PIS, UNIA, DEMOKRACJA

 |  Written by Danz  |  0
Polecam artykuł z KP, warto przeczytać, ze względu na kilka ciekawych akapitów, jeden z nich poniżej:
 

Od liberałów po prounijną lewicę mało kto wydaje się choćby rozważać jakiekolwiek pytania o możliwe niepożądane skutki takich interpelacji i takich interwencji. O możliwe rykoszety; o to, czy aby na pewno osłabi to władzę PiS, czy ją raczej wzmocni; wreszcie o to, czy instytucje unijne i inni członkowie UE w warunkach postępującego kryzysu tej organizacji, nawet jeśli podejmą jakieś działania, to będą się kierować wyłącznie szlachetnymi pobudkami.

 

Jest to myślenie magiczne. Kierowane wiarą w czysto idealistyczne, aksjologiczne, motywowane jedynie „europejskimi wartościami” pochodzenie Unii Europejskiej. A przecież UE nie powstała po to, by bronić liberalnej demokracji, państwa prawa i praw człowieka. Jak na różne sposoby opisywali to lewicowi intelektualiści od Richarda Seymoura, przez Costasa Lapavitsasa, po Janisa Warufakisa, UE to neoliberalna instytucja ponadnarodowa, na której forum poszczególne burżuazje narodowe ustalają (czasem za pomocą bezwzględnej ekonomicznej przemocy ze strony najsilniejszych państw członkowskich) wspólne, ujednolicone ramy dla neoliberalnego reżimu akumulacji kapitału w przestrzeni wspólnego europejskiego rynku, by następnie przedstawiać te ustalenia swoim społeczeństwom jako bezosobowe wyroki „ducha dziejów”, od których nie ma za bardzo odwołania, więc nie ma też po co specjalnie o nich dyskutować.

Tak się tylko historycznym zbiegiem okoliczności złożyło, że Unię Europejską, a wcześniej poprzedzającą ją Europejską Wspólnotę Gospodarczą, zakładały państwa, które w momencie budowania tych instytucji były z grubsza liberalnymi demokracjami, tzw. państwami prawa, i przynajmniej deklarowały jakiś stopień przywiązania do praw człowieka. Choć różnie z tym ostatnim bywało w praktyce, zwłaszcza w ich zamorskich koloniach i w stosunku do przybyszy z owych kolonii. Takich reguł – liberalno-demokratycznych, praworządnych – państwa te zaczęły więc od siebie nawzajem, a następnie od aspirujących nowych członków oczekiwać, by stworzyć wspólną przestrzeń ekonomicznej ekspansji, wewnątrz której wszyscy (choć głównie, nie oszukujmy się, tzw. przedsiębiorcy) rozumieją, czego się mogą – w sensie reguł gry – spodziewać.

 

 

Gdyby obrona demokracji była celem UE, same jej instytucje byłyby demokratyczne. Tymczasem jedyna unijna instytucja, która podlega jakiejkolwiek demokratycznej procedurze, Parlament Europejski, może tylko zatwierdzać lub odrzucać propozycje przepisów napływające tam skądinąd, pozbawiona innych realnych mocy. To samo z praworządnością. Kiedy Warufakis na spotkaniach „eurogrupy” poprosił o wgląd do aktów prawnych określających jej procedury i kompetencje, dowiedział się, że nic takiego nie istnieje – że w sensie formalno-prawnym nie istnieje w zasadzie sama „eurogrupa”. A jednak to ona zadecydowała o losach jego kraju i skazała go na dług, z którego Grecja nie ma prawa wyjść do końca świata.

 

„Europejskie wartości” (cudzysłów, bo samo to pojęcie wymaga jednak podejścia znacznie bardziej krytycznego niż powszechnie w Polsce praktykowane bałwochwalstwo) nie były więc dla UE celem, a jedynie środkiem. Celem była szeroka przestrzeń dla neoliberalnego reżimu akumulacji kapitału, która wynagrodziłaby straty poniesione przez państwa założycielskie w ich emancypujących się zamorskich koloniach. Ten cel został w zasadzie osiągnięty – w każdym razie osiągnął swoje „naturalne” granice, rozbijając się tu o Morze Śródziemne, tam o Bosfor, a jeszcze gdzie indziej o Ukrainę.

U celu można już porzucić środki? Też, ale nie tylko to.

Jak każdy projekt liberalny, neoliberalna Unia Europejska przechodziła swoją fazę podniecenia humanistycznym dyskursem o wartościach – tak długo, jak długo jej granice się przesuwały, a salda rosły, przynajmniej tym, którzy mieli coś do gadania. Jednak w realnym kapitalizmie salda nigdy nie rosną w nieskończoność, a już na pewno nie wszystkim: w końcu przychodzi katastrofa albo cała ich kaskada. Wówczas całe to humanistyczne podniecenie znika bez śladu. Jak powiada włoski socjolog Maurizio Lazzarato (w La fabrique de l’homme endetté; z braku oficjalnego przekładu pozwalam sobie na własny):

„Wolność w liberalizmie jest zawsze przede wszystkim wolnością własności prywatnej i wolnością właścicieli. Kiedy te «prawa człowieka» są zagrożone – przez kryzys, rewoltę czy inne fenomeny – potrzeba innych niż liberalne reżimów rządomyślności, by zapewnić im trwanie. […] Parabola, którą liberalizm podąża, dociera zawsze do tych samych rezultatów: kryzys, restrykcje demokracji i wolności «liberalnych» oraz ustanowienie reżimów mniej lub bardziej autorytarnych, w zależności od stopnia intensywności walki klas koniecznej, by utrzymać «przywileje» własności prywatnej”.

Całość tutaj: https://krytykapolityczna.pl/swiat/ue/pis-unia-demokracja-pietrzak/
5
5 (1)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>