to efekty przebytych chorób, zażywanych leków, ale często niestety także efekty obżarstwa i pijaństwa oraz nocnego życia towarzyskiego. Życie w ciągłym stresie, między ambicjami politycznymi a rytualnymi i często debilnymi wymaganiami wyborców, którzy z życia politycznego rozumieją „piąte przez dziesiąte”, powoduje potrzebę odprężenia, odreagowania. Politycy mają wówczas zazwyczaj do wyboru: dziewczyny albo konsumpcję. Czasem biorą jedno i drugie. Kaczyński jako polityk konserwatywny wybrał konsumpcję.
Istotną wadą Kaczyńskiego, o której nie ma sensu długo się rozwodzić, jest nadmierne przesunięcie akcentu na politykę gabinetową i brak tej umiejętności, którą niestety posiadał Wałęsa – to znaczy do polityki wiecowej, do wsłuchiwania się w nastroje. W całej karierze Kaczyńskiego właściwie tylko w latach 1992-1993 PC podjęło próbę „wyjścia na ulicę”. Próba ta była konieczna, aby przeszkodzić Wałęsie w wygraniu drugiej kadencji; z drugiej jednak strony dziwi stwierdzenie samego Kaczyńskiego: „głosowałem na Wałęsę, uważając, że nie mogę poprzeć komunistów”. Sam autor przyznaje, że był w tym niekonsekwentny, zwłaszcza że po drugiej kadencji Wałęsy spodziewał się jak najgorszych rzeczy, to znaczy takich rzeczy, które działy się na Ukrainie podczas prezydentury Janukowycza.
O cechach pozytywnych można mówić długo. Po pierwsze odwaga. Nikt nie żyje bez strachu, więc odwaga to akt woli. Kaczyński całą swoją działalnością dawał (i daje) dowody odwagi. Jego życie i zdrowie cały czas jest w niebezpieczeństwie. A do tego miał wówczas odwagę włączać się w nurt życia państwowego, którego nie znał zbyt dobrze i którego się dopiero uczył. Po upadku rządu Jana Olszewskiego Kaczyński właściwie tylko tracił wpływy, a mimo to zachował niezależność i pozycję. Nie poddał się. A więc druga pozytywna cecha – niebywała wręcz wytrwałość. I to przy nieustannych medialnych atakach i pomówieniach (tzw. czarny PR). Miał też zdolność do prowadzenia gry i doskonale rozumiał w jaki sposób wymanewrować przeciwników. Są to cechy niezbędne każdemu przywódcy i pożądane przede wszystkim dla głowy państwa.
Komuniści obawiali się Kaczyńskiego, choć z pozoru trudno zrozumieć dlaczego. Nie był przecież ani integralnym nacjonalistą, ani radykalnym katolikiem, a jednak przeżył co najmniej dwa zamachy na swoje życie, z których jeden o mało nie skończył się śmiercią lub kalectwem. Postulat członkostwa Polski w NATO nie był, jak się zdaje, wystarczającym powodem, by kogoś wykończyć; potrzebny był jakiś inny powód, który Kremlowi i jego rozgałęzionym mafiom nie dawał spokoju. Jakaś cecha charakteru, którą Moskwa odczytywała jako wyjątkowo groźną dla swoich interesów.
Po lekturze książki mam na ten temat własną teorię. Cecha, której najbardziej się bali komuniści w Kaczyńskim, to przede wszystkim nieprawdopodobna wręcz zdolność do zapamiętywania mikro-zdarzeń, ułamkowych gestów, słów-kluczy, twarzy, grymasów. Cecha ta większości ludzi na ogół niemile się kojarzy ze światem służb specjalnych, z podglądaniem innych, inwigilacją. Łatwość, z jaką do Kaczyńskiego przylgnęły różne podejrzenia i epitety, rozsiewane przez ludzi Unii Demokratycznej, daje się tym właśnie tłumaczyć. Jest to bowiem cecha typowa dla dworaków tyranii rosyjskiej, a potem sowieckiej. A tyranii Polacy w ogóle nie lubią i na ogół mają trudności ze zrozumieniem, jak ona działa, czują do tego instynktowny wstręt. Jak napisał Cornelius Castoriadis (W obliczu wojny, Londyn 1985), w ustroju sowieckim „Powodzenie jednostki łączy się z dość rozwiniętą inteligencją instrumentalną (…). Wymaga przede wszystkim dobrego sprytu i doskonałej pamięci do twarzy i mikro-zdarzeń”. Te właśnie cechy posiada Jarosław Kaczyński, i właśnie te cechy musiały na Kremlu budzić niepokój, bo rozpoznawano w nich coś własnego. Ten człowiek jest niebezpieczny – musieli zapewne raportować sowieccy dyplomaci i oficerowie służb – ponieważ wie, jak myślimy i potrafi myśleć tak, jak my.
Kaczyński zatem bez pudła rozpoznał czym w istocie jest koncepcja „etosu Solidarności”, lansowana przez środowisko skupione wokół Bronisława Geremka. Pojęcie „etos Solidarności” znaczyło „mniej więcej tyle, co >zgodnie z linią partii<. A linię ustalały autorytety. Zaś autorytety były powoływane przez media, to znaczy w istocie >Gazetę Wyborczą<. Koło się zamykało”. Massmedia miały więc wejść w rolę kierowniczej partii rządzącej, zaś świat polityczny miał za zadanie brać na siebie gniew ludowy spowodowany kryzysem gospodarczym.
Drugie zagrożenie, które Kaczyński rozpoznał bardzo szybko, to mechanizm podwójnego profitu, z którego korzystał Sojusz Lewicy Demokratycznej. SLD korzystał z niezadowolenia społecznego, jakie wywołują przemiany gospodarcze, a jednocześnie był ich głównym beneficjentem. Nomenklatura się uwłaszczała, kontrolowała obieg pieniądza, ale bezrobocie, upadek PGR-ów, nędza rolników, ogólna bieda, głodne dzieci, niespłacone kredyty i przepadek majątków rodzinnych (inflacja, książeczki mieszkaniowe) tworzyły dynamikę, która potem wyniosła SLD do władzy. Jeśli prawdą są pogłoski o tym, że w niektórych środowiskach sędziowskich trwa obecnie „strajk włoski”, polegający na przeciąganiu spraw (zwłaszcza karnych) w nieskończoność, to podobne zjawisko może nam zagrozić także dziś, w roku 2018.
Świadomość, że każdy Twój ruch jest kontrolowany, może być obezwładniająca. W latach 1989-1990 Kreml skutecznie kontrolował proces decyzyjny w Polsce. Następnie, w związku z kryzysem budżetu rosyjskiego, stawało się to coraz trudniejsze, jednak rozbudowane w Polsce mafie rosyjskie pasożytowały na pracy Polaków, odbierając Polsce znaczną część jej bogactwa. Nawet teraz, gdy rosyjska mafia jest w defensywie, Rosjanie próbują pasożytować na niemal każdej koncepcji czy ideologii, znajdującej w Polsce szerszy oddźwięk. Tak jest na przykład z dość naturalnym dla każdego narodu przywiązaniem do suwerenności i niepodległości. Tak również jest z ideologią gender i z liberalizmem. Rosyjskie trolle (dawniej: agenci) krążą również wśród zwolenników PiS i zniekształcają przekaz idący z Nowogrodzkiej, uskrajniają go, wykolejają, kierują w bagno. Psychologicznie łatwiej jest wrogów zdekomunizować lub zabić. A jednak nasz naród został postawiony w wyjątkowo trudnej sytuacji. Musieliśmy (i stale musimy) rozpoznawać kto jest swój, a kto obcy, bez prawa do jego „zdekomunizowania” bądź zgładzenia. W jakimś sensie konspira trwa nadal. Wielu wpada przez to w paranoję i konspirologię. Inni jako szczepionkę wybierają skrajny, integralny nacjonalizm albo radykalny lub wręcz dewocyjny konserwatyzm. Jeszcze innym się zdaje, że wobec ofensywy jakoby „konserwatywnego” i „chrześcijańskiego” Putina, najlepiej być lewicowcem lub nawet libertynem. Żaden z tych sposobów nie jest dobry i nie chroni przed manipulacją. Autobiografia Kaczyńskiego stara się pokazać rzeczywistość nagą, odideologizowaną. Dla jednych to będzie przykre i oburzające, dla innych – pouczające. Rozum, rozum i jeszcze raz rozum!
Autobiografia Jarosława Kaczyńskiego ma jedną wadę redakcyjną, a mianowicie nadmiernie rozdęte akapity. Przy tak refleksyjnej gawędzie, jaką snuje lider Prawa i Sprawiedliwości, akapity pozwoliłyby na nieco lepszą nawigację i orientację, co gdzie się znajduje. Bez uważnej i wnikliwej lektury można przegapić wiele ważnych i cennych informacji. Być może autor testuje, czy posiadamy zdolności do uchwycenia tych wszystkich mikro-zdarzeń, których sam był świadkiem, i które ciągle obserwujemy w polskiej polityce, nieustannie poddawanej presji Kremla.

Jakub Brodacki
5
5 (5)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>