Rudolf Weigl, pan redaktor Wójcik i prof. Wacław Szybalski. Mity? Czy fakty! (cz. I)

 |  Written by katarzyna.tarnawska  |  5
Parę tygodni temu - w "Pudelku" (sic!) - pojawiła się notatka na temat prof. Rudolfa Weigla. O dziwo - napisana w sposob wyważony i rzetelny.
Byłam niezwykle zaskoczona, zwłaszcza po zapoznaniu się z edytowanym ostatnio (2015) przez Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego „dziełem” redaktora Wójcika na temat Rudolfa Weigla. Publikację finansowała Fundacja Profesora Wacława Szybalskiego.

Z jednej strony – nie powinno dziwić, że po wielu latach „zamilczania” i zjadliwych ataków na Profesora Weigla, natomiast po uznaniu Go i odznaczeniu przez Instytut Yad Vashem medalem „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata” znalazło się miejsce na oficjalne (?) dostrzeżenie zasług i osiągnięć Profesora.

Choć… Wszędzie znajdą się tacy, którzy cudzy sukces chcą zdyskontować na rzecz własną.

Nie zapomnę starań mego św. pamięci Ojca, zabiegającego o publikację przybliżającą Osobę i zasługi Profesora – dla Polski, dla Europy, dla Świata…

Pamiętam uchwałę WTN (Wrocławskiego Towarzystwa Naukowego) o wydaniu takiej publikacji i decyzję nowego Zarządu Towarzystwa – o niewydawaniu…

Obietnicę Dyrektora Wrocławskiej Drukarni Archidiecezjalnej – o wydaniu – i zmianę owej decyzji…

Ostatecznie publikacja, bardzo skromniutka, wydana została, sumptem naszej Rodziny,  przez oficynę „Sudety” – z pomocą kuzyna, prawnika z Raciborza.

Nie zapomnę własnej korekty tekstu (na starym angielskim komputerze, bez polskich znaków diakrytycznych)…

I śmiesznej historii z pomyłką przy opisie jednego ze zdjęć, gdzie zamiast „Profesor Mosing w asyście wnuczek prof. Weigla” znalazł się krótki – „Profesor Mosing ze współpracownicami”.

Nie zapomnę ostatecznie „przekrętu” z rozpowszechnieniem tych wspomnień o Profesorze, spisanych przez Osoby Mu bliskie, takie którym Profesor był równie bliski…

A teraz – pięknie wydany „nowy” zestaw wspomnień.

I głębokie rozczarowanie – nowości tam tyle, co kot napłakał, ale za to – ileż fantazji pana Redaktora. Nawet – nie tylko pana Redaktora.

Przyznać trzeba, że ten ostatni ma talent literacki z  fantazją połączony (a może to konfabulacje na tle demencji), nie mniej posiada - rozwiniętą w znacznym stopniu - zdolność autopromocji. Korzysta też, ile się da, ze swych uzdolnień.

Tylko że nie o to chyba chodzi!

Nie mam zamiaru robić reklamy panu redaktorowi Wójcikowi. Nie mniej - cokolwiek napiszę – będzie temu - w pewnym stopniu - służyć.

Pierwsze rozczarowania – na okładce publikacji, w dolnym lewym rogu, umieszczono zdjęcie mego Ojca – przy mikroskopie. A w tekście (str. 112) widnieje opis – Wiktor Weigl, fotografia sprzed 1939 roku. Porównując znajdujące się na str. 49 zdjęcie „Turka” – Wiktora Weigla z czasu okupacji – widać – że na obu zdjęciach pokazano dwie różne osoby.

W wykazie osób zatrudnionych podczas Wojny w Instytucie widnieje, pod  nr 534  Toczyski (lekarz zakładowy, przed w. dr med.) Nie wiem czemu - brakuje imienia pana doktora – Tadeusz.

Następnie obserwacja - pan Redaktor rozwodzi się długo, mętnie, acz szeroko na temat motywów Profesora Weigla utrzymującego, a nawet rozwijającego w określony sposób działalność Instytutu podczas Wojny. Ten rodzaj apologetyki, jaki uprawia pan Redaktor, nie tylko nie „broni” osoby Profesora Weigla, lecz rodzi wręcz wątpliwości. 

W tym miejscu pozwolę sobie zacytować opinię dr Władysława Wolffa na temat okresu okupacji „w którym z całą wyrazistością ujawniły się istotne cechy Profesora jako wielkiego, szlachetnego w pełnym słowa znaczeniu człowieka. W pełnym blasku uwydatniła się jego prawość, bezkompromisowość, poczucie humoru i patriotyzm nakazujący mu za wszelką cenę ratować naukę i kulturę narodu w którym żył i pracował Poświęcił cały swój dorobek i sławę naukową, ryzykował wolność i życie byle ratować swoich kolegów profesorów i wszystkie zagrożone zniszczeniem wartości ludzkie narodu. Okres ten wymaga pełnego opracowania. Nie może bowiem pójść w zapomnienie poświęcenie Profesora Weigla i cała jego działalność tego okresu.” (Władysław Wolff)

A w swym „opracowaniu” pan Redaktor, jakby przypadkiem pomija fakt, że „Instytut Weigla” był jedynym takim Instytutem w Polsce i na Świecie.

Że stworzyło go Państwo Polskie w okresie międzywojennym, niewątpliwie wskutek odkryć i inicjatywy Profesora. Że nie próbował stworzyć tego żaden inny kraj w Europie, mimo fatalnych doświadczeń – śmierci milionów ludzi – podczas wojen poprzednich. Że również sowieccy jeńcy, zmarli po wojnie w roku 1920 w obozach jenieckich w Polsce (zwłaszcza iż do Sojuza wracać nie chcieli), i o śmierć których tak chętnie oskarżają nas pogrobowcy tamtych, umierali głównie z powodu tyfusu plamistego.

Że system szczepień zapoczątkowany i prowadzony przez Profesora Weigla niewątpliwie uratował życie tysiącom, jeśli nie milionom ludzi podczas II Wojny Światowej.

Że Profesor Weigl świadom był znaczenia Instytutu w produkcji i rozpowszechnianiu szczepionki, natomiast okupanci – zarówno sowiecki jak niemiecki świadomi byli, że wszelkie „przenosiny” czy „rekonstrukcje” Instytutu mogą tylko zaburzyć, jeśli nie całkowicie uniemożliwić dalszą produkcję. To było niepodważalnym atutem i argumentem Profesora. Że, w sposób praktyczny, Profesor Weigl doskonale rozumiał tzw. „prawo dołka”: -  każda, jakakolwiek zmiana stanu istniejącego prowadzi do początkowego pogorszenia tego stanu. Nawet mimo prawidłowo oczekiwanej późniejszej poprawy. Ze względu na naglącą sytuację wojenną – nie można było ryzykować „pogorszenia” – czyli wstrzymania produkcji szczepionki

Jak również „rozmydla” pan Redaktor kolejny fakt, że Profesor świadomie i skutecznie współpracował z polską Armią Krajową – dostarczając tam pełnowartościową szczepionkę, podobnie do getta lwowskiego, warszawskiego… I równie świadomie – udzielał alibi, poprzez zatrudnienie w Instytucie, wielu polskim patriotom.

Pan redaktor Wójcik natomiast (może to właśnie demencja) tworzy jakieś fikcje, publikując je – całkowicie bez żenady.

Powołuje się na korespondencję z Profesorem Mosingiem, pozostającym we Lwowie, po Wojnie, ale – rzecz dziwna – nie posiada zbyt bogatej korespondencji z najbliższymi Współpracownikami Profesora Weigla – Dr Wolffem, Dr Reuttem, prof. Starzykiem i innymi… Ale dyskutuje na temat dylematów moralnych związanych z działalnością Profesora Weigla podczas okupacji sowieckiej i niemieckiej z profesorem Zubikiem (skąd inąd – uroczym gawędziarzem), który jednak nie był, podczas Wojny,  pracownikiem Instytutu.

Przy tej metodzie „narracji” – pan Redaktor wielokrotnie powraca do trudności czy obstrukcji, jakie jemu samemu stwarzano podczas „poszukiwań” historii Profesora Weigla. Uważam osobiście – że należy to do „ryzyka zawodowego”,  jednak nie do sensu opracowania, a  poza tym - pan Redaktor nie był, w żadnym stopniu, osobą prześladowaną z powodu zainteresowania Profesorem Weiglem.

Ale na przykład wspomnień Profesora Kryńskiego („Kartki ze wspomnień starego doktora”) na temat Profesora Weigla i jego oponentów jakoś „nie zauważa”. Profesor Kryński sygnalizuje tam napięte relacje między Profesorem Weiglem, a profesorami – Supniewskim oraz Olbrychtem („nastawianym” przez Przybyłkiewicza).

Pan redaktor Wójcik opisuje natomiast jakieś z palca wyssane historie, twierdząc np. że mój Ojciec pominął w swojej publikacji wielki jego wkład w historię Weigla i Weiglowców, czyli kilkuczęściowy (niedokończony) wywiad pana Redaktora drukowany  we wrocławskiej Odrze. Toteż obecnie pan Redaktor korzysta z szansy aby „zrewanżować się”. O moim Ojcu – przed Wojną – asystencie Profesora w Katedrze i Zakładzie Biologii Ogólnej UJK, a podczas Wojny – kierowniku Działu Produkcji Szczepionki w Instytucie pisze w swym „dziele” - „pomocnik” Profesora. Po czym - cytując wspomnienie Ojca związane z widzianą przez Niego egzekucją lwowskich profesorów przez Gestapo – wymyśla, że wstrząśnięty tym widokiem mój Ojciec przez miesiąc nie chodził do pracy. Chciałabym zapytać, czy pan redaktor Wójcik kpi, czy pyta o drogę. Czy byłoby, podczas Wojny, możliwe porzucenie, na miesiąc pracy prowadzonej pod niemieckim nadzorem? Skąd pan redaktor Wójcik „wytrzasnął” takie rewelacje? Dodam, że w momencie napaści Sowietów na Polskę, we wrześniu 1939, Ojciec mój, rzeczywiście wstrząśnięty – przez trzy dni nie zgłaszał się do pracy. Tyle tylko, że wówczas „status” Instytutu nie był jeszcze, w żaden sposób, określony.

Wracając do wspomnień prof. Kryńskiego pozwolę sobie zauważyć, że w pierwszych dniach wojny niemiecko-sowieckiej, podczas niepokoju i walk we Lwowie – on sam, zatrudniony jako laborant (choć, z wykształcenia – lekarz) – pozostał „na straży” budynku przy ul. Potockiego. Tamże, w dniu 25 czerwca 1941, obecnym wówczas  pracownikom groziło bezpośrednio zabójstwo z rąk sowieckiej milicji. Zimna krew i szybki refleks Kryńskiego uchroniły wszystkich przed śmiercią. A choć zarówno prof. Kryński, jak też wielu innych pracowników wspomina dr Mosinga – jako jednego z najbliższych współpracowników prof. Weigla, to jednak w tamtej sytuacji – przyszły profesor Stefan Kryński skarży się, że „panowie Starzyk i St..... nie pokazali się tu od początku działań wojennych”. Dodam, że chodzi o trzy dni trwania walk we Lwowie. Ale ów „resentyment” – w pewnym stopniu informuje o roli dr Starzyka i mego Ojca w Instytucie produkującym szczepionkę. Dr Kryński, nie będąc wówczas asystentem, pozostał przez sześć dni i nocy „na straży” Instytutu przy ul. Potockiego, otrzymując w zamian – od Profesora Weigla - jedynie „ciepłe słowa”. Ci pracownicy, którzy skarżyli się, że nie otrzymali od Rosjan w czerwcu (1941) wynagrodzenia za miesiąc pracy – usłyszeli wówczas od Profesora, że ten „komu się nie podoba - może sobie iść”. Rozumiem doskonale rozżalenie ludzi pracujących przez miesiąc podczas wojny, za darmo. Z drugiej strony ci sami ludzie nie zauważali, że owa praca dawała im schronienie oraz – że po wkroczeniu do Lwowa Niemców (30 czerwca 1941) Profesor Weigl rozpoczął kolejny etap walki o przetrwanie Instytutu i zachowanie pracujących w nim osób. Taki „punkt widzenia” wynika ze wspomnień profesora Kryńskiego, ale brakuje go – w „dziele” redaktora Wójcika. Mnie osobiście, w owym opus magnum pana Redaktora  brak jest bardzo „brzytwy Ockhama” – celem „wycięcia” wielu bezcelowych dygresji czy wątków. W każdym razie – niekoniecznie związanych z dziełem Profesora Weigla.. Pan Redaktor jakoś też „nie pojął”, że pracownicy Instytutu mieli, w pewnym sensie, odniesienia „rodzinne” do Profesora Weigla i jego obu Małżonek. Że ufali, iż w każdej sytuacji, również wojennej, Profesor ma nie tylko „plan A”, lecz również „plan B”, a nawet – dalsze plany. Że pierwsza Żona, Zofia z Kulikowskich – zawsze okaże serce, pomoc, że pocieszy, pomoże, poratuje… Co do drugiej – miała duży spryt, była szykowna, umiała być atrakcyjna, ale – pracownicy przy niej szybko mogli oswoić się z zasadą – „umiesz liczyć, licz…”.

Muszę jednak przyznać, że kilkakrotnie, w różnych miejscach swego „elaboratu” cytuje pan Redaktor opinie mego Ojca, również bez upiększeń, a nawet czasami – wbrew kontekstowi całego „utworu”.

Natomiast - kolejna fantazja pana redaktora Wójcika – o tym,  jak Profesor Weigl, przychodząc do Instytutu „informował” pracowników, poprzez mówienie o „dobrej”, lub „złej” pogodzie że mogą „nie wysilać się” w pracy, albo też – muszą pracować wydajnie… Wyobrażam sobie reakcję rzeczywistych Weiglowców na takie fałszywe mity. Jak pisałam – nikogo z nich nie ma już wśród żywych. Mnie osobiście te duby smalone po prostu „rozsierdziły”.

Gwoli wyjaśnienia - na wszystkich stanowiskach pracy istniały ściśle określone, dzienne  normy i dopiero wykonanie owych norm (kontrolowane przez nadzór zarówno sowiecki, jak później – niemiecki) było podstawą otrzymania wynagrodzenia, w tym – przydziałów żywności.

No i – „rozważania” pana redaktora Wójcika na temat sabotażu – przy produkcji szczepionki, czemu kategorycznie zaprzeczył mój Ojciec. Przy okazji – pan Redaktor twierdzi, że Ojciec nie zgodził się na nagrywanie wywiadu przeprowadzanego z Nim przed laty przez pana Redaktora; zaryzykowałabym, że albo pan Redaktor magnetofonem nie dysponował, albo też – Ojciec zauważył jak bardzo pan Redaktor potrafi mijać się z prawdą i wobec tego chciał autoryzować swoje wypowiedzi. Ponadto  – w innym miejscu swego „utworu” – pisze pan Redaktor, że ma nagrania z wywiadów z moim Ojcem. Ale – opinie mego Ojca pan Redaktor stara się, gdzie może, kontestować.

Co do sabotażu – szczepionka MUSIAŁA mieć autentyczną, wysoką jakość – takie były standardy w Instytucie. Od tego nie mogło być odstępstw! W żadnym wypadku!  O tym mówili, przed laty, wszyscy indagowani przez pana Redaktora pracownicy Instytutu, znalazło to również odbicie w tamtej dawnej publikacji pana Redaktora na temat prof. Weigla.

Natomiast tajemnicę, jaką szczepionkę dostawali Niemcy, a jaka „szła” do Naszych, i w jaki sposób to się działo – zabrali ze sobą do grobu ci, którzy w procederze uczestniczyli. I, mimo że sprawa była oczywista,  nie mam zamiaru na ten temat się rozwodzić!

Choć nie powiem – byli w Instytucie „mali sabotażyści” – którzy np. dosypywali do kału wszy (materiału wysoce zakaźnego) tłuczone szkło, czy popiół papierosowy. Mnie osobiście opowiadał o tym starszy kolega, dr Stanisław Duffek który był, podczas wojny, karmicielem. Gdyby ktokolwiek z preparatorów poinformował o tym Niemców czy Sowietów – taki „mały sabotażysta” (bardzo łatwy do wykrycia) miałby zapewnioną „wycieczkę” na białe niedźwiedzie lub „podróż” w jedną stronę – do Auschwitz. Ten głupi sabotaż utrudniał jedynie pracę preparatorów, zwiększając ich wysiłek (bo szczepionka musiała być gotowa w odpowiedniej ilości). Ale pan Redaktor chyba nie śledził specjalnie tego problemu przed laty - nie prowadził wywiadów z pracownikami technicznymi. Mimo iż wystarczyłoby przeprowadzić wywiad z moją Mamą, albo – z jedną z Ciotek – również pracującą podczas Wojny w Instytucie. Obie „figurują” na liście pracowników Instytutu. Tyle, że pan Redaktor  – „bazuje” na danych sprzed lat, które w nowy sposób „obrabia”.

Powtórzę, po raz następny, iż pan Redaktor jakoś „nie zauważył” , że w Instytucie – podobnie jak w każdym innym miejscu produkcji, zarówno za Sowietów jak też – za Niemców – obowiązywały ściśle określone normy. Nie było „zmiłuj się”, czy pracy „na pół gwizdka”.

Jednak nie powiem – był w Instytucie,  już pod koniec Wojny, sabotażysta większego kalibru, który pomieszał Profesorowi Weiglowi szczepy ricketsji prowadzone w hodowli. Dziś człowiek ten nie żyje, a owo „pomieszanie” miało utrudnić w przyszłości pracę samemu Profesorowi, mogło też wpłynąć na skuteczność szczepionki, zmniejszając jej wieloważność.

Natomiast w elaboracie pana redaktora Wójcika znajdują się przynajmniej dwie rewelacje.

Pierwsza – o Profesorze Weiglu – jeżdżącym „z wykładami” do Związku Sowieckiego.

Byłabym ciekawa dalszych szczegółów –  w jakim czasie i gdzie dokładnie w Związku Sowieckim Profesor Weigl głosił wykłady? Prof. Kryński wspomina Charków, poza tym Moskwę, Kijów, Leningrad…? Jakieś uniwersytety? W jakim języku? Ile było tych wykładów? Kto był tłumaczem?

5
5 (4)

5 Comments

Obrazek użytkownika tł

Niezwykle interesujący tekst! Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy...

Jako przyczynek: http://www.lwow.home.pl/semper/tyfus1.html

 O "karmicielach wszy" dowiedziałem się z filmu niedawno zmarłego Andrzeja Żuławskiego "Trzecia część nocy" w 1971 roku.

Pzdr.

PS. Weigl dwukrotnie miał szansę na Nobla, w 1942 i 1948. Za pierwszym razem utrącili go Niemcy, za drugim, Sowieci.
Obrazek użytkownika Traube

Traube
do roku 1984. Raczej ich kolejne pokolenia trwały tak długo, jak długo szefem zakładu był profesor Kryński. Z tego, co opowiadał na wykładach, była to jedyna w świecie taka linia i była ona zagrożona wymarciem. Bardzo się tym martwił, ale nie mógł na to już nic poradzić.
Mogę sobie tylko wyobrażać, jaką indywidualnością był Rudolf Weigl, sądząc po tym z jego uczniów, którego miałem okazję poznać, czyli właśnie Stefanie Kryńskim. Smutne, że jego wspomnienia ukazały się w nakładzie 200 (tak, dwustu) egzemplarzy, kiedy księgarnie są wprost zalane najróżniejszym śmieciem. Dla mnie ta książka to była uczta.
Profesor Kryński bardzo dbał o pamięć o Weiglu i często wspominał o nim podczas swoich wykładów. Był to chyba jedyny z profesorów, którego ani jednego wykładu nie opuściłem, a w domu mamy w Gdańsku mam chyba nadal notatki z jego wykładów mimo iż dotyczą one bakterii, czyli czegoś czym nigdy w życiu zawodowym się nie zajmuję.

Nie mam pojęcia jak się układały relacje pomiędzy Kryńskim, a innymi współpracownikami Weigla.
 
Ja poznałem tylko jego. Na wykładach i podczas egzaminu, kiedy nie zainteresował się zbytnio moją osobą :-(, skupiając swoją uwagę na koledze z Syrii, którego usiłował wciągnąć w rozmowę o sytuacji na Bliskim Wschodzie. Kolega bronił się mężnie odpowiadając na zaczepki profesora, że "to są trudne sprawy politiczne".

Legendarne były egzaminacyjne pytania profesora o "skojarzenia".
Przykład:
-Z czym kojarzy się pani czerwiec? 
Odpowiedź prawidłowa: Z pałeczką ropy błękitnej.
Dlaczego?
Bo w czerwcu kwitnie jaśmin, a hodowla pałeczki ropy błękitnej ma zapach jaśminu...

Pozdrawiam,
Obrazek użytkownika katarzyna.tarnawska

katarzyna.tarnawska
- ciepło wypowiadał się zarówno mój ś.p. Tatko, jak też spotkani przeze mnie studenci gdańskiej AM.
Natomiast tyfus plamisty rzeczywiście przestał być światowym zagrożeniem epidemiologicznym, i to również, w dużej mierze, zasługa prof. Weigla.
Oczywiście nie bez znaczenia stało się wprowadzenie, do terapii, antybiotyków z grupy tetracyklin.
Na temat prof. Weigla znaleźć można liczne artykuly i wspomnienia pod poniższym linkiem: http://www.lwow.com.pl/rudolf-weigl.html
Są tam fotografie profesora Weigla, są m. in wspomnienia prof. Kryńskiego. W Instytucie należał on (dr Kryński, późniejszy profesor) do grona "młodych", w odróżnieniu od "starych" weiglowców. Do końca swego życia zachował we wdzięcznej pamięci i wspomnieniach Profesora Weigla.
Pozdrawiam!
Obrazek użytkownika Wow

Wow
Wszy z "krzyżówki" Weigla pozostały dzięki doktorowi Mosingowi we Lwowie, gdzie w prowadzonym przez Niego laboratorium przy ul. Zielonej są nadal hodowane i nadal sł€żą jako zwierzęta laboratoryjne. Stamtąd otrzymał wszy Kryński do lubelskiej wytwórni szczepionki, którą w 1945 roku prowadził. Z Lublina wraz z Krynskim wszy pojechały do Gdańska. Karmił je osobiście prof. Kryński i jego bliski współpracownik pan Eugeniusz Becla a także inni współpracownicy prof. Kryńskiego.

Więcej notek tego samego Autora:

=>>