Prezydenckie wróżby

 |  Written by Krzysztof Karnkowski  |  0
Prezydent Andrzej Duda zapowiedział, że zwróci się do senatu z wnioskiem o przeprowadzenie referendum konstytucyjnego 11 listopada 2018 roku, w setną rocznicę odzyskania niepodległości O zamiarze wyjścia z taką inicjatywą prezydent mówił od wielu miesięcy. Równocześnie w mediach pojawił się szeroko komentowany sondaż, w którym obecnie urzędujący prezydent ma największą szansę na zwycięstwo w kolejnych wyborach w 2020 roku.
Zachowując tradycyjny dystans do sondaży, w oparciu o te dwie informacje warto pokusić się o kilka uwag. Pierwszy wątek, o którym warto wspomnieć, to kolejna odsłona medialnego pompowania Donalda Tuska, który tradycyjnie przedstawiany jest jako najsilniejszy polityk opozycji. Trzeba jednak odnotować, że o ile miesiąc temu, według innych sondaży, Tusk miał iść z Andrzejem Dudą „łeb z łeb”, tym razem w badaniu Kantar Millward Brown dla „Faktów TVN” wyraźnie przegrywa w nim i w pierwszej (44 do 24) i w drugiej (53 do 44). W sondażu, który w kwietniu publikowała „Rzeczpospolita” poparcie dla Dudy wynosiło 33,5, a dla Tuska 30%, różnica była więc o wiele mniejsza, choć trudno tamto badanie traktować jako wyrocznię, zwłaszcza, że przeprowadzony został w chwili dużego kryzysu zaufania dla prezydenta ze strony własnego elektoratu po zawetowaniu ustawy degradacyjnej. Na pocieszenie jednak Donald Tusk wygrywa, gdy zapytać Polaków o to, kto powinien być liderem opozycji. Tu były premier deklasuje wszystkich partyjnych liderów. Najlepiej z nich wypada Władysław Kosiniak Kamysz (6%), przed Katarzyną Lubnauer (4%) i notującym naprawdę fatalny wynik Grzegorzem Schetyną. Tego ostatniego na czele opozycji widzi 2% respondentów. Tyle, że opozycja opozycji nierówna, skoro 15% ankietowanych w badaniu Pollster dla „Super Expressu” jako jej lidera widzi… Pawła Kukiza, który atakuje dzisiejszy rząd z zupełnie innych, niż pozostali liderzy opozycji, zaś z nimi jest mu po drodze jeszcze rzadziej, niż z prezesem Kaczyńskim.
23 % ankietowanych chciałoby na czele pospolitego antypisowskiego ruszenia zobaczyć Roberta Biedronia. Biedroń psuje też Tuskowi szyki w sondażu prezydenckim, w którym zyskuje 15%, trzecie miejsce i pozycję, jaką poprzednio zdobył Paweł Kukiz. Powoduje to dość nerwowość po tej stronie sceny politycznej. Gdy prezydent Słupska tuż przed majówką pisał na Twitterze, że w drugiej turze miałby szanse na 40% przeciwko Dudzie, nie spodziewał się zapewne, że sympatycy dawnego lidera PO zaczną ustawiać go do pionu i pryncypialnie krytykować za nie do końca przecież poważny wpis. Jeśli porzucić element kabaretowy tej nagłej niechęci, widać tu głębsze zjawisko, zderzenie resztek realizmu w ocenie nastrojów Polaków z lewackimi marzeniami kilku redakcji i marginesu opozycji pozaparlamentarnej. Realizm każe szukać lidera, który liberalny w treści, będzie konserwatywny w formie, niczym wąsaty i dzieciaty Bronisław Komorowski, a jeszcze wcześniej Lech Wałęsa. Robert Biedroń to już tęsknota za „Europą” i wiara, że katolicka Polska nagle może znaleźć się w awangardzie parad równości i witania uchodźców tęczowymi chorągiewkami. Tak się jednak składa, że podobna wizja jest dziś jeszcze mniej realna, niż kilka lat temu, zaś wchodzące do puli głosów roczniki są w swej masie bardziej konserwatywne od starszych kolegów i koleżanek. Słupski eksperyment polityczno-obyczajowy nie ma więc szans na szczeblu ogólnopolskim, zwłaszcza, gdy kandydatów opozycji w pierwszej turze znajdzie się zapewne kilku, zaś Andrzej Duda cieszy się wciąż sporą popularnością.
Obecny prezydent wydaje się murowanym faworytem w walce o następną kadencję, stoją przed nim jednak dwa problemy. Oba mają charakter wewnętrzny i sprowadzają się do relacji Andrzeja Dudy z Prawem i Sprawiedliwością, i szerzej – z własnym elektoratem z wyborów w 2015 roku. Pierwszy to decyzja PiS o poparciu Dudy lub wystawieniu innego kandydata, oczywiście przy założeniu, że prezydent sam będzie chciał ubiegać się o przedłużenie mandatu. I tu wszystko powinno wydawać się oczywiste, zwłaszcza przy wysokim zaufaniu i poparciu społecznym dla Andrzeja Dudy, ale choć wystawienie przez obóz Zjednoczonej Prawicy innego kandydata wydaje się być dziś całkowitą abstrakcją, nie można zapomnieć o kilku rozczarowaniach, które prezydent zafundował swojemu środowisku. Przed Andrzejem Dudą stoją dwie drogi. Jedna to dalsze próby wykazywania własnej samodzielności politycznej, czasem sprawiające wrażenie sztuki dla sztuki, gdyż nie idzie za tym budowa żadnego szerszego politycznego obozu przy założeniu, że PiS nie zdecyduje się na konfrontację i poprze Dudę trochę z automatu, a trochę z musu. Być może w ten sposób prezydent chciałby uzyskać wsparcie Kukiz’15, a może nawet PSL (przypomnijmy, że w drugiej turze wyborów prezydenckich w 2005 roku Jarosław Kalinowski w drugiej turze poparł Lecha Kaczyńskiego), lecz czy naprawdę opłaca mu się dalsze ochłodzenie relacji z PiS i dużą grupą własnych wyborców? Zdecydowanie nie. Druga droga to powrót do Andrzeja Dudy sprzed trzech, a w roku wyborczym, już sprzed pięciu lat. Mocno związanego z PiS, wykonującego po drodze jakieś gesty z powrotem wiążące go mocnymi więzami z pierwotnym elektoratem, co przecież nie musi wcale oznaczać rezygnacji z dobrych relacji z tymi politycznymi środowiskami, które skłonne są z prezydentem współpracować. Ten wariant pozwala również poważnie myśleć o objęciu przywództwa obozu prawicy po zakończeniu drugiej kadencji w Belwederze. W 2025 roku Andrzej Duda będzie miał przecież dopiero 53 lata. Za wcześnie na emeryturę, zaś wątpię, by polityk tak energiczny zainteresowany był egzystencją na marginesie polityki w stylu Kwaśniewskiego czy Komorowskiego. Kariera w instytucjach międzynarodowych nie wchodzi natomiast w grę z przyczyn oczywistych – Duda jest dla nich zbyt konserwatywny i zbyt katolicki. Oczywiście można też wyobrazić sobie czarny scenariusz, w którym prezydent idzie na konfrontację z PiS, w wyborach staje przeciwko kandydatowi swojej dawnej partii, co powoduje dodatkowo rozłam w obozie Zjednoczonej Prawicy, której część pozostaje mu wierna, zaś po drugiej stronie nie dochodzi do konfliktu o głosy między Tuskiem a Biedroniem… Zakładam jednak, że wszyscy, zarówno w pałacu prezydenckim, jak na Nowogrodzkiej, świadomi są tego zagrożenia.
Pisanie tego wszystkiego na dwa lata przed wyborami może się wydawać stratą czasu. Ponieważ jednak w kwestii o wiele bliższych wyborów samorządowych opinie kierowane „z dołu” przeważyły w sprawie wyboru kandydata na prezydenta Warszawy, okazało się, że czasami ktoś to jednak czyta. Być może więc pisanie prognoz i ostrzeżeń nie jest zajęciem pozbawionym całkowicie sensu. Zwłaszcza, że próby urobienia opinii publicznej przez medialnych zwolenników Donalda Tuska dawno się już rozpoczął, pozbawiając Rafała Trzaskowskiego szans na rekord kampanijnego falstartu. Jeśli zaś okazuje się, że nawet w Warszawie nic jeszcze nie jest pewne i prawa strona musi pamiętać, że wygrana w 2020 roku nie jest zapisana ani w obecnej, ani przyszłej konstytucji.
I tu dochodzimy do drugiego problemu Dudy, referendum. Nie wydaje się, by sposób jego procedowania był uzgodniony z PiS, sam pomysł zaś nie budzi na razie sympatyków tej partii. Jeśli zaś prezydenckie referendum okaże się być frekwencyjną porażką, może zarówno zaszkodzić relacjom między pałacem a Nowogrodzką, jak i społecznej sympatii prezydenta. I to również trzeba dziś mieć na uwadze, mając w perspektywie walkę o utrzymanie się obozu dobrej zmiany przy władzy.
 
Artykuł ukazał się we wtorkowym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
5
5 (1)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>