Niemiecki spór o dezerterów (1)

 |  Written by Godziemba  |  2
Po zjednoczeniu Niemiec w 1990 roku stosunek do ofiar niemieckiego sądownictwa wojskowego z czasów III Rzeszy zaczął powoli ewoluować.
 
 
       Przyłączenie NRD sprawiło, iż sądownictwo niemieckie musiało zająć stanowisko wobec  wyroków wydanych wcześniej przez sądy wschodnioniemieckie. Dla wszystkich było oczywiste, że polityczne wyroki wydawane przez sądy komunistyczne były bezprawiem i powinny być z założenia uchylone.
 
 
      Jak pisał  później publicysta niemiecki Heribert Prantl: „Sędziowie posiadali umiejętność uczenia się. Co prawda, objawiło się to bardzo późno. Kiedy po 1990 roku konieczne było rozliczenie przeszłości komunistycznej w NRD, to nagle możliwe stały się takie interpretacje prawa, które przedtem były nie do pomyślenia. Teraz sprawcy podejmujący swoje decyzje zza biurka zostali zaklasyfikowani jako zbrodniarze, a nie jako pomocnicy. Okazało się, że można było sądzić sędziów NRD za łamanie prawa i wielu z nich rzeczywiście zostało skazanych”.
 
 
     Tym samym niemieckie elity prawnicze i polityczne stanęły przed bardzo poważnym dylematem. Trudno było traktować ofiary komunistyczne i hitlerowskie inaczej, kiedy okoliczności ich prześladowań były łudząco podobne. Utrzymywanie w mocy wyroków na żołnierzach Wehrmachtu i jednoczesne rehabilitowanie ofiar sądownictwa wojskowego NRD za takie same przestępstwa było niemożliwe.
 
 
      Ta zmiana była też możliwa, gdyż większość sędziów nazistowskich albo już nie żyła, albo była na emeryturze.
 
 
     Jednak postulat generalnego uchylenia wyroków politycznych III Rzeszy napotykały nadal na opór i wywoływały emocje.
 
 
      W sierpniu 1990 roku Partia Zielonych złożyła oficjalną inicjatywę ustawodawczą mającą na celu rehabilitację osób obciążonych politycznymi wyrokami sądownictwa Wehrmachtu. Jednak  pozostałe ugrupowania polityczne całkowicie ją zignorowały i z końcem kadencji inicjatywa uległa dezaktualizacji.
 
 
      Decydującym impulsem okazała się sprawa Waltera Leschinkiego, wniesiona przez wdowę po nim.  Leschinki został uznany za dezertera i skazany na śmierć w marcu 1945 roku.  Wdowa zażądała odszkodowania wynikającego z niemieckiej ustawy o świadczeniach na rzecz ofiar działań wojennych. Jej wniosek został odrzucony w 1988 roku przez Sąd Socjalny w Badenii-Wirtembergii.
 
 
     Kobieta jednak nie poddała się i w 1991 roku ponowiła swój wniosek. Nowy skład sędziowski uznał, że kara śmierci nie była adekwatna w stosunku do popełnionego przewinienia, a tym samym była bezprawiem. Równocześnie sędziowie uznali, że sprzeciw wobec reżimu hitlerowskiego był aktem Oporu. W ich oczach dezerterzy byli ofiarami politycznego terroru, a ich prześladowania miały jednoznacznie charakter światopoglądowy. Wyroki zaś sądownictwa Wehrmachtu przestały być karą indywidualną, a stały się formą terroru wobec własnego społeczeństwa.
 
 
     W konsekwencji tego postanowienia Federalny Sąd ds. Socjalnych  przyznał, że sędziowie Wehrmachtu pozwolili się zinstrumentalizować i w ten sposób stali się współuczestnikami zbrodni hitlerowskich.  Zamiast służyć narodowi, sędziowie wspierali zbrodnie przeciwko współobywatelom.
 
 
     Od tego momentu rodziny innych ofiar mogły składać również pozwy o przyznanie im odszkodowań i świadczeń socjalnych.  Ta zmiana nastawienia Federalnego Sądu ds. Socjalnych z 1991 roku nie dla wszystkich była satysfakcjonująca. Stwarzała konieczność badania każdego przypadku z osobna i decyzji – czy wyrok był naruszeniem prawa.
 
 
     W 1994 roku Partia Zielonych, wsparta przez SPD ponowiła wniosek o uchylenie wszystkich  wyroków sądownictwa wojskowego z okresu III Rzeszy.
 
 
      W trakcie dyskusji w Komisji Prawnej Bundestagu kluczowa stała się kwestia, by „nie wywołać wrażenia, że żołnierze, którzy pozostali w szeregach Wehrmachtu wspierali reżim faszystowski”. Posądzenie wszystkich żołnierzy o wspieranie reżimu hitlerowskiego poprzez posłuszne wypełnianie rozkazów wojskowych przełożonych budziło obawy nawet u posłów SPD.
 
 
      Zdecydowanie negatywne stanowisko wobec tej inicjatywy zajęła koalicja rządząca CDU/CSU/ FDP, która dopuszczała jedynie  możliwość badania pojedynczych wyroków i ich każdorazowego uchylenia przez sąd. Ostatecznie wniosek SPD i Partii Zielonych upadł w głosowaniu.
 
 
     Sprawa ta stała się przedmiotem licznych dyskusji prasowych. Publicysta „Frankfurter Allgemeine Zeitung” Friedrich Fromme zwracał słusznie uwagę na absurdalność sytuacji, w której uczestnicy zamachu z  20 lipca 1944 roku postrzegani są jako bohaterowie, natomiast prości żołnierze sprzeciwiający się reżimowi traktowani są do dzisiaj jako zbrodniarze.
 
 
      Zdanie to podzielał publicysta bawarskiej „Süddeutsche Zeitung” Heribert Prantl wskazując, że  w Niemczech zbrodniarzem jest nadal żołnierz, który wzbraniał się przed mordowaniem innych. Na ofiarach ciążą prawomocne wyroki, które mają poważne konsekwencje w wypadku świadczeń rentowych, a zbrodniarze wojenni i ich rodziny nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za swoje czyny.
 
 
       Monachijski adwokat Otto Gritschneder najpierw zwrócił uwagę, że  ślepe posłuszeństwo nie może być żadnym usprawiedliwieniem mordów, których dokonywali pojedynczy obywatele z rozkazu reżimu hitlerowskiego. „Każdy człowiek ma elementarny obowiązek nie tylko odmówić, ale wręcz czynnie przeciwstawić się wykonywaniu rozkazów, wedle których dokonuje się zbiorowych morderstw”. Tak więc ten, który udziału w wojnie, ten odmówił udziału w zbrodni.
 
 
      Przeciwko rehabilitacji dezerterów występował konsekwentnie  profesor Akademii Bundeswehry w Monachium Franz Seidler, który  pomawiał żołnierzy sprzeciwiających się III Rzeszy o tchórzostwo, kryminalne motywacje, elementarny brak wykształcenia, brak umiejętności przystosowania się do życia w społeczeństwie. Zwracał też uwagę, że dezercja na całym świecie uchodzi za przestępstwo.
 
 
     Przeciwko uchyleniu wyroków sądownictwa Wehrmachtu opowiadał się również hr. Mathias von Schwerin, którego zdaniem ówcześni żołnierze nie walczyli dla reżimu hitlerowskiego, tylko z idealistycznych przesłanek bronili swojej ojczyzny.
 
 
      Z kolei były sędzia Wehrmachtu Otfried Keller przekonywał, że  „dezercja jest z zasady deliktem wynikającym z egoizmu i mającym na celu swój własny interes, działaniem na szkodę państwa i oddziałów, w których dezerter służył”. Keller opowiadał się również przeciwko uchyleniu wyroków za osłabianie morale wojskowego Wehrmachtu. Choć bez żadnych wątpliwości chodziło tu o przestępstwa polityczne, Otfried Keller uznawał, że były to czyny wymierzone w interesy państwa, a motywy, jakimi kierowali się sprawcy, miały egoistyczny charakter.
 
 
       Przeciwko rehabilitacji dezerterów był się też generał Bundeswehry dr Jürgen Schreiber wskazując na konsekwencje ewentualnej rehabilitacji skazanych przez sądy Wehrmachtu w procesie kształcenia kolejnych pokoleń żołnierzy Bundeswehry.  „Żołnierze Wehrmachtu – twierdził Schreiber – najczęściej uciekali ze strachu przed walką na froncie albo w obawie przed sądownictwem wojskowym, kiedy groziły im kary za inne kryminalne przestępstwa. Dezercja była zdradą kolegów pozostających w armii do samego końca. Większość żołnierzy Wehrmachtu ucieczkę z armii i pozostawienie innych swojemu losowi uważała po prostu za hańbę.
 
 
       Pomimo zmiany nastawienia Federalnego Sądu ds. Socjalnych spośród 22 wniosków złożonych w 1991 roku tylko dwie osoby  otrzymały jednorazowe świadczenia. W 1992 roku  podania takie złożyło dalszych 28 osób, z których jednej przyznano świadczenie jednorazowe, a jednej stałą rentę. Nic więc dziwnego, iż  w środowisku dawnych ofiar panowało przekonanie o bezsensowności składania wniosków o świadczenia.
 
 
CDN.
5
5 (1)

2 Comments

Obrazek użytkownika katarzyna.tarnawska

katarzyna.tarnawska
Ottona Schimka, którego 19-letnie życie przerwał wyrok niemieckiego sądu wojskowego "za dezercję" albo też za odmowę strzelania do cywilów w Jugosławii i w Polsce.
Nie wiem, jak zakończył się rozpoczęty proces beatyfikacyjny tego nastolatka, nie mniej - on też czynnie sprzeciwił się niemieckiej "machinie wojennej".
Ciekawi mnie natomiast, dlaczego w Polsce, podczas dyskusji na temat postawy Schimka - znależli się obrońcy niemieckiej doktryny wojennej, zgodnie z którą odmowa wykonania rozkazu, nawet zbrodniczego, miała być dowodem zdrady własnego kraju.
A całkiem nawiasem - tylko na takim podwłanym można polegać, który potrafi odmówić wykonania rozkazu. Cóż - w Niemczech nie istniało wielu takich, na których można było polegać.

 
Obrazek użytkownika Godziemba

Godziemba
Niemieckie pieniądze potrafią zmienić wielu, nie tylko w PO.

Miałem kolęgę na studiach, który był normalnie myślącym młodym historykiem. Potem jednak został stypendystą niemieckiej fundacji, a następnie pracownikiem niemieckiego instytutu w Warszawie. Teraz omija wszelkie niewygodne dla Niemców tematy historyczne. Autocenzura jak za komuny.

Pozdrawiam

Więcej notek tego samego Autora:

=>>