Jak Kaczyński zabił brata czyli sędziowska niezawisłość

 |  Written by Rosemann  |  0

Nauczony bardzo złymi doświadczeniami zacznę od prośby do czytelników, szczególnie tych komentujących, by zdanie na temat tekstu starali się sobie wyrobić po przeczytaniu całego tekstu a nie tylko tytułu.

Rzecz, co łatwo zgadnąć, dotyczyć będzie wczorajszej rozprawy w sprawie cywilnej o ochronę dóbr osobistych z powództwa Jarosława Kaczyńskiego przeciwko Lechowi Wałęsie. Ten dość długi opis sprawy jest konieczny by objaśnić na czym polega mniej więcej sprawa tego typu. W sprawach cywilnych, o czym mam nadzieję wie każdy, strony określa się mianem „powoda” (ten, który wnosi powództwo) i „pozwanego” (ten, przeciwko któremu powództwo jest wniesione).

Zasadniczo rzecz ujmując sprawa tego typu polega na tym, że powód musi wykazać, że pozwany dopuścił się naruszenia jego dóbr czyli w tym konkretnym wypadku, że Lech Wałęsa rzeczywiście zarzucił czy tam zarzucał publicznie Kaczyńskiemu sprawstwo katastrofy w Smoleńsku oraz chorobę psychiczną i ewentualnie, o ile są wątpliwości co do tego, wykazać że takie zarzuty faktycznie są dla niego obraźliwe. Obowiązkiem pozwanego, czyli Lecha Wałęsy jest wykazanie (także poprzez przedstawienie dowodów), że jego twierdzenia oparte są na prawdzie. W sprawach cywilnych strony mają równy status i nie jest tak, że tak zwany „ciężar dowodu” spoczywa w całości na składającym pozew lecz tak, że obie strony mają swoje obowiązki.

Jeśli ktoś miał wczoraj okazję oglądać transmisję rozprawy, może się zastanawiać o czym ja „do niego rozmawiam”. Faktycznie prowadząca sprawę sędzia skupiła się głownie na tym, co wyżej nazwałem rozwianiem wątpliwości co do tego, że twierdzenia Lecha Wałęsy były czy są dla Jarosława Kaczyńskiego obraźliwe. Czyli, mówiąc obrazowo, pani sędzia chciała wiedzieć czy faktycznie Kaczyński kazał bratu się zabić, czy z tej śmierci już się otrząsnął i czy przez to mu psyche nie siada. I tylko na pierwszy, jakże mylny rzut oka można było odnieść wrażenie, że oglądamy proces karny o zabójstwo, w którym Wysoki Sąd stara się doszukać okoliczności łagodzących w stanie psychicznym oskarżonego Jarosława Kaczyńskiego.

Jeśli ktoś uważa, że moja kpina z Wysokiego Sądu jest nie na miejscu radzę odnaleźć kluczowy moment tej rozprawy. Dokładnie ten, w którym prowadząca rozprawę zadaje pozwanemu czyli Lechowi Wałęsie kluczowe dla całej sprawy pytanie czy ma on jakiekolwiek dowody na poparcie swoich twierdzeń dotyczących treści rozmowy braci Kaczyńskich w dniu 10 kwietnia 2010 r. Pytanie, na które odpowiedź jest w zasadzie jedyną, którą skład prowadzący sprawę musi usłyszeć by móc sprawę rozstrzygnąć.

- Czy Pan, na podstawie relacji innych osób, miał jakąś wiedzę o treści tej rozmowy?

 - Na temat Smoleńska ja zakończyłem, proszę nie pytać bo nie będę odpowiadał.

- … No dobrze. Czyli w tej sprawie nie chce Pan sądowi wyjaśnić.”*

I w tym miejscu następuje rzeczywisty koniec sprawy.  Cokolwiek  prowadząca ją dalej mówiła czy postanawiała. I można by przejść nad tym do porządku bo w zasadzie Wałęsa tym stwierdzeniem odpuścił walkę o wygranie sprawy przy założeniu, że toczy się ona przed bezstronnym składem. Tyle, że ta potulna zgoda pani sędzi w kluczowej dla sprawy kwestii mocno koliduje z jej trwającą kilka godzin dociekliwością wobec Jarosława Kaczyńskiego w kwestii naprawdę pobocznej.

I trudno dziwić się i temu, że dla niektórych postępowanie prowadzącej rozprawę było niczym innym jak chęcią nękania powoda czyli Jarosława Kaczyńskiego jak i próbą owocującego fotograficzną dokumentacją walki pani sędzi z „reżimem” dociekania z czego jej postępowanie wynika.

Pierwsze, co przyszło mi do głowy gdy widziałem relacje z „orania” Kaczyńskiego przez panią sędzię najwyraźniej lubującą się w analizach psychiki występujących przed nią osób to to, że oprócz upokorzenia męczącym i bezsensownym przesłuchaniem dała Kaczyńskiemu ważny choć chyba niezamierzony prezent. W postaci naprawdę dużych wątpliwości co do swojej bezstronności i coraz mniejszych co do tego, że wymiar sprawiedliwości to dno, od którego koniecznie musimy się odbić.

Ostateczny wynik sprawy w zasadzie nie ma znaczenia. Jeśli będzie korzystny dla Kaczyńskiego, nie zdziwię się bo Wałęsa bredzący o treści rozmowy, której nie słyszał, czego nie ukrywa zresztą, wygrać tego starcia po prostu nie może. Tym bardziej, że odmówił dowodzenia, że miał podstawy mówić, co mówił. Jeśli sąd uzna racje Wałęsy, po tym, co wczoraj widziałem też się nie zdziwię. Bo tu idzie o sędziowską niezawisłość. O nic więcej.


* https://twitter.com/tvp_info/status/1065628406124109824?ref_src=twsrc%5Etfw%7Ctwcamp%5Etweetembed%7Ctwterm%5E1065628406124109824&ref_url=https%3A%2F%2Fniezalezna.pl%2F246834-przesluchanie-walesy-to-farsa-on-oglasza-ze-wiecej-nic-nie-powie-a-bezradna-sedzia-no-dobrze
5
5 (1)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>