Operacja "Hannibal" - pruska ucieczka (1)

 |  Written by Godziemba  |  0
W trakcie operacji „Hannibal” Niemcy ewakuowali z Prus Wschodnich oraz Pomorza ponad 2 mln żołnierzy i cywilów.
 
 
      Wyjście Finlandii z wojny, postępy sowieckie  w krajach bałtyckich i Prusach Wschodnich w drugiej połowie 1944 roku skutkowały wypieraniem Niemców ze wschodniego rejonu Morza Bałtyckiego. Co więcej, zniesienie blokady Zatoki Fińskiej umożliwiło sowieckiej flocie Bałtyku wypłynięcie na pełne morze i aktywne zwalczanie niemieckiej żeglugi. Bałtyk przestał być bezpiecznym azylem i bazą szkoleniową dla niemieckich okrętów podwodnych. Dowództwo  Kriegsmarine zdało sobie sprawę z możliwej rychłej konieczności ewakuowania znajdujących się coraz bliżej frontu 1. (Piława) oraz 2. (Gdynia) Szkolnej Dywizji Okrętów Podwodnych.
 
 
     W styczniu 1945 roku adm. Dönitz polecił kontradm. Konradowi Engelhardtowi opracowanie planu takiej operacji. Plan ten wkrótce stał się kanwą największej ewakuacji morskiej w historii. Adm. Dönitz bowiem nie miał zamiaru ograniczać ewakuacji tylko do personelu marynarki wojennej, ale objąć nią setki tysięcy uchodźców z Prus Wschodnich, a wkrótce i Pomorza Zachodniego, koncentrujących się w bałtyckich portach.
 
 
     Musiał postępować przy tym bardzo ostrożnie, gdyż dla Hitlera oficjalne zaaprobowanie ewakuacji masy cywilów było równoznaczne z uznaniem utraty rdzennie niemieckich terytoriów.   Opór stawiali też gauleiterzy Forster oraz przede wszystkim  Koch, który jawnie sabotował jakiekolwiek próby zorganizowanej ewakuacji. Dlatego Dönitz zwlekał z rozpoczęciem operacji „Hannibal”.
 
 
     Po przełamaniu frontu w Polsce i Prusach Wschodnich Dönitz zrozumiał, że nie może już dłużej zwlekać i 21 stycznia operacja „Hannibal” została oficjalnie rozpoczęta. Hitler przyjął to do wiadomości i na odprawie z Dönitzem ograniczył się do żądania, aby ewakuacja personelu wojskowego traktowana była priorytetowo pod względem przydzielania okrętów i paliwa.
 
 
     Od tego momentu ewakuacja ludności cywilnej i żołnierzy z bałtyckich portów staje się zasadniczym czynnikiem operacji pomorskiej. „W tych okolicznościach – napisał w swych wspomnieniach Dönitz  - uznałem ratowanie ludności niemieckich ziem wschodnich za najważniejszy obowiązek, który pozostał do spełnienia żołnierzowi niemieckiemu. Jeśli już ku naszemu bólowi nie mogliśmy utrzymać dla wschodnich Niemców ich ziem, to nie wolno nam było w żadnym wypadku zaniechać ratowania życia ich samych — nawet wtedy, gdyby miał to być jedyny cel żołnierza na froncie wschodnim”.
 
 
    Setki tysięcy przerażonych Niemców porzucało swe domy, ładowało na furmanki czy wózki co cenniejszy dobytek i próbowało wyjechać, czując za plecami sowiecki oddech. Szansę wydostania się z Prus Wschodnich dawały porty, gdzie można było wsiąść na statki odpływające do Niemiec. Przede wszystkim przez nieodległy od Königsbergu port w Piławie, do którego Niemcom udało się utrzymać niewielki korytarz. Codziennie z Piławy odpływało kilka jednostek zapełnionymi po brzegi cywilami.
 
 
    Po zdobyciu przez Sowietów portu w Piławie fala uciekinierów zalała Gdańsk, skąd mogły odchodzić większe jednostki. Na nadbrzeżu rozgrywały się dantejskie sceny, gdyż wejście na jakikolwiek pokład graniczyło z cudem.
 
 
     Władze niemieckie rozesłały do powiatowych i gminnych przywódców NSDAP rozkazy dotyczące planu realizacji trzeciego etapu ewakuacji oznaczonego kryptonimem „Regen” (Deszcz). Zgodnie z instrukcją na wsi gospodarze otrzymywali rozkaz pakowania się i oczekiwania na zaszyfrowany rozkaz wyjazdu oznaczony kryptonimem „Hagel” (Grad). Ewakuacja miała obejmować wszystkich mieszkańców wsi. Podobnie miało być w miastach.
 
 
     Chłopi musieli ewakuować się własnymi środkami transportu, natomiast w mieście, w miarę możliwości, podstawiano specjalne środki transportu, głównie samochody i dodatkowe wagony kolejowe.
 
 
     Szybkie tempo natarcia Armii Czerwonej, sroga zima (temperatura dochodziła do -30 stopni), brak dostatecznej ilości środków transportu spowodowały, że planowana ewakuacja przebiegała w niespotykanym chaosie. Tragiczną sytuację pogłębiał bałagan na drogach.
 

      W końcu lutego 1945 roku władze hitlerowskie usilnie próbowały jeszcze zapanować nad przybierającą monstrualne rozmiary ucieczką Niemców z zagrożonych obszarów. Porządek w trakcie ewakuacji, wywołanej sygnałami „Regen” i „Hagel” miały poprawić liczne instrukcje ewakuacyjne zwane „Weisungen”, których w sumie wydano do końca lutego blisko 300. Dotyczyły one wielu szczegółów dotyczących samej ewakuacji, od sposobu marszu do rad co zabrać ze sobą a co zostawić.
 
 
      Rozkaz wyjazdu obowiązywał wszystkich mieszkańców, także ludność pochodzenia polskiego. W przeciwieństwie do ludności narodowości niemieckiej, która panicznie bała się nadejścia Armii Czerwonej, ludność polska była zdecydowanie przeciwna ewakuacji. Aby ominąć przymus opuszczenia swoich domów, Polacy często całymi rodzinami chowali się w lesie. Później wracali do swoich gospodarstw i oczekiwali nadejścia frontu. Opornych uznawano za zdrajców i surowo karano. Jednostki Waffen SS przeprowadzające ewakuację w bezwzględny sposób traktowały wszystkich mieszkańców. Na przykład w Niezabyszewie esesmani wyrzucali ludzi z domów, każąc im wyjeżdżać. Podobna sytuacja miała miejsce w Ugoszczy.
 
 
     Ewakuującą się ludność Ugoszczy i Niezabyszewa skierowano przez Bytów w stronę Lęborka i Łeby. Brak czasu na przygotowanie powodował dużą śmiertelność ewakuowanych w czasie drogi. Można było spotkać w przydrożnych rowach nieżywe niemowlęta owinięte w poduszki i koce .
 

     Hrabina Marion von Doenhoff napisała wówczas w swym pamiętniku: „Pierwsi byli białoruscy chłopi z małymi końmi i malutkimi dziećmi. Potem pojawili się Litwini, mieszkańcy Kłajpedy (...). Śnieg nie pada, lecz tnie. Jak przez białą zasłonę oglądam nieszczęsnych ludzi w szarpanych wichrem płaszczach. Włączam się w ten korowód widm i dostrzegam pierwsze trupy leżące przy drodze (...). Między Bytowem a Kościerzyną jest miejsce, skąd rozpościera się widok na prostą drogę – trzy kilometry wprzód i w tył. Na tych sześciu kilometrach ani kwadratowego metra pustej drogi, same wozy, konie, ludzie i udręka...”.
 
 
      Brak czasu na przygotowanie powodował dużą śmiertelność ewakuowanych w czasie drogi. Dotyczyło to przede wszystkim dzieci, można było spotkać w przydrożnych rowach nieżywe niemowlęta owinięte w poduszki i koce. Mimo wielu zarządzeń i instrukcji setki gubiły swoich rodziców. Często nie można był potem ustalić ich personaliów. Wydana 6 lutego instrukcja gauleitera Pomorza postanawiała, iż „Dzieci w wieku do lat 10 pozbawione opieki rodzicielskiej, przybywające pociągami ewakuacyjnymi lub konwojami, należy łączyć w grupy według wieku: 1-4, 5-10, 11-14 lat, a ich liczebność zgłaszać do Gauleitung. Przewiduje się umieszczenie tych dzieci w domach opiekuńczych NSV oraz poszukiwanie rodziców lub krewnych. Gdyby dzieci poniżej dziesięciu lat przebywały z młodszym rodzeństwem, należy je umieszczać razem w jednym domu opiekuńczym aż do zakończenia poszukiwań rodziny(...)” . W rzeczywistości takie zarządzenia niewiele pomogły.
 
 
      Chaos zwiększał też widok uciekających oddziałów niemieckich. Zarządzenie wydane przez władze hitlerowskie w sprawie maruderów nakazywało: „Nie należy okazywać zbędnego współczucia tak zwanym rozproszonym. Zabrania się udzielania kwater i jakiejkolwiek pomocy pojedynczym żołnierzom, niezależnie od stopnia służbowego i rodzaju jednostki. Żołnierze bez dowódcy, oficerowie bez stopnia, którzy bez wyraźnego rozkazu udają się na zachód, oraz wszyscy podejrzani winni być aresztowani i doprowadzeni do najbliższego posterunku wojska i policji (...). O wszystkich wykroczeniach, rekwizycjach itp. należy niezwłocznie meldować, aresztując jednocześnie sprawców”.
 
 
 
 
CDN.
5
5 (2)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>