Jak zawiązać i rozwiązać demonstrację

 |  Written by Marcin Brixen  |  0
Mama Łukaszka zastukała delikatnie do drzwi do pokoju syna, a następnie ostrożnie je otworzyła. Łukaszek, a także towarzyszący mu Gruby Maciek i okularnik z trzeciej ławki spojrzeli na nią zaskoczeni.
- Co się tak skradasz? - zapytał Łukaszek.
- Ehehe, a bo to wiadomo co robicie...
- Wiadomo - obruszył się okularnik. - Nic! Uczymy się!
- Gdyby tu była dziewczyna, to co innego. Ale przecież tu sami chłopacy - zawtórował mu Gruby Maciek. - Może pani śmiało wchodzić. Pani syn nie jest przecież...
- Może gdyby był to miałabym choć jeden powód do dumy - odparła cierpko mama Łukaszka. - A tak to co? Z czego mam być dumna?
- Z moich osiągnięć szkolnych? - zasugerował niepewnie Łukaszek.
- A właśnie - poirytowana mama wzięła się pod boki.- Czego wy się tak właściwie uczycie?
- Jak otrzymać etanol.
- No tak! znowu jakieś kompletnie nieprzydatne życiowo bzdury!
- A co jest pani zdaniem przydatne życiowo? - chciał wiedzieć okularnik. - Matematyka? Wuef?
- To są wszystko bzdury! Uczą was na przykład jak walczyć?
Chłopcy popatrzyli na siebie zdumieni.
- W życiu bym nie pomyślał, że pani poprze Matoniego-Ancierewicza - wyjąkał Gruby Maciek. - Klasy o profilu obrony terytorialnej...
- Chodzi mi o walkę w obronie demokracji! - eksplodowała mama Łukaszka. - Uczą was jak zrobić transparent? Jak wydrukować karty z przekazem dnia? Jak zgodnie wznosić spontaniczne okrzyki poparcia? Jak zablokować mównicę?
- Nie... - wykrztusili wystraszeni.
- To jak wy chcecie funkcjonować w nowoczesnym społeczeństwie?! Na pewno nie umiecie też zawiązać demonstracji!
- No... Nie.
Mama Łukaszka zacisnęła usta i patrzyła w sufit kręcąc z niedowierzaniem głową. Wreszcie westchnęła głęboko i powiedziała:
- No dobrze. To ja wam pokażę. Pokażę wam jak się spontanicznie zawiązuje oddolną demonstrację! Wychodzimy!
Cała czwórka ubrała się i wyszła przed blok.
- No to gdzie  by tu... - Łukaszek zaczął się rozglądać. - Może koło wejścia? Może na parkingu?
- Nie - odparłą lakonicznie mama idąc szybkim krokiem w stronę osiedlowego sklepu i esemesując jak szalona. - To złe miejsce na spontaniczną demonstrację. To musi być bardziej przestronne miejsce. Pamiętajcie, że nas mogą być tysiące! Za mną proszę!
I tak doszli na placyk pod osiedlowym sklepem, gdzie zebrało się już trochę ludzi.
- Widzicie? - mama Łukaszka uśmiechnęła się zadowolona.- mówiłam: tysięcy.
- Raczej: dziesiątki - mruknął okularnik.
- Tak, dziesiątki tysięcy - pokiwała głową mama. - To brzmi jeszcze lepiej!
Pod sklepem kręciło się trzydzieści, może czterdzieści osób.
Kiedy tak stali i się przyglądali ktoś potrącił Grubego Maćka.
- Ała - Gruby Maciek spojrzał z oburzeniem na jakiegoś starszego pana. - Uderzył mnie pan!
- Wybacz chłopcze - pan rozwinął kurtkę i pokazał, że ma pod kurtką coś kanciastego.
- Co to jest???
- Głośnik, nie widać? Kto ma kable? Gdzie jest mikrofon?
- Ja chyba śnię... - wyjąkał okularnik widząc jak szybko powstaje scena z nagłośnieniem.
- I to wszystko spontanicznie? – powątpiewał Łukaszek.
- Oczywiście! - pewność mamy była niezachwiana.
- Ten głośnik też?
- Przechodziłem akurat z głośnikiem, patrzę: demonstracja, to pomyślałem, że się przyłączę - wyjaśnił pan od głośnika.
- A skąd prąd? - zainteresował się okularnik. Mama Łukaszka pochwaliła się:
- Ze sklepu. Pomyśleliśmy o wszystkim!
- I zgodziła się pani? - zagadnął Łukaszek panią ekspedientkę, która wyszła przed pawilon i zaniepokojona patrzyła na zbiegowisko.
- Co się miałam nie zgodzić, byli w prawie, złożyli zawiadomienie na tydzień naprzód... - wzruszyła ramionami ekspedientka.
- Dobrze zaplanowana ta spontaniczność - rzucił z przekąsem Łukaszek do swojej mamy, która replikowała:
- My nie łamiemy prawa jak ci co je stanowią!
Po czym spojrzała złym okiem na ekspedientkę i poinformowała ją:
- Skoro pani taka biegła w terminach, to wie pani jak długo potrwa ta demonstracja?
- Nie...
- Długo! Bardzo długo i o jeden dzień dłużej! - zachichotała mama i poszła pomiędzy protestujących.
- Ja zbankrutuję na prądzie - załamała się ekspedientka. - Ratujcie, radźcie coś! Jak zakończyć takie zgromadzenie?
- Nie wiemy - przyznał Gruby Maciek. - Dopiero się uczymy jak je zwoływać.
- Ach tak - sapnęła pani ekspedientka. - Wobec tego dzwonię po policję!
Radiowóz przyjechał błyskawicznie po trzydziestu minutach.
- Co tu się dzieje? - spytał pierwszy policjant. - Demonstracja, tak? Dokumenty są? Wszystko w porządku, tak? No, to... Proszę demonstrować dalej.
Ale zebrani nie docenili uprzejmej postawy policji. Zaczęli wznosić okrzyki antypolicyjne, a jeden z demonstrantów niespodziewanie położył się na ziemi.
- Uuu! - zawył tłum. - Zabiliście go!
- Nawet go nie dotknęliśmy - zaprotestował pierwszy policjant.
- Nie musieliście! Stratowały go kacze kopyta faszyzmu!
- Zero osiem - odparł drugi policjant.
Zapadła cisza.
- Co: zero osiem? - zapytała jakaś pani stojąca obok mamy Łukaszka.
- Mierzymy udawane upadki w Cristianach Ronaldo. Pan dostaje zero osiem na jeden. Wszystko sfilmowałem. Może pan już wstać.
Zabity wstał i dyskretnie wmieszał się w tłum.
- Zachowuje się jakby był pijany - syknęła ekspedientka.
- E tam, zwykły płatny prowokator, ale możemy spytać - i pierwszy policjant zakrzyknął:
Czy państwo coś pili?
- O to się zawsze pytają, a czy ktoś coś jadł to nigdy - zaszemrali zgromadzeni. - Ale jeśli można to poprosimy kawę.
- Mam myśl! - krzyknął Łukaszek. - Ale potrzebujemy trochę produktów ze sklepu.
- Bierzcie wszystko! Tylko najlepiej to z krótkim terminem!
Załadowali dwa wózki sklepowe.
- Pamiętajcie - instruował Łukaszek. - Ty idziesz z lewej, ty z prawej. Idziecie do końca i mijacie się w połowie. Przechodzicie przez cały tłum i częstujecie. Chodzi o to, żeby każdy wypił jednego i drugiego.
- Żadnych trucizn czy toksyn czy materiałów wybuchowych! - zastrzegł pierwszy policjant.
- To tylko poczęstunek - bronił się Łukaszek.
Okularnik ruszył z jednym wózkiem na jedną stronę placu, a Gruby Maciek poprowadził drugi wózek na przeciwną.
- Co oni mają w tych wózkach? - zaciekawił się pierwszy policjant.
- A jednym maślankę, a w drugim colę.
- O ja pier... - zrymował drugi policjant.
Wśród manifestujących wkrótce się przerzedziło.
- Nie wszyscy chcieli pić - rzekł Gruby Maciek, kiedy wrócili razem z okularnikiem. - Twierdzą, że za zimno na chłodne napoje i woleli by coś ciepłego.
- Ja im dam coś ciepłego - zacisnęła pięści pani ekspedientka.
- A niech im pani da - zaproponował nieoczekiwanie pierwszy policjant. - Najlepiej herbaty.
- Może jeszcze z cukrem, co? Wie pan ile to kosztuje?
- Cukier damy my - policjant wyciągnął kilka strunowych woreczków. - Zarekwirowaliśmy to dzisiaj jakimś smarkaczom. Twierdzili, że to cukier. Zobaczymy.
Manifestanci chętnie przyjęli herbatę, a potem to dopiero zaczęło się dziać. Zaczęli krzyczeć, wyzywać, obrażać, zachowywać się agresywnie, zaczepiać postronne osoby, kopać przejeżdżające samochody, a nawet jeden pan został popchnięty od tyłu i uderzony w głowę. No i walczyli. Walczyli z zamachem stanu, z pełzającą dyktaturą, z totalnym zagrożeniem.
- Wiecie co - rzekła z naganą w głosie pani ekspedientka. - Żeby ludziom podawać narkotyki w herbacie... Śmieszy was to? Zadowoleni jesteście?
Drugi policjant poślinił palec, zanurzył w jednym z woreczków, wygarnął resztki pyłu i posmakował.
- Wie pani co... Nie wiem jak to pani powiedzieć, ale... To był zwykły cukier.

--------------
http://www.wydawnictwo-lena.pl/brixen3.html - blog w formie książki
https://twitter.com/MarcinBrixen
https://pl-pl.facebook.com/marcin.brixen
http://kaktus-i-kamien.blogspot.com
http://grunt-rola.blogspot.com
5
5 (4)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>