Operacja "Zima" (2)

 |  Written by Godziemba  |  5
Na początku stycznia 1920 roku wojska polskie w czasie operacji „Zima” zdobyły łotewski Dyneburg (Dźwińsk), wypierając z miasta bolszewików.
 
    Polskie natarcie rozpoczęło się zgodnie z planem, 3 stycznia 1920 roku. Sprawnie przekroczono skutą lodem Dźwinę, a następnie zaatakowano bolszewicką baterię artylerii, zdobywając dwa działa. 2 batalion kpt. Kozickiego wyruszył w kierunku twierdzy dyneburskiej, której bolszewicka załoga niespodziewanie opuściła swoje stanowiska. Polscy żołnierze zajęli twierdzę około godziny 13.00, po czym przystąpili do ataku na Dworzec Petersburski.
 
     Równocześnie 1 batalion kpt. Kruka-Kruszewskiego zaatakował miasto z innej strony, zdobywając po południu cerkiew, wypierając z centrum miasta bolszewików. Około godziny 15.00 Dyneburg był już w rękach Polaków, którzy obsadzili prawy brzeg Dźwiny od Cytadeli po Pohulankę do Jelniczan, nawiązując jednocześnie kontakt z Łotyszami. Podczas natarcia na miasto oba bataliony 1 pp. Leg. straciły 12 poległych oraz 37 rannych.
 
    Gdy bataliony 1 pp Leg. zajmowały Dynenburg, 5 pp Leg., dowodzony przez mjr. Dęba-Biernackiego,  po przekroczeniu Dźwiny, rozbił bolszewicki 28 p.st. oraz stoczył krwawy bój o wieś Mozule. Jego zadaniem było odcięcie drogi odwrotu wycofującym się bolszewikom.
 
    Pierwszy etap operacji zakończył się sukcesem – zajęto Dynenburg, choć część sił bolszewickich zdołała wycofać się z miasta i skoncentrować się w rejonie Wyszek. Oddziały te zostały rozbite przez Polaków w dniu 4 stycznia 1920 roku. Znacznie mniejsze powodzenie zanotowała 3 DPLeg. zajmując jedynie niewielki przyczółek po północnej stronie Dźwiny, nie wykonała postawionego jej przez gen. Rydza-Śmigłego zadania zajęcia linii Krasław-Szkieltowo.
 
    W dniu 5 stycznia grupa operacyjna gen. Rydza wyszła na linię rzeki Dubna oraz zdobyła przyczółek Krasław. Bolszewicy po porażkach koncentrowali swe oddziały w okolicach stacji kolejowej Dubna.
 
    Strona polska planowała wznowienie działań zaczepnych w dniu 10 stycznia, jednak bolszewicy wcześniej podciągnęli rezerwy i w dniu 8 stycznia rozpoczęli kontrofensywę wzdłuż linii kolejowej Psków-Dynenburg. Pomimo znacznych strat Polakom udało się obronić zajmowane pozycje. Także oddziały łotewskie odparły atak bolszewików.
 
   Następnego dnia bolszewicy ponowili natarcie, wspierani przez trzy pociągi pancerne. Brak wsparcia ze strony własnej artylerii sprawił, iż 5 pp Leg. został zmuszony do odwrotu. Tego samego dnia gen. Rydz-Śmigły przejął dowodzenia nad oddziałami łotewskimi uczestniczącymi w operacji „Zima”. Równocześnie zarządził podjęcie nowej ofensywy w dniu 12 stycznia, której celem miało być wyjście na linię: Bramany-Kałki-Ruczaj.
 
   Tego dnia w czasie szalejącej zamieci śnieżnej do ataku ruszyły oddziały polsko-łotewskie, zmuszając bolszewików do panicznej ucieczki. W dwa dni później kontynuowano natarcie, spychając bolszewików jeszcze bardziej na wschód.
 
    W następstwie tych sukcesów w dniu 16 stycznia 1920 roku zawarto w Rydze kolejne porozumienie w sprawie kontynuowania operacji przeciwko bolszewikom. Wedle podpisanej umowy celem operacji było zajęcie następującej linii: „Drissa-jezioro Oświeja, rzeka Siniucha do ujścia Czarnego Strumyka –wieś Gamary-Poddubno-stacja Zagowa, wsie Bogorodzickaja-Wołkowo-Budencowo, Djatnowo i Bereżka”. W trakcie operacji, w której miało wziąć udział 30 tysięcy żołnierzy polskich oraz 10 tysięcy żołnierzy łotewskich zamierzano dotrzeć do etnograficznych granic Łotwy.
 
   Ostatnia faza polsko-łotewskiej operacji rozpoczęła się w dniu 21 stycznia 1920 roku. Walki toczyły się w bardzo trudnych warunkach terenowych oraz atmosferycznych, przy bardzo niskiej temperaturze i szalejącej zamieci śnieżnej. Jedynie w nocy z 23 na 24 stycznia 1 pp Leg. „stracił ze swego stanu bojowego przeszło 200 ludzi, niezdolnych do walki z powodu odmrożeń”. Oddziały bolszewickie wyczerpane wcześniejszymi walkami nie stawiały większego oporu. Polacy i Łotysze zdobyli kolejno Rzeczycę, Poliszczyn oraz Lanckoronę.
 
    W dniu 26 stycznia 1920 roku Józef Piłsudski przybył do Dynenburga, gdzie udekorował gen. Rydza-Śmigłego orderem Virtuti Militari oraz wręczył mu powołanie do kapituły tego orderu. Następnego dnia spotkał się z naczelnym dowódcą wojsk łotewskich gen. Balodisem. W czasie rozmowy obu dowódców zadecydowano o zakończeniu działań militarnych.
 
    Władimir Glittis, dowódca bolszewickiego Frontu Zachodniego, oceniał lokalną polską operację w Łatgalii jako wstęp do generalnej ofensywy i domagał się przeprowadzenia kontrataku. Brak możliwości zgromadzenia wystarczających sił sprawił, iż 26 stycznia bolszewicy podjęli jedynie próbę odzyskania Lanckorony. Kilkudniowe bardzo zacięte walki (1 pp Leg. stracił 18 zabitych i 51 rannych; natomiast 5 pp. Leg. 47 zabitych oraz 160 rannych) zakończyły się porażką bolszewików, którzy na początku lutego zaniechali dalszych działań ofensywnych.
 
Najważniejszą przyczyną tej decyzji bolszewickiego dowództwa było podpisanie przez Łotwę w dniu 1 lutego 1920 roku tajnego porozumienia o rozejmie z Rosją Sowiecką, które stanowiło zapowiedź podpisania traktatu pokojowego. Dwuznaczna postawa Rygi była dużą niespodzianką dla Warszawy. Oznaczała także znaczne utrudnienie dla wciągnięcia Łotwy do federacyjnych planów Warszawy.
 
   W dniach 8-14 marca 1920 roku odbyła się w Warszawie konferencja polsko-łotewska w sprawie zawarcia polsko-łotewskiego układu politycznego i wojskowego skierowanego przeciwko Rosji Sowieckiej. Ryga nie zdecydowała się na podpisanie sojuszu z Warszawą, dążąc do samodzielnego uregulowania swych stosunków z Moskwą.
 
   W kwietniu 1920 roku polskie jednostki – na podstawie umowy polsko-łotewskiej z 11 kwietnia 1920 roku o ewakuacji polskich oddziałów z lewy brzeg Dźwiny - opuściły Dynenburg i inne miasta łotewskie. Oznaczało to ostateczne zakończenie operacji „Zima”.
 
   Strona łotewska uhonorowała Polaków, odznaczając 63 żołnierzy orderami Lacplesisa. Orderem I stopnia udekorowany został Józef Piłsudski, a II stopnia gen. Szeptycki, gen. Śmigły-Rydz oraz płk. Juliusz Rómmel.
 
   Ogólne straty dwóch polskich doborowych dywizji wyniosły prawie 3000 żołnierzy, w tym 107 zabitych i aż 1700 z odmrożeniami. Straty łotewskie szacowano na 400 żołnierzy. Okazało się więc, iż nie jest możliwe prowadzenie działań militarnych bez wyposażenia żołnierzy we właściwą, ciepłą odzież. Nie stosowanie ubrań maskujących sprawiało, iż żołnierze stawali się łatwy celem na śniegu. Brakowało także nart oraz sań. Także broń maszynowa, poza karabinami typu Hotschkiss, zawodziła w tak niskich temperaturach. Podobnie było z bronią strzelecką oraz sprzętem artyleryjskim. Wystąpiły także ogromne trudności z utrzymywaniem łączności oraz zaopatrzeniem walczących wojsk w amunicję oraz prowiant.
 
Wybrana literatura:

L. Wyszczelski – Wojna polsko-rosyjska 1919-1920
Rok 1920 z perspektywy osiemdziesięciolecia
N. Davis – Orzeł biały, czerwona gwiazda. Wojna polsko-bolszewicka 1919-1920
Dokumenty i materiały do historii stosunków polsko-radzieckich (listopad 1918-kwiecień 1920)
B. Skardziński – Polskie lata 1919-1920
A. Borkiewicz – Dzieje 1-ego pułku piechoty Legionów (Lata wojny polsko-rosyjskiej 1918-1920)
K. Bąbiński – Zarys historii wojennej 5-ego pułku piechoty Legionów

 

5
5 (2)

5 Comments

Obrazek użytkownika katarzyna.tarnawska

katarzyna.tarnawska
Tej historii najnowszej absolutnie nie znałam i tymbardziej jest dla mnie cenna!
Przy okazji - dowiadujemy się, co nieco, o Łotyszach. NB Łotysze, po odzyskaniu niepodległości, wskutek ostatnich przemian politycznych w Europie - ustawowo zażądali, aby wszyscy "cudzoziemncy", ci którzy posiadają inną narodowość niż łotewska - opuścili ich kraj. Bez wyjątku - Polacy, czy Rosjanie, lub inni "obcy".
A swoją drogą - czy polscy dowódcy nie zdawali sobie sprawy, co znaczy dla walczącego wojska mroźna zima? Kampanię napoleońską w Rosji musieli przecież doskonale znać! To oczywiście takie gdybanie, jednak - nie rozumiem!
Serdecznie dziękuję za wpis, jak zwykle - czekam na kolejne,
Obrazek użytkownika Godziemba

Godziemba
W zeszłym roku byłem na  Łotwie - pozostało tam ok. 30-40 tysięcy Polaków, których nikt nie zmuszał do wyjazdu, musieli się jedynie nauczyć łotewskiego.

Gdy planowano operację nie było jeszcze tak silnych mrozów. Potem żołnierze dostali rozkaz i musieli go wykonać - na szczęście bolszewicy w miarę szybko przegrali.

Pozdrawiam
Obrazek użytkownika stronnik

stronnik
Mój śp Dziadek był szefem aprowizacji w jednym z pułków Armii Poznań w czasie 2WŚ. Na parę lat zanim wybuchła wojna, czynił starania aby zaopatrzyć żołnierzy w podgumowane peleryny i płaszcze oraz rękawice, a także ciepłą odzież z myślą o okresie zimowym. Jak wspominał w latach siedemdziesiątych, przedwojenne dowództwo i ogólnie oficerowie nie przywiązywali zbytniej wagi do tych spraw. Uznawano że żołnierz musi się hartować, uczyć znosić ciężkie warunki. Na zanoszone do dowództwa wnioski o znalezienie odpowiednich ubiorów, dających lepszą izolację zimą, otrzymywał reprymedny, że usiłuje matkować żołnierzom, źe obowiązkiem źołnierza jest milcząco znosić wszelkie niewygody i złe warunki oraz że to musi wynikać z hartowania ciała i ducha bojowego.

Dziadek był człowiekiem praktycznym, przywiązującym dużą wagę do zdrowego rozsądku, logicznego myślenia, więc sam, za własne pieniądze kupował we Francji, podgumowane peleryny i płaszcze dla żołnierzy swojego pułku. Za to został jesienią 1938 roku wezwany do dowódcy Armii i zbesztany oraz ukarany naganą. Uznano że sprowadzone peleryny nie są przydatne i zamknięto je w pułkowych magazynach. Z pewnością ucieszyły one Niemców, którzy zajęli Polskę i je tam znaleźli. W ówczesnym okresie takie peleryny były drogą rzadkością. Podobnie, nieco wcześniej, sprowadził z Anglii około tysiąca swetrów robionych w USA, sprowadzanych dla żołnierzy angielskich. Swetry zostały rozdane w Polsce biednym poprzez jakąś organizację kościelną. Dziadek, opowiadając o tym kręcił głową i mówił że nigdy nie rozumiał, dlaczego wśród oficerów panowało tak silne przekonanie o braku konieczności ulżenia doli zwykłego szeregowca - jak mawiał.

W czasie trwania Bitwy nad Bzurą doszedł do wniosku, źe jego piestolet wraz amunicją nie będzie mu potrzebny i lepszy użytek zrobi z niego pierwszy lepszy frontowy żołnierz. Oddał więc swoją broń wraz z wszystkimi nabojami jakiemuś żołnierzowi, który akurat informował go o braku amunicji. Po walce, Niemcy szukali oficerów mówiących po niemiecku. Dziadek byl jednym z nich. Oficer Wermahtu nakazał Dziadkowi zorganizować grupę kilkunastu żołnierzy i znosić ciała poległych oraz dokonywać pochówku.  W czasie tych nader przykrych prac, Dzidek natknął się na martwego żołnierza, który jeszcze ściskał w dłoni dziadkowy pistolet. Rozpoznał broń po charakterystycznej kaburze oraz dedykacji wyrytej na prawej stronie kolby/uchwytu pistoletu. Pistolet ów był prezentem od pracowników izby skarbowej w Poznaniu, której pracownicą była żona Dziadka, moja śp. Babcia. Ufundowali go jeszcze w czerwcu 1939 roku, wiedząc że Dziadek jest oficerem Wojska Poskiego (kapitan), byłym uczestnikiem Powstania Wielkopolskiego. W komorze pistoletu był jeden, ostatni nabój. Dziadek wyjął z ręki martwego żołnierza pistolet i odpiął pas z kaburą. To był naturalny odruch, powodowany znalezieniem swojej własności. Chwilę pòżniej Dziadek został kopnięty w brzuch przez SS-mana. Ten wyrwał dziadkowi broń i pas. Nakazał zerwać dystynkcje oficerskie, zrzucił mu z głowy czapkę rogatywkę i nakazał natychmiast udać się do szeregu polskich żołnierzy stojących w oddaleniu.

Tak zakończyła się dla mojego Dziadka walka we Wrześniu 1939 roku. Nie oddal żadnego strzału ze swojej osobistej broni, ale wiedział, że ów żołnierz, którego nawet imienia nie poznał, uczynił co było w jego możliwościach. Magazynek i ten zapasowy były puste. Dla Dziadka miało to ogromne znaczenie i tak, jak miał niechęć do wspominania tamtych czasów, tak do tego wspomnienia wracał zawsze chętnie i z pewną satysfakcją. 
Obrazek użytkownika Godziemba

Godziemba
Taki był stosunek oficerów do żołnierzy. Może nas to dziwić, ale żołnierz musiał być zahartowany, aby wytrzymać trudy walki.

Dziękuję za ciekawe wspomnienie o wojennych przeżyciach Dziadka.

Pozdrawiam
Obrazek użytkownika katarzyna.tarnawska

katarzyna.tarnawska
Piękna historia o twoim Dziadku, smutny kontekst tej historii.
Nie wiem, skąd (z jakiej "szkoły") byli oficerowie, którzy chcieli "hartować" żolnierzy.
Mój Tatko (nie był oficerem zawodowym, natomiast - podczas służby czynnej - był kształcony w szkole podchorążych w Krakowie), otrzymał awans na porucznika podczas manewrów w 1938, natomiast awansu na kapitana w 1939 nie odebrał - został "reklamowany" z Armii przez prof. Weigla. A podczas zajęć w pułku gdzie był dowódcą kompanii CKM, i podobnie - podczas manewrów, znany był jako ten, który dbał o dobro żołnierzy.
Myśmy jednak, w polskiej armii, mieli dowodców kształconych zarówno w Rosji, jak też w Austrii i chyba w Prusach. To mogły być "skutki" tego kształcenia. Jeden z moich dawnych pacjentów, przedwojenny podoficer zawodowy, wspominał gruzińskiego oficera, który zaczął od prześladowania tego młodego żołnierza, ponieważ wykazał się on wyższą kulturą i lepszym wykształceniem niż większość pozostałych, co wynikało z pochodzenia - szlachta zagrodowa. Ponieważ jednak chłopak sprawnie jeździł konno - skończyło się sekowanie. Nie mniej - chłopaka "utrącono" gdy starał się o dalsze kształcenie w szkole podchorążych - powodem był donos któregoś z kolegów, który "powtórzył uprzejmie" prawdziwą opinię tego podoficera o jednym ze słabych dowódców. Później, w kampanii wrześniowej, tenże dowódca popełnił szereg kardynalnych błędów, jednym była komenda aby ułani na grzbiecie koni forsowali rzekę. W rzeczywistości - konie powinny płynąć bez jeźdźców, a ułani - winni trzymać się końskich ogonów.
Smutne raczej są te historie. Ale - jakich dowódców mamy dzisiaj?
Serdecznie pozdrawiam,

Więcej notek tego samego Autora:

=>>