Głodna niedziela

 |  Written by Krzysztof Karnkowski  |  0
Kwestia zakazu handlu w niedzielę jako teoria budziła spory i emocje. Praktyka przyniosła również histerię i obudziła dość niskie instynkty części pracodawców. Zamykanie sklepów o 24 w sobotę i otwieranie ich równo z początkiem poniedziałku nie ma raczej uzasadnienia ekonomicznego. Przy niewielkim zainteresowaniem ze strony klientów, wygląda to tak, jakby chodziło po prostu o odegranie się na pracownikach. Pozostaje mieć nadzieję, że kilka podobnych weekendów każe zweryfikować sieciom supermarketów tę strategię.
Ustawa ma swoich zwolenników i przeciwników, z których każda strona jest w stanie przedstawić sensowne argumenty. Rozmowa stała się jednak niemożliwa, gdy zamiast nich rozpoczęła się pompowana przez opozycję panika. Polska miała stać się w niedzielę krajem głodnym, złym i ponurym. Polacy zaś mieli Prawu i Sprawiedliwości nie wybaczyć. Ryszard Petru poszukiwał poprzez media społecznościowe sygnalistów, którzy będą donosić mu o przypadkach otwierania sklepów wbrew nowym przepisom. Być może jest to sposób na podratowanie partyjnych funduszy? Nowoczesna ogłosiła też na niedzielę konferencję prasową w jednym z warszawskich centrów handlowych. Na miejscu nie zastali jednak dziennikarzy, mogli zobaczyć natomiast liczne otwarte w galerii małe punkty sprzedaży. Konferencja ostatnie się nie odbyła. O ile jednak zrozumiałe, że Po i Nowoczesna mocno stają w obronie… niemieckich konsumentów, wpadających do ans na zakupy, dziwi postawa PSL. Przecież ustawa w obecnej formie stwarza szanse nie tylko dla drobnych prywatnych właścicieli, lecz również dla rolników, zyskujących okazję, by bezpośrednio, w sytuacji pojawienia się na rynku luki, sprzedawać własne produkty. Zamiast zauważenia tej możliwości ludowiec, poseł Paweł Bejda, w telewizyjnym studiu ograniczenie handlu w niedzielę porównuje do podejmowanych przez komunistów prób zniechęcenia ludzi do obecności na mszy świętej. Oprócz polityków, zabawnie wypadły też media, oczekujące na możliwość przeprowadzenia transmisji z końca świata na żywo. Zamiast niej trafił im się co najwyżej fotoreportaż z galerii, w której w sobotę nie było większego, niż zazwyczaj ruchu.
Nic nie wskazuje na to, by działo się coś niepokojącego. Ludzie wykorzystali piękną, ciepłą niedzielę, głodny nikt zdaje się nie chodził i tylko w sobotę niektóre sklepy ogarnęła histeria zakupów tak wielka, jakbyśmy szykowali się na tygodniowe oblężenie lub co najmniej długi weekend. Kwestie, takie jak kłopoty pracowników zmuszonych do pracy w nowych, niewygodnych godzinach, lecz również tych, którzy pracowali dorywczo wyłącznie w weekendy rozwiąże ta sama niewidzialna ręka rynku, w którą nagle zwątpiła ostatnio duża część jej wolnościowych wyznawców. Od kilku lat mieliśmy w kalendarzu dni ustawowo wyłączone z handlu w dużych placówkach, w które sprzedawać swój towar mogli jedynie właściciele sklepów. Sprawdzało się to bez większych problemów, dziwi więc aż taki opór przeciw rozciągnięciu tego systemu na część niedziel. Pokazuje to też, że hasło o „zakazie handlu” jest całkowitym fałszem – wystarczy zerwać się ze smyczy kilku dużych, zagranicznych graczy i poszukać swojego sklepu osiedlowego. Być może będzie otwarty.
Przeciw nowym przepisom mocno wypowiadają się dziennikarze, uważający się za zwolenników rynku i wolności gospodarczej.  Oni również nie zauważają jednak faktu, że nowe rozwiązania mogą być dla tych wartości mocnym wsparciem, faworyzują bowiem drobnych kupców i przedsiębiorców, przynajmniej częściowo przywracając tym samym naruszaną przez sieci supermarketów równowagę. Każe to zastanowić się, czy faktycznie chodzi więc o rynek, czy tylko o „ryneczek” któregoś z większych graczy. Nie minęlo kilka godzin obowiązywania przepisów, a już po prawej stronie medialnego dyskursu pojawiła się pierwsza opinia, że rząd będzie musiał wycofać się z zakazu. Ostatnio zresztą dziennikarze niepokorni coraz częściej próbują wpływać na władzę, a także jej wyborców, suflując złagodzenie poszczególnych rozwiązań, z ustawą o IPN na czele. Ta nowa narracja da się sprowadzić do założenia, że polityka godnościowa powinna sprowadzać się jedynie do pustych haseł, które zadowolą elektorat, natomiast konkretne działania jako zbyt kosztowne powinny zostać zarzucone.
Wszystko to dzieje się zaś w momencie, gdy kolejny raz wychodzi na to, że osamotnienia obawiamy się jednak trochę na wyrost. W Unii Europejskiej dostajemy wsparcie od państw bałtyckich w kwestii reform wymiaru sprawiedliwości. Jest to o tyle istotne, że wcześniej urzędnicy unijni wielokrotnie sugerowali, ze w przypadku konkretnych kroków, wymierzonych przeciwko Polce, mogą szukać sposobu na wykluczenie z głosowania naszego jedynego dotąd pewnego sojusznika, Węgier. Choćby poprzez objęcie ich analogiczną procedurą i załatwienie spraw hurtem. Gdy jednak będzie szło już nie o jedno, lecz cztery państwa, sytuacja wydaje się być dla nas o wiele lepsza. Nie wiadomo, jak wpłynie na naszą pozycję w UE zmiana władz we Włoszech, na pewno jednak zachwieje ona polityką całej unii. Już teraz jeden z liderów nowej koalicji, Mario Borghezio, mówi, że Polska będzie dla jego kraju wzorem prowadzenia twardej polityki wobec Brukseli. Kilka dni żyliśmy sprawą sankcji, jakimi według dwóch dziennikarzy Onetu miały obłożyć Polskę Stany Zjednoczone. Przez trzy dni, każdego wieczoru docierało do nas dementi ze strony Białego Domu i trzy dni było ono lekceważone przez powtarzających kłamstwo polityków i medialnych ekspertów. Po odjęciu jednak elementu radosnej twórczości dziennikarzy zostaliśmy z wiedzą, dostępną nam również wcześniej – że część rozwiązań z nowej ustawy o IPN Amerykanom nie odpowiada i wymaga skuteczniejszego wyjaśnienia im tej sprawy. Jeśli nadal poważnie traktujemy letnie wystąpienie Donalda Trumpa, nie powinno być to sprawą niemożliwą. Że zaś sytuacja nie jest bardzo groźna świadczy zwykły rachunek zysków i strat dla kraju, dla którego jesteśmy najpoważniejszym partnerem w tej części świata. Potwierdza to fakt rozważania zwolnienie Polski, jako wiernego sojusznika i uczciwego płatnika NATO z ceł na niektóre surowce. Wszystko zaś w przededniu możliwej wojny celnej USA z Unią, w której to warto upatrywać prawdziwej przyczyny lansowania fałszywych informacji, których efektem może być wbicie klina między Warszawę a Waszyngton. Jak zawsze kluczowa jest odpowiedź na pytania kto zyskuje i kto płaci.
Opozycja tradycyjnie próbuje ugrać coś dla siebie na wszystkich prawdziwych lub zmyślonych konfliktach, opisanych wyżej. Pikiety w centrach handlowych, załamywanie rąk nad izolacją Polski, zapowiedź odwołania każdej reformy i zmiany, wprowadzonej przez PiS. Po zapowiedzi przywrócenia OFE (Platforma liczy tu na krótką pamięć wyborców), handlu w niedzielę, stopni generalskich Jaruzelskiego i Kiszczaka przeciwnikom PiS pozostaje chyba już tylko zapowiedź obciążenia beneficjentów 500+ kosztami zwrotu świadczenia. I tradycyjne zdziwienie, czemu w sondażach wygląda to dla niej tak fatalnie, jak wygląda.
Na koniec warto zauważyć, że podczas kolejnej miesięcznicy mogliśmy, pomimo znalezienia u niego w domu całego arsenału, podziwiać niejakiego „Farmazona”. Krzywda nie dzieje się też skazanemu za handel kobietami Konradowi M. O Janie Burym, czy Krzysztofie Kwiatkowskim szkoda nawet pisać. Jeśli coś miałoby naprawdę zaszkodzić PiS, to właśnie to. Satysfakcja z odkrywania kolejnych afer poprzedników i kolejnych przekrętów dzisiejszych opozycjonistów jest tym bardziej gorzka, im więcej towarzyszy jej poczucia imposybilizmu  państwa. W tej dziedzinie wciąż zostało bardzo wiele do zrobienia, czas natomiast mija nieubłaganie. Mamy chleb (nawet w niedzielę), lecz wciąż oglądamy jedynie rozgrzewkę zamiast igrzysk.

artykuł ukazał się we wtorkowym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
5
5 (3)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>