Posmoleńska gorycz

 |  Written by Krzysztof Karnkowski  |  1
Planowałem napisać, że gdybyśmy żyli w Polsce wymarzonej, wolnej, rządzonej godnie i mądrze opowieść o następstwach katastrofy smoleńskiej byłaby historią wielkich, narodowych rekolekcji w płaszczyźnie moralnej. W swoim aspekcie prawno-politycznym zaś dziejami obiektywnego, bezkompromisowego śledztwa, prowadzonego przez wymiar sprawiedliwości i zainteresowane dojściem do prawdy media. Media, które wraz z obywatelami nie dopuściłyby do żadnego negocjowania z prawdą, szukania wersji wygodnej dla silniejszych, choć budzącej wątpliwości i wewnętrzny sprzeciw. Śledztwa, zakończonego odpowiedzialnością prawną, cywilną, wcześniej jeszcze – polityczną. Chciałem to wszystko napisać, potem pomyślałem jednak, że przecież w takiej Polsce nie doszłoby do wszystkich zaniedbań i zakulisowych intryg, które doprowadziły do dramatu 10 kwietnia, a więc i sam Smoleńsk nie mógłby się wydarzyć. Nawet jeśli myśląc o tym dniu i poprzedzającej go sekwencji zdarzeń, poza nawias wyrzucimy wszystko, co mieści się w sferze podejrzeń i domysłów, a zostawimy tylko pewne fakty – stan lotniska, zachowanie BOR, dyplomatyczną, czy raczej polityczną grę między rządem, otoczeniem Lecha Kaczyńskiego i Rosjanami. A może nawet zwłaszcza wtedy.
Żyliśmy jednak w zupełnie innej Polsce. Polsce tchórzliwej, koniunkturalnej władzy, zakłamanych mediów, wreszcie obywateli w swej większości obojętnych lub zmanipulowanych, czasem zaś pełnych nienawiści i pogardy. W której władze i media pozwolić sobie mogły na takie, a nie inne podejście do tematu. Pozorowane śledztwa i prace organów państwa, których jedynym założeniem była uległość wobec strony rosyjskiej, o których dowiadujemy się coraz więcej. Z drugiej strony – orkiestrowana przez media i afirmowana przez rozmaite gwiazdy i autorytety nienawiść do wszystkich, chcących pielęgnować pamięć i upominać się o prawdę. Pogarda do żywych sprzed feralnego poranka od razu stała się pogardą dla zmarłych. Sięgającą nawet po kpinę i żarty, w czym prym wiódł oczywiście Janusz Palikot, jednak wina rozkłada się przecież na wszystkich, tak chętnie udzielających mu głosu.
Owszem, przez chwilę komuś wydawać się mogło, że będzie inaczej. Wtedy, gdy pisma i portale nagle odkryły dostojne zdjęcia Marii i Lecha Kaczyńskich, Pierwszej Damy i Prezydenta. Gdy nawet Adam Michnik zastanawiał się, czy nie mówił i nie pisał za ostro (potem, przez kogoś dopytany, odpowiedział, że ostatecznie wyszło mu, że nie). Jednak nienawiść nie zniknęła ani na chwilę. Nie jest prawdą, że społeczeństwo się zjednoczyło, a podzieliła je decyzja o pochówku. Od pierwszych minut po dotarciu do Polski informacji, na Facebooku protestowano przeciwko robieniu z ofiar bohaterów. Wideo z rozterkami Michnika nie podobało się czytelnikom jego portalu. Od razu, jeszcze zanim stało się to obowiązującą narracją, w Salonie24, wtedy jeszcze centralnym miejscu polskiej blogosfery, wśród wpisów osób zasmuconych i bezsilnych w obliczu tego, co się stało, pojawiły się inne głosy. „zgineli ludzie, którzy do tej pory nie wachali sie używać innych tragedii do swoich gierek. Prędzej nazwe to sprawiedliwością niz tragedią.(…)Zginął Lech Kaczyński nie Jan Paweł II” (pisownia oryginalna) – pisze ~panbond w notce pod tytułem „Żadna tragedia”. Od dotarcia do nas wiadomości ze Smoleńska minęły dopiero trzy godziny. Trochę później, na blogu ~waldburga po raz pierwszy czytam o winie pilotów. Cytowany przez blogera ekspert jednej z niemieckich stacji twierdził, że w nagraniu rozmów z kabiny pilotów padły słowa "prezydencki samolot ląduje tam, gdzie mu się podoba". Tak daleko nawet później mało kto się wypuszczał w propagandowym ataku, ale droga, znaczona plugawymi obrazkami z hasłem „Ląduj dziadu” została już wytyczona. Potem przyszedł spór o Wawel, obrona krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Wielotygodniowy festiwal chamstwa i przemocy, przez media określany jako narodziny społeczeństwa obywatelskiego. Ostatnio przeżywający swoje odrodzenie pod szyldem „Obywateli RP”.
Nim jednak przyszli bojówkarze spod znaku Pawła Kasprzaka i jego kolegi „Farmazona”, był jeszcze film „Smoleńsk”. Sekowany przez ówczesne ministerstwo kultury, PISF i środowisko artystyczne. Deklaracje osób niezapytanych, że w obrazie Krauzego nie zamierzają wystąpić.  Na czele z Marianem Opanią, który odmówił zagrania Lecha Kaczyńskiego, nim ktokolwiek zdążył mu ją zaproponować. Choć trzeba przyznać, że jego deklaracja dała impuls do kilku zgłoszeń osób zainteresowanych tą rolą, z którą finalnie, całkiem sprawnie zmierzył się Lech Łotocki. Film przez „spontanicznych” internautów masowo wdeptywany w błoto poprzez wystawianie najniższych ocen na polskich i zagranicznych serwisach filmowych, tak, by jeszcze przed premierą znalazł się w grupie najgorzej ocenianych produkcji świata. Ba, przed „Smoleńskiem” był jeszcze prawie zapomniany „Prosto z nieba” Piotra Matwiejczyka, twórcy nie związanego z polityką, a już na pewno nie w jej prawicowym wydaniu, który jednak, siłą rozpędu, również zebrał jak najgorsze oceny. „Film Matwiejczyka jest tak zły, że nawet gdyby wszyscy prawicowi radykałowie połączyli się w jeden inteligentny superbyt, nie potrafiliby go obronić.” – pisał na Filmwebie Michał Walkiewicz. Już to zdanie, od którego zaczyna się recenzja, wskazuje, że nie chodzi wcale o poziom obrazu, a o polityczne obsesje autora.
Obywatele RP od kilkunastu miesięcy próbują obrzydzić uczestnikom miesięcznice katastrofy smoleńskiej. Wyzwiskami, wrzaskiem, groźbami przemocy. Dla osób, które nie załapały się na oficjalne wejściówki już zeszłoroczna rocznica upłynęła pod znakiem przepychanek, zakłócanej okrzykami modlitwy, również podczas mszy na pl. Zamkowym i nieprzyjemne poczucie znalezienia się nie po tej, co trzeba, stronie barierek. W lutym doszło do morderstwa, dziwnie wyciszonego przez media i już chyba zapomnianego przez opinię społeczną. Podczas kłótni o barierki, chroniące uczestników obchodów, zdenerwowany ich obecnością bandzior  zaatakował nożem broniącego tego rozwiązania warszawskiego tramwajarza.  Dziś, gdy odbywa się ostatnia, 96 miesięcznica, Obywatele RP oficjalnie ogłaszają swoją wygraną. Chełpią się, że to ich agresja wygania żałobników z Krakowskiego Przedmieścia. Ich głosem staje się Agnieszka Holland. Autorka filmu „Zabić księdza” o bł. księdzu Jerzym Popiełuszce o miesięcznicach pisze tym samym językiem, którym Jerzy Urban opisywał msze za ojczyznę w żoliborskiej świątyni.
Na koniec trzeba wspomnieć o jeszcze jednym aspekcie sprawy. W ostatnich tygodniach dowiedzieliśmy się o kolejnych ważnych szczegółach, zarówno dotyczących samej katastrofy – a Państwo, czytając ten tekst, wiedzą już zapewne jeszcze więcej, jak i późniejszego śledztwa. Niestety żadna z tych informacji nie powoduje należnego wstrząsu, ba, refleksji nawet. Jeśli więc nadal prawdę dawkować będziemy sobie w małych dawkach, może okazać się, że kilka lat opóźnienia prawdziwego dochodzenia skutecznie zaszczepiło na nią wielu Polaków. I to jest ostrzeżenie również w innych sprawach, które mozolnie i bardzo, niestety, powoli, nie zawsze oczywiście z własnej winy, próbuje dziś wyjaśniać rządząca ekipa.

Artykuł ukazał się we wtorkowym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie.
5
5 (2)

1 Comments

Obrazek użytkownika boldandcharm

boldandcharm
Jak Pan sie pewnie zorientował, rzeczywiście wiele sie wyjaśniło po 10  kwietnia A.D. 2018.
Ile jeszcze krokodylich łez wylane będzie nad postępowaniem tych, którzy aktywnie i mentalnie odlali się na znicze z Krakowskiego Przedmieścia. Jak wiele silnej woli potrzeba dzisiaj, żeby nie zauważyć
jak w tym samym miejscu stają dobrozmianowcy i sięgają po suwaki rozporków

Więcej notek tego samego Autora:

=>>