W pierwszych latach istnienia państwa izraelski Kneset przyjął ustawę, która zwalniała z odpowiedzialności karnej Żydów ratujących własne życie kosztem życia innych Żydów podczas Shoah. Gdybym był złośliwy, nazwałbym ją karkołomną moralnie, a gdybym był bardzo złośliwy, nazwałbym ją rasistowską, że nie wspomnę tu o przymiotniku „talmudyczna”. Ale aspekty etyczne owej ustawy pozostawmy etykom, byle nie byliby nimi koledzy profesora Jana Hartmana.
Natomiast z punktu widzenia politycznego była to ustawa ze wszech miar słuszna, będąca nieuniknionym rozwiązaniem dla państwa in statu nascendi, które importowało swoich obywateli także z Europy.
Chaim Rumkowski – gdyby przeżył – odpowiadałby przed sądem w powojennej Polsce, ale w nowo powstałym Izraelu cieszyłby się immunitetem wiecznym i bezwarunkowym. Oczywiście gdyby nie dopadli go gdzieś wdzięczni lodzermensche...
Było to jeszcze przed procesem Eichmanna w Jerozolimie, który stanowił fundament nowego wówczas mitu założycielskiego państwa Izrael.
Dlatego też NIE WARTO ROZMAWIAĆ, a już szczególnie nie warto rozmawiać wskazując – za Hannah Arendt – przykłady kolaboracji żydowskich ofiar z niemieckimi katami. Nie warto, bo przedstawiciele narodu wybranego operują tu nie tylko własnym językiem, ale także własnym aparatem pojęciowym.
Ten język i ten aparat pojęciowy prowadzi na manowce: https://wpolityce.pl/historia/382108-dlaczego-nie-ma-zydow-w-yad-vashem-bo-mogloby-to-byc-obrazliwe-dla-ocalalych-ktorzy-nie-zachowali-sie-jak-nalezy
Byłoby to nawet zabawne, gdyby nie było groteskowe.