Koreańskie kino w Warszawie

 |  Written by Krzysztof Karnkowski  |  0
Już po raz trzeci jesienią odbył się Warsaw Korean Film Festival, skromny, lecz ciekawy przegląd koreańskich produkcji, w ramach którego zobaczyć mogliśmy kilka kasowych, komercyjnych przebojów, mniej spektakularne produkcje niezależne, wreszcie odrestaurowany film „Pokojówka”, przełomowy dla koreańskiego kina obraz z 1960 roku.

Pokazy podzielono na trzy bloki, poświęcone produkcjom komercyjnym, artystycznym, pokazywanym na międzynarodowych festiwalach, wreszcie – autorski blok reżyserki Kim Hee-jung, absolwentki łódzkiej filmówki.  Jej najnowszy film, opowiadające o specyficznej relacji alkoholika i zakonnicy „Ścieżki na śniegu”, właściwie mógłby rozgrywać się również w Polsce. Widzowie mogli zobaczyć również trzy inne filmy Kim, w tym dwie etiudy szkolne sprzed kilkunastu lat. Najważniejszym wydarzeniem części artystycznej był pokaz wspomnianej już „Pokojówki”, filmu w swoim czasie brawurowego i przełamującego wszelkie tabu. Opowieść o młodej kobiecie, uwodzącej żonatego mężczyznę, niszczącej spokojne życie zatrudniającej ją rodziny, później zmuszonej do aborcji, była w 1960 roku bardzo trudna dla koreańskiego widza. Odgrywająca tytułową rolę aktorka, zdecydowanie wyprzedzająca swój czas, została przez Koreańczyków znienawidzona tak powszechnie, że pomimo znakomitych umiejętności zakończyć musiała karierę. Jako klasykę koreańskiego kina „Pokojówkę” pod tytułem „The House Maid” obejrzeć można legalnie w internecie dzięki pracy tamtejszego Korean Film Archive. Film Kim Ki-younga odniósł tak potężny sukces, że doczekał się kilku późniejszych wersji w reżyserii samego reżysera, oraz re-maku z 2010 roku.

Najciekawsze rzeczy działy się w sekcji komercyjnej odwzorującej najważniejsze tendencje we współczesnym kinie Korei. Otwierający festiwal film „Miłość i kłamstwa” (reż. Park Heung-sik) to mocno oderwany od historycznych realiów, lecz miły dla oka i ucha film muzyczny, rozgrywający się w schyłkowym okresie japońskiej okupacji Półwyspu Koreańskiego. Po wielkim sukcesie „Zabójstwa” Choi Dong-huna sprzed dwóch lat ten ponury okres w historii kraju jest bardzo chętnie pokazywany przez rodzimych filmowców. „Love, lies” to historia dwóch przyjaciółek, porzucających śpiew klasyczny dla karier gwiazd rodzącej się muzyki pop, rywalizujących ze sobą o mężczyznę i popularność. Rywalizacja ta jedną z nich doprowadzi do śmierci, drugą zaś do zdrady. „Miłość i kłamstwa” to najsłabszy, lecz niewątpliwie mający potencjał komercyjny, film z tego zestawu.

„Prawda jest inna” („The truth beneath” w reż. Lee Kyoug-mi) to już zupełnie odmienne rejony koreańskiego kina. Film w pierwszych zapowiedziach jawił się jako polityczny thriller, jednak okazał się być czymś o wiele bardziej złożonym gatunkowo. Tuż przed wyborami znika córka kandydata na burmistrza, podejrzenia padają na jego politycznych konkurentów, prawda okazuje się być, zgodnie z tytułem, inna i bardziej przerażająca. Nim ją odkryjemy, poznamy nieznane wcześniej rodzicom życie szkolne córki, będziemy też świadkami narastania histerii i rozpaczy matki, której świat rozpadnie się – i to kilka razy. To kino trudne, ambitne i utrzymane na bardzo wysokim poziomie, oparte o złożoną intrygę. W tle mamy zaś wątki uniwersalne - brak zainteresowania rodziców  życiem dzieci czy hipokryzję polityków.
W niedzielę, 12 listopada, na jednym z bardziej oblężonych seansów, warszawscy widzowie zobaczyć mogli „The Villainess” Jung Byung-gila. To film, w którym widzowie, znający koreańskie kino jedynie z „Trylogii Zemsty” Park Chan-wooka („Pan Zemsta”, „Old Boy”, „Pani Zemsta”), zobaczą wszystko, co spodziewają się zobaczyć. Mamy tu więc piękną Kim Ok-bin, samotną mścicielkę, zmuszoną do współpracy z tajną organizacją i poszukującą zabójców swojego ojca. „Villainess” to feeria przemocy, w której wszelkie rekordy bije zarówno wyobraźnia reżysera, jak umiejętności techniczne jego ekipy. Kilka scen z tego obrazu ma szansę przejść do historii kina, sam film zaś na pewno zostanie zapamiętany na długo. Mam nadzieję, że zobaczymy go jeszcze na normalnej kinowej dystrybucji,  pewności niestety nie ma. W ostatnich miesiącach zapowiadano polskie premiery kilku filmów z Korei Południowej, kończyło się jednak na kilku seansach w niszowych kinach i najmniej atrakcyjnych godzinach. Polski dystrybutor przestraszył się nawet wielkiego, międzynarodowego przeboju „Train to Busan”. Może jednak „The Villainess” czeka lepszy los. Na razie film dostał polski, bardzo kiepski tytuł „Pani Zło”, wskazujący na to, że ewentualna promocja oparta będzie na skojarzeniu z Park Chan-wookiem. Pozostając jednak pod wrażeniem strony wizualnej i technicznej filmu, nie sposób zauważyć, że fabuła potraktowana w nim została jedynie pretekstowo. Nie znaczy to jednak, że na ekranie mamy tylko artystycznie ukazaną przemoc, pojawia się również wątek romantyczny i, chyba w tym wszystkim najsłabszy, psychologiczny pojedynek między bohaterką a osobami, w rożny sposób rozgrywających jej życie.

Na zakończenie tegorocznej edycji „Warsaw Korean Film Festival” wybrano katastroficzny dramat „Tunel” Kim Sung-hoona. W ostatnich latach Koreą Południową wstrząsnęła cała seria skandali korupcyjnych i politycznych, której zwieńczeniem było ustąpienie prezydent Park Geun-hye i jej późniejsze aresztowanie, najbardziej dramatycznym zaś momentem zatonięcie promu Sewol z dziećmi na pokładzie w kwietniu 2014 roku. Wypadek, do dziś niewyjaśniony, pociągnął za sobą protesty rodzin ofiar, brutalnie pacyfikowane przez policję, wywołał też spięcia w polityce i świecie kultury, władze blokowały bowiem poświęcony mu film dokumentalny. Atmosfera ta zaowocowała całą serią mocnych i udanych filmów, z jednej strony piętnujących korupcję polityków i wymiaru sprawiedliwości, z drugiej – obrazów katastroficznych, w których dużą rolę odgrywało ignorowanie kwestii bezpieczeństwa w imię zysku biznesmenów i wizerunku polityków. Jednym z takich filmów była „Pandora”, opowiadająca o eksplozji elektrowni atomowej, drugim „Tunel” właśnie”. To film trzymający w napięciu, klaustrofobiczny, opowiadający historię człowieka uwięzionego w zasypanym przejeździe i walce o jego wydostanie. W tej grze przeciwnikiem numer jeden nie jest wcale przyroda, lecz ludzka bezduszność, interesy firmy budowlanej, w końcu nawet zniecierpliwiona opinia publiczna. Nieszczęśnik po swojej stronie ma żonę, członka ekipy ratunkowej i… grające klasykę radio.  „Tunel” w najbliższym czasie ma pojawić się w polskich kinach, choć, jak pisałem wyżej, trudno powiedzieć, czy łatwo będzie go zobaczyć.

Pierwsza wersja plakatów, zapowiadających festiwal, pozwalała sądzić, ze zobaczymy głośny tegoroczny film „Taksówkarz”, który ostatecznie nie znalazł się jednak w programie imprezy. . To wstrząsający, z rozmachem zrealizowany film, którego tłem jest jeden z bardziej ponurych epizodów historii najnowszej Korei, masakra w Kwangju w 1980 roku. W 1980 roku doszło tam do protestów, brutalnie stłumionych przez wojsko. Według różnych źródeł zginąć mogło od 200 do nawet 2000 osób. W od władzy odsunięty został urzędujący wówczas prezydent Choi, który próbował złagodzić trochę ówczesny reżim, zastąpił go zaś o twardogłowy wojskowy Chun, rządzący do 1987. Mogliśmy już trochę poznać ten temat, również pod kątem ciekawego również dla polskiego widza wątku nierozliczenia sprawców w filmie „26 lat”. „Taksówkarz” oparty jest na autentycznej historii niemieckiego dziennikarza, który dostaje się do zablokowanego przez armię miasta, pakuje się w sam środek masakry po czym ujawnia światu prawdę, niewygodną dla władz. Tytułowy bohater to zaś zwykły, nieinteresujący się polityką kierowca taksówki z Seulu, który podstępem pozbawia innego kolegi na pozór intratnego zlecenia i w ten sposób trafia w sam środek piekła. Dla niego, patrioty a zarazem naiwnego konsumenta rządowej propagandy zupełnie niepojętego.  Co ciekawe, Kang-ho Song powtarza tu w pewnym sensie swoją rolę z „The Attorney”, w którym droga adwokata – sympatycznego cwaniaka do stania się czołowym obrońcą w procesie politycznym, a w konsekwencji prezydentem demokratycznej już Korei, była bardzo podobna. „Taksówkarz” nie jest przy tym wyłącznie ponurym dramatem, do pewnego momentu ma w sobie coś z komedii sytuacyjnej, zaś później, gdy groza narasta, jest bardzo widowiskowy. Scena, taka jak pościg wojskowych gazików i taksówek to marzenie każdego reżysera sensacji. Mam nadzieję, że jeszcze będzie okazja zobaczyć to w kinie, z drugiej strony, skoro nie zadbał o to żaden z tegorocznych festiwali, może być również.. Może uznano, że to film zbyt trudny na festiwal, jednak ta opowieść powinna być znana również polskim widzom.

tekst ukazał się w trochę krótszej wersji w styczniowym numerze miesięcznika Nowe Państwo, pierwotnie zaś psiany był jeszcze w grudniu dla Gazety Polskiej Codziennie
5
5 (2)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>