Ubeckie czasopisma w Londynie (2)

 |  Written by Godziemba  |  2
W 1962 roku Bolesław Świderski rozpoczął wydawanie w Londynie tygodnika „Kronika” , finansowanego przez wywiad PRL.

     W 1958 roku emigracyjny założyciel jednej z największych oficyn wydawniczych w „polskim” Londynie – Polish Book House, Bolesław Świderski, demonstrujący po 1956 roku prokrajowe sympatie, w czasie rozmowy z przedstawicielem peerelowskiego wywiadu zaproponował wydawanie na emigracji nowego tygodnika, opowiadającego się za nawiązaniem bliskich kontaktów z krajem oraz odejściem od zasady legalizmu i ciągłości władz.

    Początkowo kierownictwo Departamentu I MSW nie wyraziło zgody na przyjęcie oferty „Norda”, bo taki pseudonim otrzymał Świderski. W trakcie kolejnych spotkań Świderski dokładnie informował swego peerelowskiego rozmówcę o sytuacji w „polskim” Londynie. Ostatecznie w 1962 roku na Rakowieckiej zadecydowano o rozpoczęciu wydawania pisma, którego celem miało być „paraliżowanie działalności antykrajowej niezłomnych oraz budowanie platformy zbliżającej emigrację do kraju”. Wszelkie koszty związane z wydawaniem tygodnika miały być pokrywane przez MSW. Oficjalnie jednak finansowym oparciem dla tygodnika miało być wyłącznie wydawnictwo, którego właścicielem był Świderski.

     Pierwszy numer „Kroniki” ukazał się z datą 17 listopada 1962 roku. Pismo miało być tygodnikiem społeczno-kulturalnym skierowanym do szerokiego grona czytelników. Już w pierwszym numerze Świderski dezawuując sens politycznej aktywności wychodźstwa, winą za strukturalnym kryzys „polskiego” Londynu obarczał emigracyjną „górę” – „ludzi, którzy mienili się przywódcami emigracji – rozbijali ją permanentnie, swoim postępowaniem szerzyli zgorszenie, deprecjonując wszystko, co przedstawiało jakąś wartość, i do tego stopnia ośmieszyli siebie i instytucje emigracyjne, że w końcu obrzydzili pomysł „państwa na emigracji” wszystkim swoim rodakom”.

     Świderski aspirując do złamania informacyjnego monopolu londyńskiego „Dziennika Polskiego” marzył o przejęciu w przyszłości „rządu dusz” na emigracji. Deklaracja finansowej i politycznej niezależności miała być gwarancją jego wiarygodności, a także źródłem wydawniczego sukcesu. Grając na patriotycznej nucie, „Kronika” występowała przeciwko podziałowi na emigrację i kraj. „Jest jedna literatura. Jest jedna sztuka. Jest jedna miłość ojczyzny. Jeden kraj i jeden naród” – pisał Świderski.

     Wedle redaktora naczelnego emigracja powinna wesprzeć rodaków w kraju „w dziele budowy przyszłości Polski”. Z tego też powodu należało zerwać z legendą o „białym koniu”, który „usypiała poczucie rzeczywistości, pogrążała w złudzenia, czyniła ze społeczeństwa e migracyjnego wygodne medium. (…) biały koń coraz bardziej przypomina upartego osła, który smagany rzeczywistością, nie chce jej za nic uznać i z uporem cofa się wstecz, zamiast rozsądnie poczłapać w przód”. Podważanie w ten sposób pozycji gen. Andersa korespondowało z celami komunistycznej propagandy, starającej się na każdym kroku ośmieszyć generała i ograniczyć jego wpływ na masy emigracyjne.

     Równocześnie Świderski zarzucał swoim oponentom  korzystanie ze wsparcia zachodnich wywiadów – „ci sami „niezłomni” – pisał – którzy wszystkich wokół oskarżają o branie obcych pieniędzy, są od lat finansowani przez obcy ośrodek polityczny, który oczywiście dla pięknych oczu panów ze „zjednoczenia” pieniędzy nie daje”.

     Redaktor naczelny zachwycał się sukcesami komunistów w polityce wewnętrznej i zewnętrznej. Z uznaniem pisał o „pogodzeniu się” z ZSRS, dzięki czemu Polska stała się „krajem wielkich możliwości gospodarczych i kulturalnych, a pod względem politycznym potrafiła sobie wywalczyć status, z jakiego nie korzysta żadne z państw socjalistycznych”. Polityczny rozsądek – przekonywał uparcie – nakazywał Polakom szukać porozumienia z Rosją, która zabezpieczała Polskę przed niebezpieczeństwem  ze strony  Niemiec. „Trzeba być ślepym, żeby tego nie widzieć i bardzo tępym, żeby tego nie rozumieć” – dodawał. Wbrew  zdaniu Świderskiego, iż Polska odgrywała w bloku wschodnim „pierwsze skrzypce”, tak wychwalany PRL był w rzeczywistości sowieckim wasalem, a nie partnerem.

     Negując polityczną  rolę wychodźstwa twierdził, iż walka o pełną niepodległość Polski „toczy się w kraju, nie na emigracji, i polega na ustawicznym, codziennym zmaganiu się z suzerenem, nie zaś na obszczekiwaniu własnego kraju, składaniu rezolucji Zachodowi, którego to ni ziębi, ni grzeje, i braniu pieniędzy z obcych, coraz bardziej podejrzanych źródeł”. Wielokrotnie kpiąc  z nieskuteczności emigracyjnej polityki, wyśmiewał deklaracje na temat walki o niepodległość i pytał się „co krajowi przyjdzie z różnych ogłaszanych w Londynie czy Manchesterze deklaracji i odezw, uchwał i rezolucji?  Cóż z wizyt różnych grajdołkowych ministrów i generałów u najwybitniejszych nawet mężów stanu?”

     W swoim zachwycie nad przywódcami PRL  przekraczał wszelkie moralne granice. „Skóra na mnie cierpnie – podkreślał – gdy pomyślę, że zamiast Gomułki i Cyrankiewicza dorwaliby się po wojnie do władzy w Polsce: Anders, Bielecki i inni. Może by i im – jak Mikołajczykowi – udało się z Polski na czas nawiać, ale naród na pewno zapłaciłby za ich politykę w tej samej proporcji, co Warszawa za powstanie”.

     W przededniu uroczystości milenijnych Świderski przekonywał, iż powojenna Polska była kolejnym „dalszym ogniwem Państwa, które istnieje od tysiąca lat”. Walkę o nową Polskę rozpoczęły środowiska lewicowe, skupione w Krajowej Radzie Narodowej oraz partyzantce ludowej. Ta absurdalna teza była ścisłym odzwierciedleniem ówczesnej peerelowskiej propagandy. Redaktor „Kroniki” po raz kolejny dezawuował znaczenie emigracji, podkreślając, iż ta „nowa rzeczywistość w Polsce kształtowała się bez naszego udziału. Wtedy kiedy kraj dźwigał się z ruin i za cenę najwyższych wyrzeczeń budował w głodzie i chłodzie lepsze jutro, emigracja trwała w negacji do własnej ojczyzny”.

     Komuniści – dowodził Świderski – „odegrali historyczną rolę w uratowaniu kraju od zagłady i w tym leży ich dziejowe znaczenie dla Polski”.  Wzorując się na „Trybunie Ludu” wskazywał , że w krytycznej chwili komuniści „wzięli na siebie rolę piorunochronu” i ocalili kraj przed sowiecką okupacją (sic!). Balansując między społeczeństwem a Moskwą „umożliwili Polsce przetrwanie najgroźniejszego okresu i doczekanie „odwilży”. Nie podawał tylko na czym to balansowanie miało polegać i jaką w tym rolę pełniły miliony prześladowanych oraz dziesiątki tysięcy zamordowanych przez komunistów Polaków.

    Po wizycie w PRL zachwycał się krajową rzeczywistości – „jest lepiej, niż myślałem” – podsumowywał swe wrażenia. „Polska – pisał – jest przede wszystkim krajem pełnym werwy i rozmachu. Życie aż kipi. Wszędzie coś się dzieje, coś się robi, coś tworzy. Ludzie mają pełne ręce roboty”. Wbrew opinii „londyńskich gadzinówek w języku polskim” uważał, iż „święto” 22 lipca nie było świętem komunistycznym, ale prawdziwym świętem narodowym. Data ta miała symbolizować chwilę, „w której naród polski, opuszczony przez Zachód, wepchnięty wbrew swej woli w blok wschodni, otrzeźwiał, zerwał z mirażami i poszedł drogą trudną, pełną przeszkód, ale skuteczną, prowadzącą – krok po kroku – ku całkowitej niepodległości”.

     Świderski jednoznacznie wsparł władze PRL w czasie „marcowej rozróby”, podkreślając, iż Żydzi, którzy zdradzili Polskę „muszą ją opuścić dobrowolnie”. Posługując się językiem „marcowej” propagandy zarzucał Żydom, iż „urodzeni w Polsce, przez nią karmieni i ubierani, w niej przez polskich współobywateli uratowani z hitlerowskich mordowni, dziś partycypujący we władzach państwowych i partyjnych, uważają Izrael za swoją ojczyznę i jego rację stanu przenoszą nad polską”.

     Redakcja tygodnika solidaryzowała się z inwazją wojsk UW w Czechosłowacji w 1968 roku, tłumacząc, iż interwencja „uratowała pobratymców czeskich od nowej niewoli”, gdyż RFN planowała użyć Czechosłowacji do rozsadzenia bloku komunistycznej, jednak Breżniew odkrył te „łajdackie zamiary” i zapobiegł tragedii.  Przy okazji Świderski przypomniał, iż sowieckie dywizje w Polsce to „gwarancja naszego bezpieczeństwa, naszej niepodległości”.

     Tygodnik od początku był deficytowy – koszt wydania jednego numeru przekraczał  400 funtów, a przychód ze sprzedaży wynosił zaledwie 50 funtów, dodatkowe 50 funtów przynosiły wpływy z zamieszczanych reklam. Cały deficyt pokrywany był przez peerelowskie MSW. Tygodnik rozchodził się w nakładzie tysiąca egzemplarzy, głównie w W. Brytanii i Stanach Zjednoczonych. Prokomunistyczny charakter pisma doprowadził do jego środowiskowego ostracyzmu, bojkotu oraz ograniczenia sieci kolportażu pisma. Dodatkowo w październiku 1963 roku gen. Anders, „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza” oraz Polska Fundacja Kulturalna wytoczyły redaktorowi „Kroniki” proces w angielskim sądzie o oszczerstwo. Związany z tym skandal wpłynął jednak na nieznaczny wzrost sprzedaży tygodnika.

    Poza Bolesławem Świderskim w skład zespołu redakcyjnego wchodziła jego żona - Wanda, Jerzy Kędzierski (również agent MSW), Bolesław Sulik ( w latach 90. Z ramienia UW członek i przewodniczący KRRiT, potem członek Rady Nadzorczej TVP za rządów brunatnego Roberta), Kazimierz Smogoszewski (agent MSW), Bogusław Maciejewski oraz Marian Czuchnowski. Z pismem współpracowali przebywający w kraju: Klaudiusz Hrabyk, Jan Dobraczyński i Edmund Męclewski.

    Bolesław Świderski zmarł na zawał serca w dniu 28 kwietnia 1969 roku, a 5 maja 1969 roku został z honorami pochowany na warszawskich Powązkach Wojskowych. Po utracie swego założyciela i redaktora „Kronika” utraciła wielu swych współpracowników i czytelników. Koniec nadszedł latem 1971 roku, gdy w ostatnim numerze pisma noszącym datę 28 sierpnia 1971, redakcja zawiadomiła czytelników o zawieszeniu wydawania pisma.

Wybrana literatura:

K. Tarka – Mackiewicz i inni. Wywiad PRL wobec emigrantów
K. Tarka – Jest tylko jedna Polska? Emigranci w służbie PRL
Dziennikarze władzy, władza dziennikarzom. Aparat represji wobec środowiska dziennikarskiego 1945-1990
M. Danilewicz-Zielińska – Szkice o literaturze emigracyjnej półwiecza 1939-1989


 
5
5 (2)

2 Comments

Obrazek użytkownika Godziemba

Godziemba
Dobrane, ubeckie środowisko.
Czasami daleko pada jabłko od jabłoni. Sulik był przecież synem gen. Nikodema Sulika.
Ech.

Pozdrawiam

P.S. Prof. Tarce można wierzyć, jest świetnym specjalistą od emigracji powojennej w W. Brytanii.

Więcej notek tego samego Autora:

=>>