Prawdziwa natura sporu ma charakter religijny

 |  Written by alchymista  |  0

Wpadł mi ostatnio w ręce panegiryk na cześć Józefa Piłsudskiego – cały numer Plus-Minus 2-3.12.2017, wydawany ciągle jeszcze przez „Rzepę”, poświęcony osobie Marszałka. Publikują w nim historycy od dawna znani ze swych sympatii wobec Naczelnika tacy jak Bohdan Urbankowski, Janusz Cisek, Grzegorz Nowik, Andrzej Chojnowski, Mariusz Wołos, Włodzimierz Suleja. Aby nie było za pięknie trochę mydła dodaje Adam Zamoyski, perfum po staremu dostarcza Leszek Moczulski. Natomiast Marcin Król wychwala Marszałka poprzez prezentację największych jego błędów.

Od razu pojawia się retoryczne pytanie, czy podobny panegiryk na cześć Wielkiego Marszałka mógłby się ukazać w prasie bardziej prawicowej? Czasem tak, a czasem nie. W każdym razie w innym zestawieniu i z inaczej rozłożonymi akcentami. Pisaliby pewnie w większości ci sami autorzy, ale dołączyliby do nich inni, aby było trochę bardziej „obiektywnie”. Ideolodzy prawicowi oraz prawicowi historycy najchętniej tworzą bohatera zbiorowego, a jest nim Naród. W wersji trochę bardziej złośliwej tym bohaterem zbiorowym jest szeroko rozumiana „narodowa demokracja” z jej liderami: Dmowskim, Korfantym, Witosem, czy nawet – jeśli to absolutnie konieczne – z Daszyńskim i Limanowskim. Wizerunek Piłsudskiego zostaje zręcznie obudowany a wręcz zabudowany figurami świętych, żeby w ogóle „jakoś wyglądał” i nie raził Prawd Wiary. Jest niczym pogański posążek stojący gdzieś w kącie kościoła dla uspokojenia pogańskich gustów wiernych, lecz tylko jeden pośród wielu, w dodatku tych ważniejszych i „bardziej prawdziwych”. Natomiast w dziedzinie sztuki wojennej, początkowo Piłsudskiego zastąpiono Weygandem i Hallerem, jednak obecnie bardziej zdroworozsądkowi prawicowcy zdecydowali, że w tej roli potrzebny jest inny bohater zbiorowy – Wojsko Polskie na czele z marszałkiem polnym armii austriackiej Tadeuszem Rozwadowskim. W sumie Marszałek sprowadzony jest do roli pętaka, który miota się między dojrzałymi i statecznymi mędrcami, pozuje do fotografii i odbiera defilady. A w rzeczywistości – piąte koło u wozu Wielkiej Polski.

 

Czarna legenda

„Czarna legenda” Marszałka przedstawia się mniej więcej następująco. Wszystko co robił było improwizacją, nie miał jasno przemyślanego planu, nie umiał dostosować działania do realiów, fanatycznie wierzył w zwycięstwo, lecz interesowała go walka dla walki. Maniak. Można wreszcie zaserwować taki pogląd, że polityczni uczniowie Marszałka zafundowali Polsce tragedię powstania warszawskiego, czyli to, czego jemu samemu się nie udało zrobić. Piłsudski pracowicie, wytrwale i z wielką determinacją dążył do tego, by utopić Polskę we krwi, no ale ciągle nie wychodziło. Jak jeden projekt mu upadł, zaraz zaczynał snuć kolejne, bezsensowne koncepcje powstańcze. Zręcznie zamiótł pod dywan swoją pracę wywiadowczą na rzecz Niemiec i Austrii. Sabotował powstanie wielkopolskie, jak również mścił się na Hallerczykach w 1920 roku. Jego ludzie oczerniali Dmowskiego w Paryżu. Sukcesy zaś wynikały głównie ze szczęścia – bez doświadczenia wojskowego przeprowadził swoich legionistów przez I wojnę światową i równie szczęśliwie trafił do więzienia w Magdeburgu, dzięki czemu wyrósł na męczennika narodowego. Operację znad Wieprza przeprowadził nie on, lecz Rozwadowski, a sam Marszałek 12 sierpnia 1920 roku załamał się nerwowo, złożył dymisję na ręce Witosa, a następnie wyjechał do majątku Bobowa pod Gorlicami, a przecież powinien był heroicznie walczyć z księdzem Adamskim podczas posiedzeń Rady Obrony Państwa. Na koniec, dodać trzeba, że cierpiał na kiłę wrodzoną, co w oczywisty sposób rzutowało na umysł i podejmowane przezeń decyzje.

W tym zestawie argumentów mamy zarzuty natury ogólnej, jak i drobne podszczypywania. Że się załamywał w kluczowych momentach, ale jakoś szczęście mu dopisywało. Że jego główne projekty nie wypaliły, ale stał się ikoną projektów, które planował i realizował z reguły ktoś inny. I tak dalej…

 

Drugie, trzecie i czwarte dno

Z czego to się wszystko bierze? Nie twierdzę, że zjadłem wszystkie rozumy, ale z moich obserwacji wynika, że nie ma historii obiektywnej. Namiętność historyka do badań historycznych z reguły bierze się z jakiejś aktualnej potrzeby chwili. Szczególnie narodowe tragedie są nieustannym źródłem inspiracji dla pokoleń badaczy, którzy próbują odpowiedzieć na pytanie o przyczyny. Te pytania z reguły ogniskują się wokół osoby lidera, jego stylu działania, rządzenia, przekonań, życia prywatnego.

Ale to nie wszystko. Wypływający co jakiś czas na wierzch i zaostrzający się spór o osobę Marszałka Józefa Piłsudskiego ma charakter nie tyle emocjonalny, co religijny. Jest to prastary spór o to, czy po Jezusie może być jeszcze jakiś prorok, na przykład Mahomet, czy już tylko apostoł. Więcej przemawia za tym, że jeśli nie apostoł, to tylko Antychryst. I co więcej, pojawia się dodatkowy problem: czy prorokowi zdarza się robić kupę, czy też jest on bezcielesnym aniołem w ludzkiej postaci. Kilka lat temu w okolicy, w której mieszkam, pewien ksiądz postanowił troszkę odstąpić od tradycyjnej szopki bożonarodzeniowej i zamiast ckliwych figurek umieścił lalkę dziecka w jednorazowych pieluchach. Parafianki były oburzone.

Drugim tłem jest konflikt darwinistów społecznych z – no właśnie, jak by ich nazwać – idealistami? To nie odpowiednie słowo. Mistykami? Może to już lepiej. Chodzi o króla-Ducha, który w każdym pokoleniu wychodzi z Polaków wszystkimi porami, a którego istnienia nie chcą zaakceptować darwiniści, dla których podstawowym wierzeniem jest tzw. „real politik”. Piłsudski, jako wyznawca Słowackiego, wierzył w to, że w każdej epoce pojawiają się nowi herosi, którym wolno ustanawiać własne reguły – a to z kolei (o zgrozo) wprowadzało go w konflikt z Chrześcijaństwem. Zwyczajnie: narodowy socjalista!

Trzecim tłem jest stary spór o to, czy Unia polsko-litewska była dobra, czy zła i jaki był jej sens dziejowy, szkoły historyczne (pesymiści i optymiści), koncepcje cywilizacyjne, które skazują Piłsudskiego na bycie „turańczykiem” lub nieomal Czyngis-chanem. I dziwnym trafem ci, którzy te koncepcje głoszą, najczęściej darzą Rosję Carską niejaką rewerencją, a czasem wręcz uwielbieniem...

Czwartym tłem sporu jest niestety fatalna prezydentura TW Bolek i w ogóle cały jego życiorys. To za jego prezydentury Polska uznała niepodległość Ukrainy, co dla części prawicy było wręcz szokujące i przypominało politykę Piłsudskiego. To za tej prezydentury wyszło na jaw, że istnieje parasol ochronny nad agentami SB w polskiej polityce. Czy trzeba się dziwić, że tzw. „nasza strona”, strona prawicowa, wręcz alergicznie reaguje na pewne przejawy kultu Piłsudskiego, który był przecież agentem w służbie dwóch mocarstw rozbiorowych?

 

Czy jest nam potrzebny i po co?

Moim zdaniem prawdziwe pytanie brzmi: czy Piłsudski jako prorok Nowej Polski jest nam dzisiaj potrzebny? Jaką definicję Polski mamy przyjąć by nie tyle wybić się na Niepodległość, ale wręcz wybić się na Mocarstwowość? Biorąc pod uwagę definicję Polski, które zalety Piłsudskiego są rzeczywiście zaletami, a które wady są realnie wadami? Mamy tu do czynienia z pewnym wzorem osobowości, który trzeba starannie zanalizować, zanim się pójdzie jego śladem lub odrzuci do lamusa historii. Podobnie jest z tradycją Narodowej Demokracji, która nie zdołała zabić ducha Polskości. Jej liderzy przejęli z polskiej tradycji głównie romantyczną dekorację, bo nie mogli jej tak bezceremonialnie odrzucić, jak odrzucili Miłkowskiego. To co budzi sympatię do Narodowej Demokracji nie jest jej sensem, ale tym, czego ona w Narodzie nie zdołała zwalczyć. Sarmatyzm, przywiązanie do Rzeczypospolitej i odruchowa antyrosyjskość, gdy tylko Polak wejdzie w styczność z Rosjaninem. Wszystko to należałoby zanalizować, mając na względzie całość Intermarium, a nie tylko kraj nad Wartą, czy kraj nad Wisłą. Międzymorze to jest wielka rzecz!

 

Jakub Brodacki

5
5 (3)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>