Pociąg do Pusan odjechał bez nas

 |  Written by Krzysztof Karnkowski  |  0
Wpis będzie o kulturze, więc będę przeklinał. Wkurwiłem się. Wkurwiłem się na polskich dystrybutorów kinowych, a poszło, oczywiście, o Koreę. Kto mnie czyta, wie, że kilka lat temu zakochałem się w koreańskiej kinematografii, później również w serialach i pierwszy raz od czasu zajarania się muzyką na początku lat 90-tych jest to coś, co mi nie przechodzi. Po obejrzeniu już prawie 400 filmów i seriali z Korei i, w mniejszym o wiele wymiarze, Japonii, Tajlandii i kilku innych krajów nie mam dosyć. Oglądam w sieci, kupiłem nieliczne, wydane w Polsce na fali popularności „Ringu” DVD, jeśli coś jest w kinie, to idę do kina. Tak, do kina.
Pewne rzeczy są jednak nie do przeskoczenia. Koreańczycy mogą sobie zrobić przebój, który najpierw rzuci na kolana Koreę, później resztę Azji, wreszcie cały świat, film, o którego skopiowanie po swojemu (i zapewne gorszemu) bić będą się Francuzi i Amerykanie, który zarobi 100 milionów dolarów w dość krótkim czasie… U nas najpierw zmienią bardzo dobry tytuł „Pociąg do Pusan” („Tran to Busan”) na słabszy „Ostatni pociąg”, by ostatecznie potraktować widza jak debila i, po najmniejszej linii oporu, zdecydować się na „Zombie Express”. I pokażą go u nas na dwóch pokazach festiwalowych, by później szumnie ogłosić, że za kilka miesięcy wejdzie na ekrany polskich kin. I ponoć gdzieś tam wszedł, choć zgaduję, że jest w kilku kinach na dwa, trzy seanse. W Warszawie „Zombie expressu” nie ma w żadnym kinie i coś czuję, że się to już nie zmieni, od polskiej oficjalnej premiery w sobotę minie tydzień.

W moich azjatyckich filmowych pasjach nie jestem sam, zainteresowanie jest duże, grupa fanów może wciąż niszowa, lecz wierna i zdeterminowana – co z tego, gdy, zamiast otwierać się na świat wtedy, gdy niczym to akurat nie grozi, w kinach ma być zachowawczo i do porzygania nudno?  Wcześniej, o wiele bardziej niszowy „Lament” bardzo mocno promowano na Filmwebie, wiele osób zastanawiało się, czy film załapie się do ich lokalnych kin… Zdaje się, że skończyło się na dwóch pokazach w niezbyt ciekawej porze, w raczej niszowym kinie „Elektronik” w Warszawie. No tak, można więc założyć, że na koreańskie produkcje nikt nie chodzi, więc nie będziemy ryzykować z następnymi. I tak się kręci, a raczej zakręca, a ja sobie oglądam w telewizorze albo na kompie.

TVP natomiast zatrzymała się na etapie „Cesarzowej Ki”. Od kilku miesięcy piszę w „Nowym Państwie” o dziesiątkach filmów i seriali, które warto pokazać również Polakom, ponieważ dotykają ciekawych z polskiego punktu widzenia spraw społecznych, politycznych czy historycznych (relacje okupowanych z okupantem). „Ki” widzom się podoba, żyją nią nastolatki z Twittera i gospodynie domowe, zamknięte dotąd rzwi zostały wyważone. Co robi telewizja, mając do wyboru kilkaset porównywalnych lub lepszych produkcji? Tak, nadaje „Cesarzową Ki” jeszcze raz.
Koreańczycy zapewne chcieliby wybudować nam elektrownię atomową, ale najpierw kupmy od nich wreszcie kilka filmów i je pokażmy. Przecież jedną z firm, która w Korei wypuszcza na rynek filmy, mamy nawet na miejscu, tyle, że u nas ta sama korpo sprzedaje czekoladę jako „d. E. Wedel”

Ok, napisałem, co miałem do napisania. „Train to Busan” polecam znaleźć samemu i obejrzeć, podobnie jak „The Priests” czy wspomniany „Lament”, wszystko gdzieś tam jest po polsku nawet, jak poszukać – nie tylko fanom horroru. A spokojniejsze i bardziej wyważone teksty na ten sam temat odsyłam co miesiąc do Nowego Państwa.

O "Train to Busan" pisałem tutaj: http://blog-n-roll.pl/pl/poci%C4%85g-do-busan#.WIZqCn3kfFA
5
5 (2)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>