Seks, chamstwo i pliki wideo

 |  Written by Krzysztof Karnkowski  |  0
Kolejny tydzień upłynął pod znakiem taśm i choć wydawało się, że nic już nie da się z nich wycisnąć, niektórzy rozpaczliwie próbują. W efekcie ślizgają się na rzuconej przez siebie skórce od banana, by tuż przed upadkiem zobaczyć, że pojawiają się również inne materiały. Nad którymi nie mają już kontroli.
Nie ma sensu kolejny raz opowiadać historii, którą wszyscy już znają. Taśmy nagrane u Sowy krążą w przestrzeni medialnej od lata 2014 roku. Wcześniej mieliśmy nagrania ochroniarza Gudzowanego, przede wszystkim z rozmów z Józefem Oleksym, czy też rozmowę Adama Lipińskiego z Renatą Beger, która miała zatopić PiS. Jak wiemy, nie zatopiła. Choć opozycja próbowała zmontować pod sejmem miasteczko, odwołując się do przykładu węgierskiego (to po latach całkiem zabawnie przypomnieć sobie, komu pierwszemu marzył się „Budapeszt w Warszawie”), protestujących przepędził pierwszy deszcz. Na koniec pierwszej kadencji Prawa i Sprawiedliwości przyszło im jeszcze trochę poczekać, choć, jak wiemy, krócej, niż wynikało to z ówczesnego wyborczego kalendarza. Taśmy z restauracji Roberta Sowy zaszkodziły bardziej ogólnemu wizerunkowi rządu Platformy, niż poszczególnym rozmówcom, choć i za nimi ciągną się i już na zawsze ciągnąć będą się poszczególne cytaty i skojarzenia. Już po wyborach i zmianie władzy poznawaliśmy kolejne fragmenty rozmów. W lutym 2016 dołączyły do nich również te, w których brał udział Mateusz Morawiecki. Ujawnioną konwersację uzupełniono enigmatyczną wiadomością, że podobno na przyszłego premiera, a wówczas wicepremiera rządu PiS, jest coś więcej i to coś jest bardziej kompromitujące.
Minęło kilka miesięcy, Mateusz Morawiecki zastąpił Beatę Szydło na czele rządu, kontynuował z kolegami rozprawę z mafią VAT-owską, zdobywał zaufanie wyborców PiS, i wyrabiał się jako mówca wiecowy, by zostać jedną z lokomotyw kampanii w wyborach samorządowych. Szło mu więc dobrze, dla niektórych zbyt dobrze, postanowiono więc najwyraźniej uderzyć w premiera. Postanowiono zrobić to za pomocą tych samych taśm i tej samej pogłoski. Do tego momentu, choćby nie wiem jak dziennikarze Onetu zaklinali rzeczywistość, mieliśmy do czynienia z odgrzewanym kotletem. Zresztą o skali desperacji nagłaśniających taśmę świadczy to, z czego ostatecznie zrobiono Morawieckiemu zarzut. Fragmenty, będące chłodną analizą i przewidywaniami uznano za osobiste poglądy, a wręcz pomysły na przyszłość, powtarza się np., że stwierdzenie, że będziemy strzelać do łodzi z imigrantami oznacza, że miałby to robić sam premier. Abstrahując od tego, że robienie z Mateusza Morawieckiego antyimigracyjnego jastrzębia nie zrobi wrażenia na jego wyborcach, jest to kompletnie absurdalne odczytanie wypowiedzi. Jak na razie przecież łodzie ze spragnionymi europejskiego bogactwa przybyszami z wypowiedzi premiera nie szturmują przecież Bałtyku i nawet się na to nie zanosi. Chyba, że antycypował on Szwedów, uciekających przed poprawnością polityczną w swoim kraju. Mamy też słowa o „zap… za miskę ryżu”, rzekomo mające być ekonomicznym pomysłem Morawieckiego na Polskę. Fakt, takie słowa, zwłaszcza podane odpowiedniej medialnej obróbce mogły być  bombą, która zmieniłaby bieg wydarzeń – ale tylko przed wyborami parlamentarnymi w 2015 roku i to pod warunkiem, że to on byłby wtedy kandydatem na premiera. Dziś zaś nie musi się on nawet za bardzo z tej wypowiedzi tłumaczyć, stoi bowiem za nim praktyka już prawie trzech lat rządów PiS. Oskarżanych o nadmierne rozdawnictwo i rozbuchany socjal, a tak naprawdę po prostu sprawiedliwiej od wcześniejszych ekip rozprowadzający zdobycze i zyski ekonomiczne Rzeczpospolitej. Rodzina plus, mieszkanie plus, wyprawki, podwyższenie płacy minimalnej – to jednak coś więcej, niż miska ryżu. Ten argument brzmi w ustach opozycji tak fałszywie, że tylko najbardziej ogłupiony jej zwolennik będzie w stanie go sobie przyswoić.
Jeśli jednak kilka głów przy okazji odświeżonych nagrań zapłonęło, szybko znalazły się na nie kubły zimnej wody w postaci fragmentów rozmów polityków PO, których wcześniej nie znaliśmy. Sławomir Nowak, opowiadający o sposobach radzenia sobie z mediami jest tak naprawdę mniej ciekawy, niż się to na pierwszy rzut oka wydaje, choć warto odnotować, że nawet tak usłużne środowisko dziennikarskie było w oczach platformerskich speców od wizerunku potencjalnym problemem. Z innych fragmentów można poskładać sobie, dlaczego tak łatwo było działać mafii VAT-wskiej. Po prostu mogła, bo minister nie widział sensu w podejmowaniu wymierzonych w nią inicjatyw. Nie koniec jednak na tym. Oto nagle w świat idzie informacja, że gdzieś tam istnieje również seks-taśma z udziałem prominentnych polityków PO, padają nazwiska Grzegorza Schetyny i Rafała Trzaskowskiego, lista ma być jednak dłuższa. O wszystkim pisze zaś Marek Falenta, jedyny skazany tej afery – zleceniodawca nagrań. Czy to, czego nie dokonały zapisy z knajpy „Sowa i Przyjaciele” na warszawskim Czerniakowie, dokończą bardziej pikantne obyczajowo materiały z Karpacza? Co więcej, choć sama afera taśmowa dotąd oszczędziła polityków Polskiego Stronnictwa Ludowego, okazuje się, że i o politykach tej partii Falenta ma coś do powiedzenia. Biznesmen twierdzi bowiem, że jego firma prowadziła kampanię wyborczą Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi, za którą płacić miało ministerstwo Rolnictwa. W nowym wątku afery pojawiają się również nazwiska Waldemara Pawlaka i Jana Burego. Podjęcie tych świeżych tropów pozostawiam dziennikarzom śledczym, jednak już teraz widać, że powrót do taśm był dla opozycji brawurowym samobójem, zaś wszelkie próby przywoływania tego tematu uderzają w nią wciąż o wiele mocniej, niż w Morawieckiego.
Los opozycji jednak najwyraźniej nie oszczędza i nawet wszystkie opisane wyżej sytuacje i nowe tropy starych afer nie zamykają tematu. Dzięki wicemarszałkowi sejmu Stanisławowi Tyszce z Kukiz’15 najpierw Twitter, a później cała Polska zobaczyły bowiem konwencję wyborczą urzędującego od lat prezydenta podwarszawskiego Legionowa, Romana Smogorzewskiego. Smogorzewski, w stanie bardzo zagadkowym, wywołuje na scenę swoich współpracowników, przede wszystkim zaś współpracowniczki i zachwala je, koncentrując się na aspekcie seksualnym.  Gdy już żenujący występ się kończy Jan Grabiec, w chwili, gdy piszę te słowa wciąż jeszcze rzecznik PO, wręcza bohaterowi imprezy szablę w prezencie. Wcześniej jeszcze Smogorzewski zdąży sfotografować się z wieloma ważnymi figurami Zjednoczonej Opozycji, zaś Katarzyna Lubnauer pochwali go w tekście „Legionowo – symboliczna klęska PiS”. Dziś wszyscy nie potrafiącego się zachować włodarza podwarszawskiej miejscowości potępiają, nikt go nie zna, okazuje się też nie być wcale kandydatem Zjednoczonej Opozycji w nadchodzących wyborach. Niestety, zdjęcia i nagrania pokazują co innego, zaś sam główny zainteresowany w niedzielny wieczór publikuje film, w którym przedstawia się jako ofiarę nagonki. W towarzystwie żony i w otoczeniu wianuszka kobiet w różnym wieku Smogorzewski mówi, że jeden wieczór nie może przekreślić pasma sukcesów, zaś tylko jego dalsza kariera jest gwarancją zatrudnienia dla wielu kobiet. Co gorsza zapewne tak właśnie jest, a podobny schemat powtarza się w wielu gminach. Pod filmem, u samego autora, komentarze piszą też głównie kobiety, oczywiście solidaryzując się z „ofiarą nagonki”. Nikt nieuprawniony tu zresztą nie może pisać. Gdzie indziej ton jest odwrotny, jednak prezydent ma szansę na kolejną kadencję. Legionowskie „me too” blednie, gdy trzeba walczyć z PiS. Również za cenę tolerowania seksualnej przemocy w instytucjach samorządowych.
 
 Artykuł ukazał się we wtorkowym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
5
5 (2)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>