Domagam się rozdziału państwa od ideologii

 |  Written by waw75  |  0
Słuchając dziś wywodów ludzi o poglądach, które sami uważają za lewicowy humanitaryzm , można odnieść wrażenie ze największym osiągnięciem cywilizacji jest hedonizm. I to hedonizm przepychany wbrew nauce, osiągnięciom medycyny a ponad wszystko wbrew zdrowemu rozsądkowi.
No bo jak inaczej zrozumieć choćby postulaty prawa do aborcji kiedy to właśnie dzięki rozwojowi nowoczesnej diagnostyki USG i rozwojowi medycyny prenatalnej, możemy nie tylko poznać człowieka w łonie matki ale też obserwować jego emocje, zachowania i odruchy życiowe. Co więcej – to dzięki rozwojowi medycyny już kilkunastotygodniowy płód jest pacjentem a nie tylko „fasolką” o której trzynastowieczni magowie wiedzieli tylko tyle ile dziś chcą wiedzieć zwolennicy prawa do „terminacji płodu”. Czy naprawdę tak trudno zrozumieć że klauzula sumienia w odniesieniu do zabiegu aborcyjnego, właśnie ze względu na możliwości nowoczesnej medycyny, daje lekarzowi możliwość uniknięcia odmowy udzielenia pomocy pacjentowi. Bo to rozwój medycyny uczynił płód ludzki pacjentem a nie żadna doktryna religijna czy nakazy duchownych.  Doktryna „mój brzuch – moja sprawa” jest chyba najbardziej wyrazistym przejawem „średniowiecza” w debacie o normach społecznych. Kompletnie nie rozumiem tylko dlaczego jej głosiciele postrzegają ją jako nowoczesność, bo jest dokładnie na odwrót.
Zresztą dokładnie ten sam problem – choć postrzegany inaczej głównie z powodów komercyjnych – dotyczy kwestii użycia zarodków podczas zabiegów in vitro. Gdybyśmy sobie wyobrazili hipotetycznie, że jakiś średniowieczny medyk w jakiejś wypucowanej komnacie ceglanego zamku zdołał spreparować ludzki zarodek w probówce i zaaplikować go ochoczej dwórce, to nikt nie miałby żadnych dylematów etycznych. Z prostego powodu: nikt nie miałby bladego pojęcia jaki potencjał osobowy niesie w sobie ludzki zarodek. Ów zdolny pionierski naukowiec mógłby sobie przy okazji niszczyć zarodki garściami i nikogo by to nie wzruszyło. Problem z in vitro nie polega wszak na tym że komuś się nie podoba kitel i probówka, ale na tym, że przy okazji niszczymy powołane do życia ludzkie organizmy u których nowoczesna medycyna jest już w stanie zaobserwować indywidualne cechy. Stąd pytania i stąd wątpliwości dotyczące choćby zamrażania  i niewykorzystywania wszystkich powołanych do życia zarodków.
Problem braku zrozumienia nie tkwi jednak w detalach naukowych ale w promowaniu swego rodzaju kultu ideologii. Mało tego - dziś samo jej zdefiniowanie staje się z automatu obowiązkiem uznania jej za obowiązującą i zagwarantowaną prawnie. Bez względu na wszystko inne – dyktat dowolnej ideologii stał się miernikiem demokracji.
U podstaw tych ideologii istotnie leży często jakaś szlachetna idea. Na przykład idea zakładająca że człowiek spełnia się życiowo w miłości do swoich dzieci. Idea prawdziwa, szczera i uniwersalna. I to zarówno w ludzkim wymiarze jak i zasadach społecznej symbiozy.  Problem w tym, że każdą ideę – czy nam się to podoba czy nie - weryfikuje życie i biologiczny porządek świata. Promowanie idei wbrew naturalnym barierom ludzkiego organizmu, dojrzałości i kondycji emocjonalnej człowieka czy wręcz przy zatajeniu przed nim zagrożeń , a przy okazji z włączeniem w to mechanizmów zarobkowania na tej idei pieniędzy, bardzo szybko przeradza ją w ideologię która po trupach będzie dyktowała swoje warunki. Innymi słowy – każda, nawet najbardziej pożyteczna idea musi być weryfikowana przez wartości etyczne, prawo naturalne czy rozwój nauki, bo inaczej staje się ogłupiającą i niszczycielską ideologią.    
W efekcie tego ogłupienia mamy dziś na przykład feministki walczące o zatarcie wyjątkowości i odrębności płci biologicznej czy liberałów domagających się finansowania przez państwo poczucia szczęścia obywateli. Ludzie się pogubili i co gorsza nie tylko do każdej swojej pomyłki są intelektualnie zdolni dorysować dowolną definicję ale wręcz, w krótkim czasie, i wyłącznie na potrzeby sezonowej debaty, uznać tą definicję za etyczny dogmat wart każdej ceny.
Ogłupiającą siłę ideologii możemy też od lat dostrzec w debacie na temat instytucji małżeństwa. I od razu zaznaczam – nie mam tu na myśli małżeństwa w sensie sakramentalnym i kontekście religijnym. To całkowicie inna sprawa – zresztą zwolennicy prawnego usankcjonowania związków jednopłciowych nie domagają się przecież ceremonii w kościele. Małżeństwo w rozumieniu przepisów państwa jest dla mnie czymś zupełnie innym niż małżeństwo w kontekście sakramentu przyjętego i zadeklarowanego przed ołtarzem.
Jednak i w jednym i w drugim przypadku – choć z różnych przyczyn – wartością małżeństwa jest jego nierozerwalność. Dla państwa – nawet świeckiego – nierozerwalność małżeństwa, a w każdym razie utrudnienie jego zerwania, jest pożyteczne i logicznie uzasadnione. Silne i trwałe małżeństwo, po prostu się państwu opłaca i wzmacnia jego stabilność. Małżonkowie biorą na siebie obowiązek opieka nad dziećmi, są sobie pomocni w chorobie czy zawodowych i finansowych tarapatach, wreszcie stanowią dla siebie wsparcie w wieku podeszłym. Silne i nierozerwalne małżeństwo to też silny bodziec do więzi wielopokoleniowych. I nie wymieniam tych przymiotów po to aby nakreślić sielankową laurkę dla małżeństwa, ale przede wszystkim po to żeby pokazać,  że powodem tego że państwo honoruje instytucję małżeństwa i udziela mu różnorakich preferencji podatkowych czy ułatwień formalnych jest nie to że fajnie jak się ludzie kochają tylko to, że to się po prostu każdemu państwu opłaca bo je wyręcza i wzmacnia.
Podstawą tego jest zaś przede wszystkim trudnorozerwalność małżeństwa. Reszta to czysta ideologia. Ja nie kryłem zresztą nigdy, że jestem zwolennikiem związków partnerskich – także w układzie jednopłciowym ale z jednym podstawowym warunkiem: zasadą przynajmniej trudnorozerwalności takiego związku. Związek partnerski oparty jedynie na postulatach „prawa do szczęścia” to oferta kabaretowa i nie zdziwiłbym się gdyby w krótkim czasie pojawiły się także postulaty np. legalizacji związków wakacyjnych. Nie jestem jednak pewien czy zwolennicy związków partnerskich – jedno – i dwupłciowych byliby zainteresowani takim modelem prawnym w którym zerwanie zawartego związku będzie się wiązać z długotrwałą i skomplikowaną procedurą , mającą na celu wybicie im z głowy rozstanie. Najpewniej uznają to za archaiczny dogmat – choć nadal będą uważać że państwo jest im winne prawne uszanowanie ich związku, mimo że oni sami nie będą go uważać za trwały. Ot – „logika” ideologii.
Nie ma państwa które nie kieruje się ideami. Nie tylko zresztą państwa – nie da się zbudować żadnej społecznej struktury, w której nie zdefiniuje się wiodących idei czy podstawowych wartości które będą dla nich wyznacznikiem. Ale nie jest tak, ze każda idea powinna być realizowana i wspierana przez państwo tylko dlatego że postuluje o to jakaś grupa społeczna czy wręcz grupa interesu. Bo współczesne i nowoczesne społeczeństwo nie polega przecież na mimowolności intelektualnej ale na tym, że rozumie po co głosi konkretne idee i chce rozumieć ich wady i zalety – a nie jedynie w imię nowoczesności zalewać nim państwo bo są fajnie opakowane. I jeśli ktoś dziś postuluje aby „rozdzielić państwo od kościoła” to ja od razu dodam aby rozdzielić je także od ideologii. Kościół nie jest bowiem „władzą ustawodawczą” religii katolickiej ale stoi na straży pewnych logicznych i ostatnimi czasy także naukowo uzasadnionych idei i użytecznych wartości. To nie „przepychanka” o dominację – to dyskusja o społecznej symbiozie, i w imię tej symbiozy postuluję o rozdział państwa od ideologii. Kierujmy się zdrowym rozsądkiem. 

ilustracja z:
http://ekai.pl/resize/351x234/zdjecia/church-state.jpg
Hun
5
5 (1)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>