Ziemia dla ziemniaków

 |  Written by alchymista  |  6

Polska dla Polaków – pod tym hasłem, wypisanym przez skinów w latach 90. jakiś dowcipniś dopisał „ziemia dla ziemniaków”, a ktoś inny: „a księżyc dla księży”. W ten sposób nacjonalistyczne hasło straciło swoją nośność na długie lata, aż do roku 2010. Ruch narodowy istniał do roku 2010 jedynie potencjalnie. Synowie robotniczych rodzin z okresu PRL-u otrzymali w spadku po Rodzicach ból i rozpacz z powodu utraty miejsc pracy, zamykania fabryk, panoszenia się obcych. Śmierć Lecha Kaczyńskiego była dla nich sygnałem do buntu. Buntu nie przeciw Rosji, nie przeciw postkomunie, ale przeciw błędnej – ich zdaniem – polityce „kaczystów”. Tak jakby czyjaś śmierć była dowodem jego winy.

Nic dziwnego zatem, że gdy typowy „kaczysta” chce 11 listopada poczuć się jak w Polsce, to albo zostaje w domu (ja wczoraj miałem katar), albo jedzie do Krakowa, gdzie wszystko jest Polską. Z jakichś powodów małopolscy chłopi zostali uobywatelnieni lepiej, niż chłopi z Kongresówki. Kiedy rozmawiam z ludźmi z tzw. Galicji, to niezależnie od opcji politycznej lepiej odnajduję wspólny język. Odnoszę wrażenie – zapewne mylne – że więcej ludzi w Małopolsce w ogóle ma świadomość, że istnieje coś takiego jak kultura wyższa i że ona naprawdę jest wyższa, nawet jeśli nie ma z nią żadnej styczności. Sprawia to zapewne sam klimat krakowskiego rynku i okolic Krakowa (Wieliczka, Bochnia, Wadowice, szereg innych wypieszczonych i ukochanych już w latach 90. miasteczek – jakże inny widok niż np. w ledwo co odpicowanej Warce czy w Błoniu pod Warszawą). Natomiast u nas, na Mazowszu, hierarchia wartości po prostu nie istnieje. W związku z tym hasło „Polska dla Polaków” rozumiem troszkę jako „Polska dla robotników”, albo „Polska dla pracowników”. Rzesza tych ludzi ukończyła dobre studia wyższe, ale nie zmieniło to ich świadomości. Świadomość narodowa narodowców w Warszawie jest w gruncie rzeczy dosyć słaba, bo prawdziwe wykształcenie otrzymuje się od Rodziców. W gruncie rzeczy to jest ruch klasowy. Klasa robotnicza, która uważa się za „Polaków”.

Wiem, wiem, na marszu niepodległości pojawiły się też węgierskie flagi, przemawiał jakiś Szwed, dręczący Stefana Michnika i ponoć byli jacyś delegaci z Francji, i tak dalej. A więc w sumie międzynarodówka. Nacjonalistyczna. A nacjonaliści dogadują się ze sobą tylko do pewnego poziomu – to znaczy wtedy, gdy są w defensywie i potrzebują pomocy przeciw całej reszcie. Potem będą na siebie trochę warczeć. Albo w końcu doprowadzą do jakiejś kolejnej wojny światowej, na gruzach której wrócą do władzy ustroje totalitarne.

Nacjonaliści walczą zazwyczaj z lewakami oraz ze wszystkimi „niewyraźnymi” czy „homoniewiadomo”. Dla nacjonalisty taki na przykład piłsudczyk to postać bardzo „niewyraźna”, którą trzeba zbadać. Najlepiej przeprowadzić rozpoznanie walką. Postawić go w ogniu krzyżowych pytań, a gdy zacznie, po swojemu, udzielać „niewyraźnych” odpowiedzi (bo on taki trochę Polak, trochę Litwin, trochę Ukrainiec), będzie go można obśmiać i przedstawić jak obciach. Można też zestawić jego „niewyraźne” poglądy z poglądami nacjonalisty i wykazać wyższość tych ostatnich, bo wyraziste znaczy po prostu lepsze. Kocha Pierwszą Rzeczpospolitą? My, nacjonaliści też kochamy, przecież na marszu niepodległości była jednak flaga z czasów dynastii Wazów. Bo przecież realizowaliśmy misję niesienia cywilizacji łacińskiej na wschód. Teraz już jej nie niesiemy, bo zmądrzeliśmy, wiemy, że stosunek do Rosji powinien być bardziej zniuansowany...

W sumie wszystkie moje rozmowy z nacjonalistami przypominały rozmowy jarosza z mięsożercami. I w istocie tak było. Co ty nam tu pieprzysz o jarskim jedzeniu? Schabowy – to jest obiad. A do tego szklaneczka piwka, może kieliszeczek wódeczki, a w lepszym domu – lampka wina. Mocne wrażenia. Ale ja wolę poczekać. Aż wam urosną brzuchy i zapchają się wam żyły. Zobaczymy, kto wtedy dobiegnie do mety...

Podobnie jest z nacjonalistami. Nacjonalizm jest ideologią pozornie łatwą, prostą, opartą na plemienności. Tyle, że naród nie jest plemieniem. Nie jest też klasą robotniczą. Prawdziwy naród to naród polityczny, obywatele. Ludzie, którzy z wyboru są Polakami. A to nie jest łatwy wybór. Szczególnie, gdy ktoś na przykład nie jest katolikiem, tylko prawosławnym albo protestantem. Albo żydem czy muzułmaninem. Albo gdy ktoś jest unitą i jak ów bazylianin w Połocku ośmieli się odezwać do cara Piotra nieostrożnym słówkiem, za co zostaje przez cara na miejscu okrutnie zamordowany. Albo gdy ktoś rzuca przyjaciół, rodzinę, pozycję społeczną wypracowaną od pokoleń i emigruje z Moskowii do Rzeczypospolitej goły i wesoły. Taka przykładowo rodzina Sołtykowów, znana później jako rodzina Sołtyków. Tak, tak, biskup krakowski Kajetan Sołtyk był rodowitym Moskwicinem, a przecież był Polakiem.

Nie jest Polakiem, ale chciałby pójść w Marszu Niepodległości

Taki tytuł dała internetowa wersja wiewiórczej. Pewnie prowokacja? Niestety nie, bo zrobił to mój Przyjaciel i wiem, że nie zrobił tego ze złej woli. A wiewiórcza oczywiście wykorzystała to po swojemu, do szerzenia swojej, obłudnej propagandy kolorowej, pedalskiej „wolności”. Kto chce, niech przeczyta. Linku nie podaję, bo nie wypada. A klasa robotnicza, nazywająca się „narodem polskim” niech to sobie po prostu przemyśli.

 

Jakub Brodacki

5
5 (6)

6 Comments

Obrazek użytkownika max

max
"Strategiczne" przeniesienie przez PiS uroczystości 11 listopada do Krakowa, którą to tradycję kontynuuje - to był dobry pomysł. Nie, nie dlatego, że Kraków (moje miasto rodzinne) "lepszy" niż Warszawa. Inny, tak, ale czy lepszy..? :)
Ale zdystansowanie się od środowisk "czysto narodowych", to dobry pomysł.
Hece, które wyprawiają narodowcy (na przykład omijanie pomnika Piłsudskiego) skutecznie mnie zniechęciły do idei Marszu. A tam - mam uroczystości pod ręką. :)

"Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo."
Obrazek użytkownika alchymista

alchymista
Jak bym miał gdzies przenosić uroczystości, to bym je przeniósł do Leska, skąd pochodzi znaczaca część mojej Rodziny wink Więc jako rzekłeś: nie o Kraków tu chodzi jako taki, ale o wskazanie na ideę, którą Kraków w sposób naturalny kontynuuje. Oczywiście na przekór rozmaitym "Różom von", startującym z list PO laugh

Wiesz, w Krakowie wchodzę na kopiec Piłsudskiego, na kopiec Kraka, na kopiec Wandy, idę na Wawel, ide na rynek, chodze po Podgórzu i choćby wywiesili milion reklam, to i tak ciągle mam poczucie, że jestem w Polsce. A w Warszawie... No cóż. Jedyna budowla późno renesansowa, a w istocie wczesnobarokowa, która istnieje do dzisiaj - Zamek Ujazdowski - przetrwał wojnę, a następnie:
1. został najpierw rozwalony przez komuchów, bo planowali puścić przez ten teren dwupasmową arterię (poszerzone Aleje Ujazdowskie). Zamek rozwalili, arterii nie zbudowali...
2. został odbudowany pod koniec komunizmu od podstaw
3. został oddany na rzecz Muzeum tzw. sztuki nowoczesnej...
4. a następnie pojawił się horrendalny pomysł postawienia obok zamku Muzeum Historii Polski, zbudowanego z betonu, szkła i żelaza - co za koszmar. I mówię to jako ex-pracownik MHP. Byłem naprawdę przerażony tym pomysłem i cieszę się, że do tego nie doszło...

Rabunkowa gospodarka pamięcią chwały i potegi tego miasta jest czymś tak odrażającym, że pobyt w Warszawie jest dla mnie zawsze estetycznym cierpieniem.
Obrazek użytkownika stronnik

stronnik
Mieszkam w takim "Pcimiu Dolnym" a właściwie to nawet pod, że stąd wszędzie daleko. Dla mnie obchody w stolicy, to obchody w centrum Polski. Do Krakowa co prawda było może trochę bliżej, ale to nie jest centrum. Pisząc to, chcę pokazać że nie tylko Kraków i nie tylko Warszawa istnieją. Polska to całość. Polska realizuje się w największym stopniu w Warszawie. Siłą rzeczy. Dla osoby kóra nie mieszka ani w Krakowie ani w Warszawie ani w żadnym dużym czy mniejszym mieście, zawsze to, co dzieje się w centrum decyzyjnym Polski, ma największe znaczenie. Marsz w Krakowie ma dla mnie drugorzędne znaczenie. Mmimo wszystko. Kraków czy inne duże miasto nie odgrywa roli ośrodka wiodącego, stamtąd nie wychodzą najważniejsze decyzje ani trendy (jakiekolwiek). A nawet jeśli wychodzą to i tak muszą znaleźć odbicie i jakby potwierdzenie, taki specyficzny stempel w Warszawie. Urodziłem się i wychowałem w jednym z największych miast Polski. Jakiś czas (11 lat) mieszkałem w Warszawie. Możemy się zrzymać na to, że to co dzieje się i jak się dzieje, w Warszawie, ale nie zapominajmy, że to miasto doświadczyło największej tragedii w obronie naszego polskiego bytu. Ono powstało z ruin i żyje nadal. Mimo że wydano na nie wyrok śmierci. Wiem, patos. Ale w tym moemencie nieodzowny, bo można łatwo zapomnieć skąd się bierze szacunek dla nas samych. Wiem, tamte czasy, czasy utrawalania władzy komunistycznej a hasła odbudowy stolicy na ustach ówczesnych propagandystów. A w końcu chodzi przecież o to samo, o co chodzi ze sztandarami jednostek wojskowych. Jeśli sztandar przepadnie, zostanie zagarnięty przez wroga lub trwale zniszczony, jednostkę wojskową się rozformowuje. Podobnie jest chyba z Warszawą i z Polską. Jest naszym sztandarowym miastem. Ani lepszym ani gorszym od innych miejsc Polski. Taki specyficzny kawałek lądu w Polsce. Myślę że nadchodzi czas gdy zaczniemy doceniać, to gdzie jest stolica Polski oraz to gdzie mieszkamy, gdy mieszkamy z dala od niej. Na wszystko przyjdzie kolej gdy sprawy w Polsce zaczną się ukladać tak jak powinny. Jeszcze nie mieszkamy w naszym kraju, Polska jeszcze nie jest w pełni nasza i urządzona po naszemu. Ja odczytuję "przeniesienie" się PiS do Krakowa jako czysto taktyczną jeśli nawet nie czysto techniczną zagrywkę. Ot, media w Polsce nie są jeszcze nasze. Każda zaś zadyma wokół PiS, to oczywiste źródło nieustającego "bidolenia" jaki ten PiS starszny i groźny. No i może najważniejsza sprawa, o której się nie mówi, to bezpieczenstwo uczestników marszu. Tych uczestników. Pozdrawiam z głębokiej prowincji.
Obrazek użytkownika alchymista

alchymista
Stronniku, rozumiem Twoje podejście i pewnie w latach 90. miałbyś u mnie wielkiego plusa. Urodziłem się w Warszawie i żyłem w niej 36 lat, starając się pomijać wzrokiem to co jest w niej brzydkie, czytaj: komunistyczne. O architekturze już nie będę pisał, więc słówko o ludziach, którzy to miasto po wojnie niejako na nowo stworzyli i wychowali sobie replikantów w ciągu ostatnich 25 lat.

Istnieją tu na pewno wieksze niż gdziekolwiek indziej w Polsce całe dzielnice ubeków, wojskowych i milicjantów. Wynika to ze specyfiki stołeczności. Elita władzy zawsze buduje rozmaite dzielnice rządowe, przed wojną też tak było. Po wojnie tych "Ubowów" namnożyło się tu wiele - wystarczy sprawdzić wyniki wyborów w poszczególnych obwodach z 1993 roku. Przykładowo Aleja Lotników - to znaczy tam gdzie mieszkałem wiekszą częśc życia - jest granica między robotniczym, w wiekszości prawicowym elektoratem a typową dzielnicą SB-ków położoną na tyłach Instytutu Fizyki PAN. Zaznaczam, że nie wszyscy potomkowie tych ludzi są złymi ludźmi, ale summa summarum te mikro-dzielnice przeważają w mentalnym krajobrazie Warszawy. Z nich rekrutują się urzędnicy, policja, służby specjalne, elita wojskowa oraz elity polityczne i gospodarcze (urzednicy giełdy i instytucji finansowych). Jako stosunkowo zwarta grupa potrafią tak pokierować karierami swoich dzieci, że nolens volens opanowali na średnim szczeblu praktycznie wszystkie ważne instytucje państwowe i finansowe. I nie jest to efekt spisku, ale naturalna kolej rzeczy.

Wspierają ich dzielnice i mikro-dzielnice neo-inteligencji, takie jak na przykład Służew nad Dolinką czy Ursynów. Z tych dzielnic rekrutują się lemingi.

Jak to zrobić, by Warszawa była stolica Polski, a nie prywislańskiego kraju? To jest dobre pytanie.
Obrazek użytkownika stronnik

stronnik
Jak to zrobić? Mam w tej mierze bardzo ugruntowany pogląd. Nasze polskie i prawdziwe elity istnieją w stadium szczątkowym. Jest ich trochę w Warszawie i może trochę więcej w Krakowie. Jeszcze troszeczkę w pozostałych większych miastach. Cała reszta to, z przykrością konstatuję, popłuczyny komuny. Gatunek homosovieticus w wielu odmianach i natężeniu. Potwierdza to oglądana z bliska i na żywo, osobliwość zwana rzeczywistością.

Jedyną metodą (na to) jest odbudowa elit poprzez ustawiczne wciskanie do głów "pakietu narodowo-patriotycznego" począwszy od przedszkola. Nie będę tego rozszerzał, bo nie o tym mowa. Mam swój "projekt". Moja optyka widzenia świata a zwłaszcza Polski, wyklucza uznawanie, choćby przez chwilę, że żyjemy w jakimś normalnym kraju. Co nie znaczy że nie możemy prowadzić jakiegoś normalnego życia. Chodzi o to, że w tak nienormalnych warunkach dotykających nas wszystkich, łatwo jest spaczyć iee narodowe (zwłaszcza dziś) i de facto odejść od nurtu który jest... Co tu dużo gadać. Nie istnieje żaden nurt. Jak dla mnie. Wyrazem tego jest właśnie styl achitektoniczny, będący właściwie konglomeratem przypadkowych wpływów, zwykle obcych i wizji wynikajacych chyba tylko z oderwania od konkretu, jakim jest głęboko odczuwana polskość. Słowem bujanie w obłokach nieświadomości i tożsamości. W tym upatruję pierwotnej przyczyny zniknięcia jakiegokolwiek polskiego wymiaru w architekturze, ale i w życiu Polaków w ogóle. Czy wogóle ktoś uczy dziś achtektury z pozycji narodowych, że nie wspomnę o tworzeniu? Nas po prostu do pewnego stopnia "nie ma". Jeśli czujesz co mam na myśli.

A co mi tam. Pociągnę jeszcze chwilę te rozważania.

Od lat uczestniczę w rozmaitych spotkaniach na których często pytają mnie, dlaczego Warszawa a ostatnio także inne miasta są takie bez wyrazu, bezpłciowe, bez charakteru który by uzewnętrzniał myśl osobliwą i chtrakterystyczną dla Polaków? Odpowiadam zwykle że należało by odpowiedź zacząć od nauki historii, ale w skórcie mogę powiedzieć że nie ma na to prostej odpowiedzi, bo naszą prawdę (a w architekturze o prawdę też chodzi) zagarnęli i przywłaszczyli ludzie którzy idei narodowej wogóle nie rozumieją, bo ani jej nie tworzą, ani nie posiadają predyspozycji do jej tworzenia. Ona nie funkcjonuje z racji czysto ideologicznych i historycznych. Ale to bywa dla mnie bardzo przykra dyskusja, bo wstyd się tak otwarcie przyznawać, że nie mamy sił i środków aby wytworzyć coś co jest emanacją ducha polskości w architekturze współczesnej. No, bo nie mamy go, tego ducha. A nie mamy, bo nie ma KTO tej sfery działań zmierzających do jego egzekwowania wymuszać poprzez zamówienia takich a nie innych projektów. W tym sensie nas nie ma. Ergo, nie ma elit. Polskich elit zdolnych do "prowokowania" do pracy nad polskim charakterem dzieła. To tyle, w wielkim uproszczeniu.

Zatem nie dziwi mnie że głosują na takich ...synów. Nie dziwi tym bardziej, że nie ma, nie istnieją wzorce, które by nakazywały inaczej. Bo niby kto miał je zaszczepić i propagować? Chociaż jak czasem wezmę siebie do porównań, to mi wychodzi że to ja się mylę. Otrzymałem edukację PRLowską. W domu nie było zbyt patriotycznie a swoje pierwsze poważniejsze sprzeciwy wobec dominującego systemu miałem dopiero w pracy. Właśnie z powodów czysto ideolo. Zatem nie wiem czy moje opinie mogą uchodzić za miarodajne? Ale tutaj piszę jedynie komentarz, zatem wolno mi. Myślę że wielu ludzi po prostu nie wie "na jakim świecie żyje" i to nie ze swojej winy. Co nikogo nie rozgrzesza, vide ja.

Myślę że to "koło przyczynowo-skutkowe" jakoś domknąłem i odpowiedziałem na pytanie w Twoim komentarzu. Jestem przekonany że istnienie elit powoduje, że cechy narodowe są wybijane na czoło działań rozmaitych środowisk, w tym twórców architektury. Jest nadzieja, że to się da odtworzyć w ciągu najbliższych dziesięcioleci. Chyba nie zarzucę mojej pracy organicznej, po tym co tu napisałem do Ciebie. Było by mi trochę głupio :-)

Pozdrawiam
Obrazek użytkownika alchymista

alchymista
Kwestia architektury - bardzo ważna. Ja bym wskazał na styl dworkowy, ale dodałbym do niego czasem nutę modernizmu. Przykładem ładnego połączenia tych dwóch stylów jest dworzec w Gdyni:

W powyższej budowli i w wielu innych, wcześniejszych, zwraca uwagę nieproporcjonalnie wielki udział dachu w całym budynku. Zbliża nas to paradoksalnie do architektury chińskiej (łamane, mansardowe dachy), ale to jest nasz styl swojski. Przykłady takich dworców: Grodzisk Mazowiecki, Jaktorów przykładowo.

Wszędzie tam, gdzie te budynku budowano czuć wyraźnie polskiego ducha. We Wrocławiu na przykład tego nie ma, stąd czuję się w tym mieście obco. Ale juz Pomorze Gdańskie ma tego ducha bardzo wiele.

Wcześniejsze projekty nawiązywały również zarówno do architektury wiejskiej, szlacheckiej, jak i do renesansu i baroku z miast polskich.

Zastanawiam się, czy 30-piętrowy wieżowiec można by zbudować w stylu "swojskim" wink Czy architekci w ogóle by sobie poradzili z czyms takim i podchwycili tę ideę. Czy nie wyszedłby z tego straszny kicz.

Więcej notek tego samego Autora:

=>>